środa, stycznia 30, 2008

Two Lakes

Na weekend dla odmiany udalismy sie w zimne rejony. Wynika to ztego, ze wszystko juz zjezdzilismy i pozostaly miejsca, ktore sa trudno dostepne ziomowa pora. Pierwszego dnia pogoda zapowiadala sie na bardzo dobra. Ruszylismy przez Stockton do Yosemite. Snieg pojawil sie pozno. Wjechalismy w gory. Chcielismy przejechac cale pasmo Sierra Nevada pomimo informacji w atlasach ze droga jest w polowie zamknieta. Dojechalismy kilkadziesiat mil i stanelismy przed znakiem informacyjnym. Road Closed ! W tym momencie caly plan sie posypal. Wrocilismy spory kawelek drogi i ruszylismy na polnoc robiac duzy luk. Dotarcie w ciagu dnia do Mono Lake nie powiodlo sie. Lee Vinning przywitalo nas zaspami i pozamykanymi sklepami i restaracjami. Przyznam ze miasteczko to kilka domkow i chyba dwa hotele. Tej nocy wygladalo na wymarle. Zostalismy na noc. Pogoda nie zapowiadala sie dobrze na nastepny dzien. Pobudka rano i pierwsze kroki do okna a tam..... zaspy, zaspy, zaspy ... snieg. Zero widocznosci. Nie udalo sie zobaczyc jeziora. Wykopalismy samochod i ruszylismy w droge powrotna. Kilka mil nie widac bylo drogi i jakiego kolwiek punktu odniesienia. cdn

