czwartek, maja 29, 2008

Seattle

Seattle to największe miasto w stanie Waszyngton oraz w całych pn-zach Stanach Zjednoczonych. Nazwa Seattle pochodzi od imienia indiańskiego wodza Noah Sealth nazywanego jednak Chief Seattle, ponieważ zbyt trudno było wymówić "białym" osadnikom oryginalne imię wodza. Settle ma przydomek "Szmaragdowego Miasta" - pochodzący prawdopodobnie od koloru zielonej wody oceanu i Jeziora Washington oraz zielonych lasów na północy i południu. Dzięki gorączce złota z końca XIX wieku miasto ogromnie się wzbogaciło, ponieważ to właśnie tutaj poszukiwacze zaopatrywali sie w życiowe zapasy i niezbędny sprzęt przed wyprawą po cenny kruszec do Klondike na Alasce. Od tego czasu miasto kwitnie! Ciekawa jest historia powstania w Seattle pięknych piwnic z witrynami sklepowymi, szyldami itp, mianowicie są to partery i pierwsze piętra domów szybko wybudowanych po pożarze w 1889 roku... Grunt na którym leży Seattle - tereny bagienne oraz fakt, że w czasie przypływu morze osiągało poziom wyższy niż ten, na którym położone było centrum miasta... a także kolejność odbudowywania miasta mająca za priorytet domy zamiast dróg i chodników... wszystko to spowodowało, że znaczna część z wysokości zabudowań znalazła się poniżej poziomu zrekonstruowanego chodnika :) Po zakończeniu odbudowy te nowe piwnice zostały opuszczone przez mieszkańców i kupców. Docenione zostały jednak na nowo w czasach prohibicji... :). Obecnie wyprawy po podziemnej części miasta są dużą atrakcją turystyczną Seattle. Obecny symbol miasta: Space Needle – wieża mierząca 185 m z latającym spodkiem na szczycie, pochodzi z 1962 roku, wybudowana z okazji Targów Światowych pod hasłem "XXI wiek", może nie poraża już nowoczesnością, ale dalej zachwyca swoim urokiem. Najlepsze i największe muzeum Seattle to Museum of Flight. Część muzeum zajmuje pięknie odrestaurowaną Red Barn - czerwona stodoła z 1909 roku, która niegdyś była pierwszym zakładem produkcyjnym Boeinga. W latach 60-tych XX wieku co piąty robotnik w Szmaragdowego Miasta zatrudniony był w przemyśle lotniczym. Firma Microsoft – gigant komputerowy ma siedzibę w pobliskim Redmond, może wybór celowo padł na Seattle ponieważ amerykański informatyk, współzałożyciel firmy Microsoft - William Henry Gates III urodził się w Seattle! To miasto jest kolebką grunge "Seattle Sound" czyli "brzmienia Seattle", nowego stylu muzycznego późnych lat 80-tych i wczesnych 90-tych. Wytwórnia płytowa Sub Pop Records zasłynęła z intensywnego promowania sceny muzyki grunge, wydając pierwsze nagrania takich zespołów, jak Nirvana, Mudhoney czy Soundgarden. Miasto może nam się kojarzyć jeszcze z czymś... "Bezsenność w Seattle" romantyczną komedią z 1993 roku, w której świetnie zagrali Meg Ryan i Tom Hanks :).
