poniedziałek, marca 10, 2008

Happy user of new Macbook Pro 2.4 GHz 15"



Nowa maszyna ze stajni Appla jest juz w moim posiadaniu :)
Macbook Pro 15.4 inch Glossy, 2.4 GHz Intel Core 2 Duo, 2 GB RAM, NVIDIA GeForce 8600M GT + Multi-Touch.





Lejzi weekend w marcu.

Po przylocie troche zle sie przestawialem na lokalny czas :) Lot w ciagu dnia to nie byl dobry pomysl ale nie bylo innego wyjscia. W sobote jak zwykle wynajelismy samochod. Tym razem mily full size Mazda 6. Celu nie bylo tym razem. Jedynie impreza "polska" na Stanford University. Jako ze SU miesci sie w Palo Alto wypadalo zwiedzic to mile miejsce. Bay Area to zlepek duzej ilosci miasteczek przyklejonych do siebie. Palo Alto to niecalae pol godziny od San Francisco. Miejsce okazalo sie bardzo spokojnym miasteczkiem, kilka glownych ulic gdzie skupia sie zycie i "sypialnie" czyli cala masa domkow rozsianych na duzej przestrzeni. Do tego typu miasteczek przenosza sie ludzie znudzenie wielkim miastem. Tu czas plynie wolniej. Ciszej. I klimat jest troche przyjemniejszy. Niedaleko od stacji Caltrain miesci sie campus uniwersytecki. Prowadzi do niego aleja wyscielana palmami :) Duzo zieleni. Zapomnielismy zabrac ze soba adres na polonijne spotkanie. Wiec bylo naprowadzanie telefoniczne. Pogubilismy sie szybko. o jednak spory uniwerek. Juz prawie sie poddalismy ale przypadkiem trafilismy i wszystko skonczylo sie dobrze. Spotkanie delikatnie a potem mocno zakrapiane alkoholem i potrawami z polski. Poznawanie ludzi i nudne gadki... Czesio Niemen i T.Love w tle... Czas jakos minal. Wracalismy przez Berkeley gdzie na Shattuck Street glownej ulicy miasta zjedlismy sushi. Padlem. Niewiele pamietam z konca dnia. Jet Lag.
Niedziela. Propozycja zeby odwiedzic centra handlowe. Piwerwszy cel to Napa. Podobno jakies spore miesjce z duza iloscia sklepow. Na miejscu rozczarowanie. Owszek jest kilka sklepow ale slabych :) Po drodze zakupilem nowa maszyne do robienia fot ;) Canon 40D z obiektywem.
Kolejne centrum handlowe znajdowalo sie na drugim koncu Bay Area. Milpitas. To juz prawie San Jose. Podjechalismy pod tego kolosa. To sie nazywa shopping mall ! Wielki budynek podzielony na kilka stref. W srodku masy ludzi. Mysle ze bylo tu wszystko co potrzeba. Zakupki potrwaly troche. Duze odleglosci do pokonania :). I tak minal lejzi day. Jak na mnie wyjatkowo nudny ale jeszcze nie odespalem zmiany kontynentow.




Luty w kraju rodzinnym :)

Przylecialem do kraju rodzinnego na poczatku lutego i od razu wpadlem w sidla zasadzki zwanej IMPREZA... codziennie trzeba bylo odwiedzic znajomych co kosztowalo duzo zdrowia :)
Urodziny Radka w Sopocie to bylo mocne ! 3 dni imprezy.... ciezko dochodzilem do siebie.
Potem szare dnia w szarej wawie. Bliscy. I trzeba bylo sie szybko zwinac a czlowiek juz sie zaczal przyzwyczajac...
Pozostaje dokumentacja zdjeciowa


Sopot 2008