piątek, stycznia 25, 2008

Canions Expedition - Part II - Utah

Mijamy znak Welcom to Utah. Jedziemy bardzo widokowa trasa. Po bokach piekne formacje skalne. Mnogosc kolorow i ksztaltow. Nasz cel to "grzybki" na 19 mili od wjazdu do stanu. Znajdujemy to z trudem. Nie jestesmy pewni do konca czy to jest to miejsce ktore wskazala nam mila pani w hotelu. Zatrzymujemy sie na malutkim parkingu i ruszamy przez ogrodzenie. Idziemy wyschnietym korytem rzeki wsrod otaczajacych kolorowych skal. Koryto wije sie jak waz. Caly czas mamy watpliwosci co do miejsca. Po kilku minutach trafiamy na pierwsze "grzybki". Jestesmy we wlasciwym miejscu. Grand Staircase - Escalante. Przypomina Kapadocje w Turcji. Skaly utworzyly cos w rodzaju stozka z daszkiem na jego gorze. Przypominaja wielkie grzyby. W tle na dlugiej scianie jednej ze skal wyrzlobily sie estakatady, takie male sukiennice :). Krajobraz troche "bajkowy" (znowu). Skaly po ktorych stapamy sa "miekie", wrazenie chodzenia po gumiem lub glinie. W tych rejonach odkryto szczatki kilku dinozaurow. Teren jest troche trudny i wymaga wspinaczki i uwaznego stapania po kamieniach. Zjandujemy wejscie do kanionu. Tutaj kolor z czaerwonego przechodzi w bialy. Niestety nie mamy liny lub drabiny i nie mozemy sie wspinac dalej. Wracamy powoli szlakiem na praking. Slonko swieci mocno. Jedziemy dalej droga 89. W tych rejonach kazda droge mozna nazwac "widokowa". Nie ma co rozpisywac sie na temat piekna mijanych gor, skal i kanionow. Wystarcza zdjecia :). Docieramy do skrzyzowania w miescie Kanab zwanym "Little Hollywood". Krecono tutaj duzo westernow. I faktycznie miasteczko ma taki westernowy klimacik. Obieramy kirunek na polnoc. Po kilkudziesieciu milach docieramy do droni numer 12. Wkraczamy na teren Red Canyon. Na tym krotkim odcinku drogi prowadzacym do Bryce Canyon, skaly maja kolor krwisto czerwony. Zwlaszcza przy zachodzie slonca. Kolory sa wyjatkowo intensywne a skaly pozuja do zdjec. Przejzad jest trudny dla fotografa :) Co chwila zatrzymujemy sie zeby zrobic zdjecia. Przejazd w nimi tunelch i zakrety miedzy skalami i drzewami. Wydostajemy sie wkoncu na plaskowyz. tutaj w oddali majacza dlugie gory "stolowe". W swietle zachodzacego slonca maja kolor pomaranczowy i zloty. Kilka minut zajmuje nam dojazd do Hotelu, ktory umiejscowiony jest przed wjazdem do Bryce Canyon. Hotel Rubys Inn to w przeszlosci zwykly zajazd ktory z czasem przeksztalcil sie w spory kompleks z restauracja i sklepem. Teraz to wszystko nalezy do Best Western. Hotel w przyzwoitej cenie i starndard bardzo wysoki. Jemy kolacje i robimy male zakupki (12-pak piw). Powoli zapadamy w sen. Poranek za oknem nie nastraja optymistycznie. Zaczal padac snieg. Duzo sniegu. Jemy sniadanie i planujemy trase z obawa czy damy rade przejechac naszym wozem. Normalnie spod hotelu jezdzi bus i rozwozi turystow po punktach widokowych. Tego dnia wolimy podjechac wozem, na szczescie nie ma duzo ludzi. Przestaje padac ale chmury groznie wisza nad nami. Jest slisko wiec jedziemy powoli. Wjazd 25$. Dowiadujemy sie ze zamknieta jest czesc parku. Docieramy do Sunrise Point, pierwszego punktu widokowego. Uwaznie idziemy po sciezce, jest bardzo slisko. Slonko przebija sie do nas :). W dole widoki (znowu) zapieraja dech w piersiach. Stoimy na krawedzi kanionu w dole ktorego porozrzucane sa osobliwe skaly. Latem mozna zejsc na szlak i pochodzic miedzy nimi. Zima niby tez ale wymaga to dobrego ekwipunku. Wieksza panorame i roznowrodnosc skal daja pozostale punkty widokowe. Inspiration point i Bryce Point. Ciekawe zestawienia kolorystyczne tworza czerowne skaly pokryte bialym puchem. Obawialem sie ze zima nie bedzie ciekawie... mylilem sie :). W przyszlosci trzeba bedzie poswiecic temu miejscu kilka dni. Warto. Ruszamy dalej. Trasa wiedzie spowrotem przez Red Canyon. W swietle dnia kolory nie sa tak intensywne. Na wysokosci miasteczka Mt. Carmel skrecamy w US 9 tak zwana Zion-Mount Carmel Highway. Jazda serpentynami wsrod gor i kanionow, ktore na tym odcinku wyraznie sa wieksze. Kilka stopow dla fotografow. Widoki wyraznie sie zmieniaja. O ile do tej pory wszystkie kaniony widzielismy z ich krawedzi to teraz zaglebiamy sie mocno w dol. Mijamy tabliczke informacyjna Zion National Park. Kanion jest ogromny a droga prowadzi przez dlugie tunele w skalach i wzdluz rzeki. Sepentyny wydluzaja sie a my zjezdzamy coraz glebiej. Po kilku milach docieramy do bramek wjazdowych. Znowu 25$. (Na takie wyprawy wrato miec wykupiona karte wejsciowa na wszystkie parki, wyjdzie znacznie taniej). Jedziemy na polnoc w strone gdzie konczy sie droga dla samochodow i zaczyna szlak dla pieszych. Temple of Sinawava. Docieramy tam z licznymi postojami w punktach widokowych (hm.. tak naprawde to jeden wielki punkt widokowy). Piesza wedrowka do znaku ktory zakazuje dalszej wycieczki. Trasa jest nie do przejscia w zime. Ale to co widzimy i tak robi wrazenie. Ogrom otaczajacych gor i rzeka na dole. To tez miejsce gdzie wypada spedzic kilka dni. Wracamy na us 9 w kierunku poludniowym. Mijamy Springdale i Virgin. To juz trasa powrotna. Scinamy jeszcze rozek Arizony i bardzo widokowa autostrada wjezdzamy do Nevady. Highway I-15 przecina Las Vega wiec korzystamy z okazji i robimy przerwe na posilek. Zabawne, sniadanie jedlismy przy -11 za oknem a obiad przy 23 stopniach celcjusza :) tylko kilkaset mila dalej hehe. Slonce zaszlo nam centralnie juz w Californii. Widok tez niezly. Dotarlismy spokojnie po 12 w nocy. Thats it.
tekst przed korekta