OPIS WYPRAWY
Przejechałem zielony Oregon żeby dotrzeć do miejsca o którego odwiedzeniu marzyłem od lat - Seattle. Wszystko było w zasięgu, ale do tej pory ni znaleźli się chętni na wyjazd. Przyjechaliśmy późno w nocy pod miasto i zatrzymaliśmy się w małej miejscowości Renton. Znalezienie hotelu było o tej porze małym problemem i kilka chwil spędziliśmy na zwiedzaniu miejsc do spania, ale w końcu poddaliśmy się na średnio tanim Motelu 6 z bardzo dociekliwą obsługą. Jak nigdy wcześniej musieliśmy powypełniać jakieś kartki, a recepcjonistka kopiowała nasze dokumenty hm... dziwne. Byliśmy w okolicy, gdzie mieściły się wielkie centra handlowe tylko... wszystkie były pozamykane, a nam dokuczał głód. Przetrwaliśmy do śniadania i wcześnie rano ruszyliśmy do pierwszego celu wyprawy czyli na grób Jimiego Hendrixa na cmentarzu w Renton - bardzo blisko naszego hotelu. Zaopatrzyłem się w mapkę z internetu i dość szybko znaleźliśmy monument z grobem artysty. Trudno nie zauważyć bo jest dość spory, ale skromny - filary z kopułką, a w środku mały sześcian z nazwiskiem, na ściankach autograf w marmurze i daty śmierci. Pamiątkowe zdjęcia, chwila refleksji i czas ruszać dalej. Do miasta wjechaliśmy międzystanową I-5, z której skręciliśmy do downtown - już z autostrady widać przepiękną panoramę miasta z ogromnymi wieżowcami i dyskiem wierzy widokowej w tle. Byłem mocno zaskoczony, nie spodziewałem się takiego centrum, prawie jak na Manhattanie :). Nad wszystkim górował wielki czarny budynek Columbia Center, który wyglądał imponująco (ma tylko 285 metrów). Zrobiliśmy rundkę między wieżowcami - wcale się nie zmniejszyły z tej perspektywy. Dość szybko odnaleźliśmy pomnik Jimiego Hendrixa. Szukałem jakiegoś wielkiego posągu na wielkim placu, a naszym oczom ukazał się skromny pomniczek klęczącego z gitarą muzyka, stojący przy ulicy na chodniku... Zrobiliśmy małą sesyjkę na pamiątkę i ruszyliśmy w stronę Seattle Center pozostałość po Międzynarodowych Targach z 1962 roku, gdzie znajduje się spodek widokowy Space Needle. Niestety nasze odwiedziny wypadły w weekend także już kilka mil przed spodkiem widziałem ciągnące w tamtym kierunku tłumy. Kłopoty zaczęły w momencie gdy zaczęliśmy szukać miejsce do zaparkowania - oferty pobliskich prywatnych parkingów były dla desperatów. Udało się znaleźć parking w budynku, który lpłatny jest za godziny. Podeszliśmy pod wielki dysk stojący na trzech podporach, nie był tak wielki jak się spodziewałem, ale panoramę miasta na pewno warto było zobaczyć. Kolejka była bardzo długa i byłem bliski zrezygnowania. Odstaliśmy swoje w dwóch kolejkach i załadowano nas do windy z przeszklonymi drzwiami. W połowie drogi winda zatrzymała się - myślałem, że to rutynowy postój, dopiero kiedy obsługujący windę poinformował nas, że nastąpiła awaria trochę się zezłościłem. Perspektywa spędzenia nie wiadomo jak długiego czasu w windzie bez klimatyzacji zawieszonej na sporej wysokości nie była ciekawa dla ludzi w środku, mnie najbardziej złościł upływający czas i słońce na zewnątrz :). Po godzinie uruchomiono windęi dotarliśmy na pokład widokowy. Widoczki były rewelacyjne, dokładna panorama miasta i okolic. Teraz miałem dokładne wyobrażenie gdzie jestem. Miasto położone jest w zatoce, poprzecinane wysepkami i kanałami, co nadaje temu miejscu niesamowity urok. W moim rankingu miast USA zaczęło piąć się w górę i wylądowało na trzeciej pozycji. Zjazd windą odbył się bez problemów i udaliśmy się pod pobliskie Experience Music Project zaintrygowani dziwnymi kształtami budowli. Wielkie owalne kształty wyłożone kolorowymi lustrzanymi płytkami zrobiły wrażenie. Spacer po okolicy ujawnił jeszcze kilka ciekawych miejsc wartych zobaczenia, a trudnych do opisania :). Zdjęcia to lepiej oddadzą. Zabraliśmy samochód z parkingu i pojechaliśmy do dzielnicy Fremont wyglądającej trochę na oazę hipisowską i bohemę artystyczną. Trąciło trochę komuną i lewakami, a upewnił mnie w tym całkiem spory pomnik ... Lenina ! W latach 60-tych Fremont powszechnie znany był jako "artists' republic". Dość