środa, marca 19, 2008

Point Reyes (wersja słoneczna)

Point Reyes National Seashore to najbardziej wysunięty na zachód kraniec Marin County, otoczony z trzech stron wodami oceanu 50 milowy pas lądu porośnięty lasami i bardzo zielonymi łąkami, których granicą są skały klifowe i piaszczyste plaże. Ta nieustannie smagana wiatrami (bardzo dużymi a w fogu trochę mniejszymi) wierzchnia powłoka Ziemi przesuwała się niezmiennie w kierunku północnym wzdłuż uskoku San Andreas. Ruchy zaczęły się już 6 milionów lat temu z miejsca, gdzie dziś znajdują się peryferie Los Angeles. Podczas wielkiego trzęsienia ziemi w 1906 roku, które zniszczyło San Francisco, teren ten, stanowiący epicentrum trzęsienia, przesunął się prawie o 5 metrów.
Jadąc z San Francisco można wybrać bardzo widokową i malowniczą drogę (bardzo krętą) do wioski Inverness z której po 9 milach można skręcić na Drake's Beach, plażę, do której w 1579 roku miał podobno przybić sir Francis Drake.
Bardzo barwna postać. Jako korsarz z patentem od królowej Anglii Elżbiety łupił okręty hiszpańskie i portugalskie ( film Elżbieta - Złoty Wiek i rola Clive Owena wzorowana jest na sir Francisie ). Przepłynął cieśninę Magellana i przedostał się na Pacyfik. Stracił 4 statki. Drake popłynął dalej na północ, wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej na ostatnim statku, "Golden Hind" (Złota Łania). Odebrał Hiszpanom wyłączność na obecność na Pacyfiku (do tej pory wozili złoto na nieuzbrojonych statkach), łupiąc wszystko po drodze, co tylko się dało, zdobywając hiszpańskie statki i atakując porty. Poszukując przejścia północnego na Atlantyk, dopłynął aż do obecnej granicy USA z Kanadą. Nie znajdując oczekiwanego połączenia, skierował się na południe, obejmując oficjalnie (aczkolwiek czysto teoretycznie) w posiadanie królowej angielskiej odkrytą przez siebie Kalifornię (jako Nowy Albion). Potem jako Angielski Admirał wielokrotnie dawał się we znaki wielkiej Armadzie.

Wybrzeże do złudzenia przypomina południowe brzegi Anglii (dodać do tego częsty fog i piękne zielone łąki...) - nad piaszczystą plażą wznoszą się śnieżnobiałe klifowe skały na szczytach pokryte wiecznie zieloną trawą. Droga ciągnie się jeszcze w kierunku południowo-zachodnim, docierając do samego krańca Point Reyes, gdzie kończy się małym parkingiem. Stąd już tylko piechotą można dotrzeć do latarni morskiej (zamknięta we wtorki i środy!) Do pokonania jeszcze 308 stromych stopni schodków i można stąd obserwować migracje szarych wielorybów (okres marca-kwietnia) lub podziwiać uchatki. Wszystko pod warunkiem że nie ma fogu :) inaczej ... trudno znaleźć latarnie morską. Wracając po niecałej mili krętą drogą (w fatalnym stanie) i mijając farmy można skręcić w prawo i dotrzeć do Chimney Rock. Samochód trzeba zostawić na parkingu i dalej szlakiem udać się nad krawędzie klifów. Widoki niesamowite ! Koniecznie trzeba zobaczyć i nie zniechęcać się długim odcinkiem szlaku. Przy słonecznej pogodzie oczywiście :). Trzeba bardzo uważać na drogę i nie podchodzić do krawędzi, łatwo spaść. W dole na niedostępnych plażach zalegają lwy morskie i foki. Bardzo wietrznie wiec warto zabrać coś ciepłego z kapturem lub czapkę.

Point Reyes

Odwiedziny w Ctudio City.

Piątek po południu. Mission street w San Francisco. Enterprise. Udaje się wytargować za dobra cenę Forda Mustanga :). Kultowa maszyna. Ruszamy przez Oakland w stronę LA. Tym razem nie mylimy drogi i wbijamy się na I-5. Speed limit 70 mil, pozwala trochę szybciej jechać. Po północy docieramy do Lepec, malej "dziury" przed San Fernando. Nie za bardzo chce nam się szukać hoteli i bierzemy pierwszy lepszy. Poranek i małe zaskoczenie... za oknem pada śnieg!. W końcu to wysokie pasmo gór. Zimno. Docieramy do wozu szybko, trochę zmoczeni. Po kilku milach wita nas słońce :). Temperatura zmienia się gwałtownie z każdą przebytą milą. Docieramy do Simi Valley. Tu już prawdziwy upal. Odwiedzamy bibliotekę-muzeum Ronalda Reagana. (osobny post). Po południu jesteśmy umówieni u Oli i Mateusza w Ctudio City, dzielnicy LA. To już blisko. Zjawiamy się na czas. Okolica bardzo ładna. Drugie Beverly Hills :). Jemy pyszny obiad przygotowany przez Ole. Chwila relaksu i jedziemy posnuć się po okolicy. Coldwater Canyon i Laurel Canyon i Mulholland Drive ... kręte drogi i przepiękne widoki ... no i rezydencje o jakich można tylko śnić :). Jazda ulicami Beverly Hills i Bel Air... :). Jeszcze rundka po wiecznie zatłoczonym Hollywood Blvd. Szukamy El Pueblo, najstarszych budynków w mieście jeszcze z czasów hiszpańskich. Miejsce bardzo przypomina dzisiejszy meksyk. Jest bazar i stare domy. A wszystko to w bliskości "dworca centralnego". Jeszcze wizyta w Broad Contemporary Art Museum zaprojektowanego przez Renzo Piano. I wracamy do naszych znajomych. Wieczorem idziemy na imprezę do pubu irlandzkiego w Redondo Beach. Koncert kapeli na żywo i duuużżżooo piwa. Nowi znajomi i ... tak mija wieczór z którego mało pamiętam :).
Śpimy długo, i kolo południa udaje się ruszyć. Odwiedzamy grób MM. (osobny post). I omijając autostrady, lokalnymi drogami docieramy do Long Beach. Po drodze mijamy "słabsze" dzielnice, gdzie nie uświadczysz białego człowieka. Trafiamy na obławę policji... biegają z bronią! To ta gorsza część LA. W Long Beach odwiedzamy statek-hotel Queen Mary (osobny post). Zwiedzamy ta milsza część miasta. Dzielnica w stylu włoskim, Naples z dużą ilością marin i jachtów. I chyba to już koniec na dziś. Odbijamy na północ żeby dotrzeć na noc do San Francisco...
Los Angeles - Part II