[US 89, UT, Grand Staircase, UT - Kanab, UT - Red Canyon, UT - Bryce Canyon, UT - Zion National Park, UT - I-15 - Las Vegas, NV - Barstow, CA - I -5, CA - Berkeley, CA - San Francisco, CA]

czwartek, stycznia 24, 2008

Canions Expedition - Part I - Arizona

Plan byl ambitny, dotrzec do Las Vegas na noc. Wyruszylismy z San Francisco po 4pm. Droga zapowiadala sie na dluga i meczaca. Przez Bay Bridge do Oakland i potem przebic sie (korki) do I-5. Tam juz ruch byl plynny. Jedyne na co cierpia kierowcy to 2 pasma tej autostrady i ... speed limit. 65-70 mph. Staralismy sie nie przeginac i uniknac spotkania z CHP. Do celu dotarlismy po 12 w nocy, nawet w dobrym stanie (red bull pomagal). Mieslismy nawet sile polazic jeszcze po kilku kasynach. Podejscie do nocowania w kasyno-hotelu skonczylo sie fiaskiem. Ceny w weekendy powalaja mimo ze to zimowy okres. Pozostaly motele obok Stripa. Trudno bylo teraz zasnac, balem sie ze rano bede nieprzytomny. Wstalem jednak wypoczety. Poranna sesja zdjeciowa pod hotelami i ruszamy w strone tamy Hoovera. Pogoda nas rozpieszcza :) slonko i czyste niebo. Maly stop na tamie i podziwianie tej konstrukcji. Teraz trwa tam budowa mostu dzieki ktoremu bedzie mozna szybko przejechac ten krety odcinek drogi. Welcome to Arizona. Dodajemy godzinke na zegarkach. Zmiany stref czasowych w takich miejscach sa dla mnie zabawne. Stajac posrodku tamy przez chwile czlowiek jest w dwoch strefach na raz ;) A pomyslec o sylwestrze hehe. Mozna go obchodzic dwa razy w przeciagu godziny. Jedziemy do pierwszego celu. Grand Canyon West Rim. Po 40 milach jazdy droga 93 odbijamy w lewo, na pomniejsza droge Pierce Ferry Road a potem na Diamond Bar Road ktorej juz nie mozna nazwac droga. Jedziemy po ubitych kamieniach. Podczas jazdy tym tym odcinkiem zostajemy zatrzymani przez sheriffa za zbyt szybka jazde. Staral sie nas przestraszyc ze 20 mph ponad speed limit to wizyta w jego wiezieniu. Okazal sie jednak wyrozumialy i usmiechniety. Darowal nam. Kazda po wybojach w tumanie kurzu konczy sie przy terminalu. Tam zostawiamy samochod na duzym parkingu (2o $). To miesjce z ktorego startuja helikoptery i awionetki. Mozna w ten sposob zobaczyc kanion. Ale to spory koszt. Kupujemy wejsciowki na teren parku. Przyznam ze niezle rozwiniete jest zaplecze turystyczne w tym miejscu. Indianie zarabiaja tu na wszystkim. Duzo zarabiaja. Wejscie na Skywalk i zwiedzanie Eagle Point to w sumie ponad 65 $. do tego parking i jakies jedzenie i turysta zamyka sie w 100$ (do tego pamiatki i zdjecia to drugie 100$). Z biletami w dloni udajemy sie do autobusu. Kilak mila trasa widokowa i zatrzymujemy sie w Hualapai Indian Reservation. To tu jest slynny (albo i nie) Skywalk. To platforma wychodzaca w glab kanionu. Nic w tym atrakcyjnego gdyby nie to ze... podloga jest ze szkla ! Niestety nie wolno zabierac ze soba aparatow. Nawet jak sie przemyci to i tak obsluga pilnuje zeby nikt nie fotografowal. A dlaczego ? A dlatego ze na robieniu zdjec na platformie zarabiaja duze pieniadze. Stoi tam fotograf i za oplata fotografuje turystow, prawde mowiac chcial nie chcial szkoda nie przywiesc z takiej wyprawy zdjecia. Koszt jednego zdjecia to 25$ a pakiet 6 zdjec i jednej lub wicej odbitek to ... 99$. Chodzenie po szklanej podlodze to niesamowite uczucie. Na poczatku czlowiek czuje sie nieswojo. Wisisz w powietrzu ! ale z czasem zaczyna sie delektowac. Nie chcialo mie sie schodzic :) . Ale jak zwykle czas mnie pogonil. W Eagle Point wszedzie gdzie sie nie rusze jacys indianie :) Przy krawedzi kanionu pilnuja zeby ludzie nie pospadali. Podziwiam niesamowite widoki. Wczesniej widzialem South Rim i wieksza czesc Grand Canyonu. Tutaj jest inaczej, bardziej kameralnie i bardzo dobrze widac Colorado river. To nowe miejsce i widac ze inwestycje sa w toku. Trwa rozbudowa skywalka. Kulture indiam mozna poznac przez zwiedzanie tipi i wigwamow oraz malych pueblo zbudowanych w tym celu. Tancza tez indianie w rytm muzyki. Autobus zabiera nas do nastepnego punktu Guano point. Zostajemy tam dluzej. Jemy odiab w lokalnej jadalni :). Potem slonko powoli zaczyna zachodzic co daje