blisko pomnika pod mostem znajduje się gigantyczna figura Trolla trzymającego w dłoni "garbusa". Dość osobliwe i ściągające rzesze turystów chętnych na zrobienie sobie tutaj zdjęcia :) Jadąc kilkanaście metrów dalej natrafiamy na pomnik "ludzi czekających na kolejkę miejską" - cztery figurki ludzi ustawione na przystanku są niezłą atrakcją, postacie dość często przystrajane są przez ludzi w różne ubrania lub symbole. Nastała pora by wrócić i zobaczyć jedno z najsłynniejszych miejsc w mieście - Pike Place Market. Obawiając się problemów z zaparkowaniem zajechaliśmy na płatny parking kilka bloków od naszego celu. Resztę trasy pokonaliśmy na piechotę ulicą Pike Street, która doprowadziła nas na wielki targ istniejący w tym miejscu od 1907 roku, kiedy to farmerzy zaczęli sprzedawać swoje towary prosto z wozów. Teraz jest to prostokątny budynek - hala gdzie kłębią się tłumy ludzi (ciężko się tam chodzi), wszędzie czuć zapach ryb. Znajdziemy tu lokalną super atrakcje, stragan "latających ryb", gdzie sprzedawcy robią wielkie show ze sprzedaży, które polega na rzucaniu ryby ze straganu między ludźmi do sprzedawcy. Więcej jest oglądających niż kupujących :). Po drugiej stronie ulicy powstało dużo modnych restauracji i sklepów ale nie zepsuło to w żaden sposób klimatu miejsca. Mam na tej ulicy miejsce pielgrzymek wielu amerykanów, znajduje się znajduje się pierwsza kawiarnia wielkiej sieci Starbucks. Tłumy są tutaj ogromne, każdy chce się napić kawy i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Kończąc oglądanie Pike Place zeszliśmy na tyły ulicy, gdzie stromo położona uliczka zawiodła nas nad zatokę na słynny Waterfront, gdzie na Pierach mieszczą się sklepy i elegancki restauracje z widokiem na wodę i panoramę miasta. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy ulicami w stronę starego centrum mijając po drodze Seattle Art Museum z charakterystyczną figurą robotnika z ruchomym młotkiem. Ulice momentami przypominały mi San Francisco i posunąłbym się nawet w swojej ocenie do tego żeby określić Seattle jako mieszankę Manhattanu z San Francisco (czysto subiektywne). Odległość okazała się za duża i wróciliśmy po samochód, którym pojechaliśmy do najstarszej dzielnicy miasta Pioneer Square. Mało brakowało, a nie zauważylibysmy tego miejsca gdyby nie GPS, który uparcie twierdził, że jesteśmy na miejscu. Charakterystycznym miejscem skweru jest malutki park, przy którym stoją totemy indiańskie i figurka wodza Indian, od którego wzięła się nazwa miasta. Znajdziemy tu sporo galerii i księgarni dodających kolorytu temu miejscu. Warto zrobić sobie spacerek między pobliskimi uliczkami i odpocząć od nowoczesnych biurowców. Wędrując spacerkiem zrobiliśmy spore koło i weszliśmy do centrum finansowego, gdzie musiałem koniecznie podejść pod największy budynek w mieście Columbia Center, żeby zmierzyć się z jego potęgą. Pokonał mnie :), jest naprawdę wysoki i do tego architektonicznie ciekawy. Powrót do samochodu stromymi uliczkami wymęczył nas nieźle. W planie był powrót na do dzielnicy Freemont. Zaparkowaliśmy Gas Works Park - to dość dziwne miejsce -wygląda na pozostałość po jakiejś elektrociepłowni. Duży, zielony teren rekreacyjny z pagórkami i niesamowitą panoramą miasta i zatoki. Przychodzą tu całe rodziny na piknik. Spędzilismy chwilę leżąc na trawie i podziwiając widoki na Seattle... będę polecał to miejsce każdej osobie odwiedzającej miasto :). Wymyśliłem, że poczekam do wieczora żeby zrobić nocne zdjęcia i dopiero wtedy wrócić do Gas Works Park. W międzyczasie pojechaliśmy na drugi koniec miasta na cmentarz, gdzie pochowany jest Bruce Lee i jego syn Brandon. Nie było łatwo znaleźć gróbów, ale zaintrygowała nas gromadka ludzi przy jednym pomniku i udaliśmy się w ich kierunku. Trafiliśmy w sedno. Małe krzaczki zasłaniają dwa groby, przy których można spocząć na małej ławeczce. Powoli zaczęło się ściemniać i wróciliśmy do naszego gazowego parku :) na nocne zdjęcia miasta. Czas minął szybko i zdjęcia wyszły świetne. Pozostały nam poszukiwania hotelu na noc.

Seattle
...