pole do popisu fotografom. Cieple swiatlo na czerwonych skalach. Ach co za kolory i widoki. Aparat nie ma chwili wytchnienia. Lazimy po skalach i po krawedziach. Chwila na refleksje na szczycie gory z widokiem na zachod slonca.... Pora wracac. Jestesmy chyba ostatnimi ktorzy opuszczaja rezerwat. Powrot po wyboistej drodze. Sciemnia sie szybko wiec trzeba jechac uwaznie. W ostatniej chwili mijamy kamien na srodku drogi. Samochod jadacy przed nami nie mial tyle szczescia... na drodze widac slad oleju i wody. Po kilku milach zatrzymuja nas ludzie z uszkodzonego pojazdu. Urwali cos pod wozem i sa unieruchomieni. Pomagamy im i wszystko dobrze sie konczy. Ciemno juz a kawalek drogi przed nami. Nastepny ambitny plan dotrzec pod granice z Utah. Jedziemy do Kingman a tam odbijamy na Route 66. Jazda slynna droga nie trwa dlugo szkoda czasu i wbijamy sie na szybki I-40. Mijamy Flagstaff i wita nas snieg. Zaspy przy drogach. Skrecamy na polnoc na US 89. Pedzimy, droga pusta.... nagly skret, kontra i ufff wychodzimy calo ! Na srodku naszego pasa leza zabity jelen. Milimetry brakowaly do tragedii. Niestety to sa uroki tych rejonow. Trzeba bardzo uwazac na przebiegajace zwierzeta. Adrenalina na max. Docieramy do celu. Wita nas Page przy granicy z Utah. Nocujemy w bardzo milym hotelu z sieci Days Inn. Mial obsluga tlumaczy nam co warto zobaczyc w okolicy. Padamy. Niedziela zapowiada sie ciekawie. Prawie jak w wojsku. Wstajemy bez ociagania. Sniadanie na szybko i US 89 jedziemy do US 98 :) To bardzo blisko od naszgo hotelu. Najciekawszy punkt jak dla mnie. Ze wzdgledow wizualnych :) Antelope Canyon. Dokladnie Upper. Tyle razy widzialem zdjecia z tego miejsca nie wiedzac gdzie byly zrobione. W koncu tu dotarlem. Na 299 markerze skrecamy na wielki parking. Pusto. Stoi jeden samochod terenowy. Wita nas Indianin Navajo. Opcja jest taka (wiadomo indianie staraja sie zarobic ile sie da) 26 $ od glowy i zabiera nas pos wejscie do kanionu. Ruszamy, po kilku milach koniec drogi i waska szczelina w skale. To jest chyba to. Wchodzimy, kilka krokow i staje jak wryty. Jezu co za widoki. Powiem tak, moze zdjecia oddadza chociaz troche. Nie umiem opisac tych barw, odcieni i faktury skal. To tak naprawde krotki odcinek a doznan estetycznych duzo. Waski przesmyk i gra swiatel. Wpadaja z roznych miejsc i odbijaja sie na skalach. Zdjecia wychodza tylko ze statywem. Przechodzimy zauroczeni na drugi koniec. Tam chwila i wracamy znowu ta sama droga. Mysle ze bede chcial tu jeszcze przyjechac ale juz na dluzej. Wracamy na parking. Przesiadka do naszego wozu. Nie jedziemy do Lower Antelope Canyon. Tam jest duzo wspinaczek po linach i drabinach a w zime to slabo wyglada. Wracamy w strone Page i na 545 mili skrecamy w polna droge. Docieramy do parkingu. Tuatj mala wspinaczka. Na gorce stajemy. Plaski teren na przestrzeni kilkunastu mil a w oddali gory. Zdaleka przed nami mala pozakrecana rysa. Idziemy w tym kierunku. Po kilku minutach rysa sie powieksza... przed nami wielka pozakrecana wyrwa w skale. To koryto rzeki Colorado. Wielki kanion na kilka mil gleboki. Trzba uwazac zeby nie spasc. Na czworaka podchodzimy do krawedzi. Co za widok. W tym miejscu rzeka zakrecajac wyzlobila cos podobnego do konskiego kopyta. Stad nazwa miejsca Horseshoe Bend. Nastepne miejsce ktore mnie oczarowalo. Posiedzialem sobie chilke na krawedzi. Polezalem na skalach z widokiem na urwisko. Porobilem duzo zdjec i z niechecia wrocilem na parking. Szybko przejechalismy przez miasteczko i zjechalismy na punkt widokowy Glen Canyon Dam. Tu widac idealnie tame na rzece i wielki kanion z zielona w tym miejcu Colorado. Niezla seria widokow i panoram. Aparat ciezko pracuje :). Jedna z wiekszych atrakcji w tym rejonie to Lake Powell. Najlepiej zwiedzac lodzia. Arche i kaniony. Ale to idealne na lato. Wracamy na droge i przejezdzamy most na tamie. Kierunek na polnoc w strone Utah. Jest mala dygresja i skrecamy polna droga na punkt widokowy na cala okolice. Teraz to jest panoramka. 360 stopni i same kaniony, gory i rzeki ! Obowiazkowe fotki i wbijamy sie na trase. Docieramy do znaku Welcom to Utah.

[San Francisco, CA - Bakersfield, CA - Las Vegas, NV - Hoover Dam, NV - Grand Canyon West Rim, AR - Flagstaff, AR - Page, AR - Antelope Canyon, AR - Horseshoe Bend, AR - Glen Canyon Dam, AR]

środa, stycznia 23, 2008

Brakujace puzzle.

Dlugi weekend oznacza dluga wyprawe. Skorzystalem z okazji i postanowilem zobaczyc miejsca, ktore pominolem podczas wczesniejszych wypraw. Takie brakujace puzzle w wielkiej ukladance.
Nevada - North Arizona - South Utah. Postaram sie zebrac i opisac wyprawe. cdn


Canions - Part I
Canions - Part II

niedziela, stycznia 20, 2008

poniedziałek, stycznia 14, 2008

North California Expedition

Punkt widzenie i siedzenia hobbita na przykladzie Redwood National Forest.
Odkad tu jestem interesowalo mnie jak wyglada polnocna czesc stanu. Wiec nie trzeba bylo dlugo sie zastanawiac. Decyzja zapadla. Ruszylismy wczesnie rano w Sobote. Slonce swiecilo mocno, przez co zdecydowalismy sie jechac trasa widokowa nad oceanem, slynna "jedynka". Mieszkamy blisko Golden Gate Bridge wiec wydostanie sie z miasta to kwestia kilku minut. Droga do Point Reyes byla prawie pusta wiec jazda serpentynami w tym rejonie szla bardzo sprawnie. (niektorzy to zle znoslili po imprezie dnia poprzedniego :). Co dziwne ale na wiekszosci wybrzeza nie bylo fogu ! Zdarzal sie lokalnie i wygladal jak zaparkowana chmura. Caly odcinek az do konca CA 1 to przepiekne wybrzez i klify. Fale rozbijaly sie z chukiem o skaly ktore majestatycznie wystawaly z oceanu. Kilka stopow zeby podelektowac sie widokami. Dziewiczo prezentuje sie miejsce gdzie Russian River wpada do oceanu. Nazwa rzeki wziela sie od rosyjskich traperow ktorzy mocno eksplorowali te tereny. Pomyslec jak by wygladala teraz mapa ameryki gdyby Rosja miala w tamtych czasach u steru wladzy cara "wizjonera" :) i zachowanie Alaski ... czasem lubie tak pogdybac :). Gdzieniegdzie pojawialy sie winiarnie wysuniete na zachod, w koncu to Sonoma county. Po jednej stronie piekne plaze i urwiska, po drugiej zielen lasow i lak. Tak wyglada cala "jedynka". Przez cale mile jechalismy sami co pozwalalo dyktowac sobie swoje wlasne tempo. Mijalismy male miasteczka, w stylu viktorianskim, ktore switnie komponowaly sie w otoczenie. Atmosfera kameralna wrecz rodzinna. To idealne oazy dla osob szukajacych spokoju i wytchnienia od wielkomiejskiego zgielku. Mendocino i Fort Bragg to tylko wieksze z miasteczek. W pewnym momencie CA 1 odbija na wschod i laczy sie z 101. W tym miejscu jest miejscowosc Leggett. Chwilka i docieramy do Drive-Through Tree. Dzrewo ma wyciete u podstawy miejsce w ktore miesci sie sredniej wielkosci samochod. To taka lokalna atrakcja, co daje przyklad ze na wszystkim mozna zarabiac pieniadze ;). Od tego momenu jedziemy juz normalna autostrada. Od razu szybciej. Mijamy nastepny "kicz" dla turystow czyli Confusion Hill. Mozna pojezdzic mini kolejka parowa, odwiedzic domek z drewna i pokoj z zachwiana grawitacja podobny do tego z Calico. Juz zaczynalo sie sciemniac a my dopiero przekraczalismy granice Humbolt county. Jako ze znowu nikogo nie bylo na autostradzie !!! to gnalismy swobodnie. Rio Dell, Fortuna i chwila na posilek w Eureka. Zmeczenie jeszcze nas nie pokonalo wiec podjelismy ambitny plan dotarcia jak najdalej na polnoc. I znowu pusto na drodze :) z zaczelismy sie dziwic czy nie pomylilismy drogi hehe. Orick i Klamath miniete szybko. W koncu docieramy do Crescent City. To juz bardzo daleko a czas minol szybko. Znajdujemy hotel i zmeczenie schodzi. Nastepny dzien bedzie bardzo intensywny. Slonce wschodzi a my juz szykujemy sie do drogi. Jedziemy na Battery Point Lighthouse. Latarnia morska do ktorej dostep uzalezniony jest od przyplywow i odplywow. Cieple swiatlo wstajacego slonca pozwala pobawic sie aparatem fotograficznym. Kolory sa niesamowite a do tego fale rozbijaja sie o wystajace skaly powodujac wielkie wybuchy podobne to erupcji wulkanu. Zauroczeni spedzamy troche poranka na wysunietej placowce pana latarnika. Glod wypedza nas na trase. Jedziemy do Oregonu na sniadanie :). Przekraczam granice nastepnego stanu na mojej "liscie". Pamiatkowa fotka przy znaku powitalnym. I jestem w krainie drwali. Drzewa i wybrzeze to dlugie pasmo milych doznan estetycznych. Docieramy do Brookings i zjadamy sniadanie. Misteczko wydaje sie jeszcze spac, a moze tak tu plynie czas... powoli. Kilka mil za miastem zatrzymujemy sie w Harris Beach State Park. Widoki znowu powalaja tym rzem na kolana :). Teraz wiem ze sie nie mylilem co do Oregonu. Trzeba bedzie poswiecic mu duzo wiecej czasu. Wracamy niechetnie... Teraz juz za dnia pokonujemy sto jedynke. Gigantyczne sekwoje towarzysza nam caly czas. Trase mozna nazwac "urokowa" zamiast widokowa. Zatrzymujemy sie co kilka mil zeby podziwiac krajobrazy. Jest niesamowcie. Co jakis czas wpadamy na fog. Zatrzymujemy sie w "skansenie" Trees of Mystery. Na wejsciu wita nas kilku metrowy drwal Paul Bunyan, postac legenda w tych stronach. Sciezka porosnieta mechem i parujace od slonca drzewa prowadza nas miedzy gigantycznymi sekwojami. Mijamy najwieksze drzewo w rjonie, najdziwniejsze itp. Teraz czuje sie jak hobbit. Pierwsza mysl, dlaczego nie krecili tu niektorych fragmentow Wladcy Piercieni ? Idealne miejsce zeby poczuc sie "malutki". Na koncu szlaku czeka nas kolejka gorska, ktora zawozi nas na szczyt. Po drodze kolejka zatrzymuje sie, podziwiamy lasy w poziomu wierzcholkow. Na horyzoncie widac osnierzone szczyty gor i ocean. Dodatkiem do tych zapierajacych dech widokow sa krazace nad nami orly ! Schodzimy ze szlaku powoli, delektujac sie kazda sekunda. Ale czas nieublaganie nas pogania. Ruszamy dalej. Mijamy Klamath gdzie ujscie do ocanu ma rzeka o tej samej nazwie co miasto. Atrakcja turystyczna sa wyprawy szybkimi lodziami. Mozna podzwiac niesamowite krajobrazy. Zatrzymujemy sie przy drodze gdzie pasa sie swobodnie jelenie (Elk) . Ryzykujemy i podchodzimy na bliski dystans. Kilka zdjec i wracamy do wozu. Widokowa trasa doprowadza nas do miasta Eureka. Miasteczko z budynkami w stylu viktorianskim. Cofamy sie w casie :) warto przespacerowac sie kilka minut. Koniecznie trzeba zobaczyc "rezydencje-palacyk?" Carson Manson. Zywcem przeniesiony z jakiejs bajki :) . Po spacerku czas ruszyc w droge ale nie byle jaka. Na poziomie Humbolt Redwood State Park jest zjazd ze stojedynki na Avenue of the Giants. Biegnie ona rownolelgle to autostrady. Jedziemy waska droga wsrod wielkich drzew, wyglada to jak jazda w kanionie gdzie zamiast skal sa sekwoje. Warto zrobic kilka postojow i podelektowac sie widokami. I tak powoli zblizamy sie do konca wyprawy.
Przyznam ze wyjatkowo nie mialem weny i opis nie oddaje rzeczywistego obrazu tej podrozy. Postaram sie przeredagowac to na nowo w przyszlosci. Miejsce warte jest dokladnej relacji.

[San Francisco - CA 1 north - Point Arena - Manchester - Mendocino - Fort Bragg - Legget - Piercy - Rio Dell - Fortuna - Eureka - Klamath - Crescent City - Smith River - Brookings, Oregon] [ Redwood National Park - Trees of Mystery - Klamath - Elk Meadow - Eureka - Avenue of the Giants - Humbolt Redwood State Park - US 101 - San Francisco]



Little Poland (przez kilka godzin)

W piatek 11 stycznia doszlo do historycznego spotkania. Opanowalismy czesc wloskiej dzielnicy... :) Wiekszosc ludzi byla zaskoczona iloscia polakow w rejonie Bay Area. Na spotkaniu byli tez przedstawiciele East Coast :) hm... moze zrobimy jakies wspolne spotkanie gdziec w srodku stanow :) Pracą u podstaw można ztworzyc jakąś małą społeczność. cdn

Foto relacja
___

piątek, stycznia 11, 2008

MUNI, BART, Caltrain... czyli transport miejski w San Francisco

Kazdy turysta (bez samochodu) przyjezdzajacy do mowego miasta na poczatku czuje sie zagubiony. Powoli uczy sie i odkrywa jak dziala komunikacja miejska. Nie zawsze sa to mile doswiadczenia. Postaram sie opisac jak to dziala na przykladzie San Francisco.
Turysta ladujacy na SFO Int'l po odebraniu bagazu ma kilka opcji jak wydostac sie z lotniska. Najdrozej wypada TAXI (chyba 40-50 usd) , to srodek transportu dla zmeczonych podroza lub majacych fundusz na to przeznaczony :), rozsadne wydaja sie byc Shuttle busy czyli mini-busy zabierajacy umowionych wczesniej przez telefon lub internet ludzi, cena chyba jest stala w zaleznosci od strefy (17 usd z SFO do dzielnicy Richmond to spory kawalek, z LAX do North Hollywood to okolo 37 usd). Czesto udaje sie bez umawiania, poprostu idzie sie przed wyjscie i szuka niebieskiego lub czerwonego busa i podchodzi do czlowieka w mundurku firmy i dopisuje do listy. Najtansza opcja to BART ( Bay Area Rapid Transit ), to cos pomiedzy metrem a kolejka podmiejska, wagoniki typowe jak w metrze tylko wiecej przestrzeni i wygodne miekie siedzenia. BART em mozna dostac sie szybko do stacji w obrebie Bay Area (warszawskie WKD?) Z SFO Int'l do Downtown to koszt okolo 5.15 usd. Ze swoich doswiadczen i obserwacji wynika ze turysci ktorzy pierwszy raz stykaja sie z automatem do kupowania biletow do BART-a maja z tym potworne problemy. Za pierwszym razem trudno sie polapac :) (wiele razy pomagalem zagubionym turystom kupic bilet, bezdomni na stacjach zyja z tego :) . Krotka instrukcja: Na tabeli na maszynie sprawdzamy cene jaka jest miedzy punktem A i B, wiedzac juz jaka to suma wkladamy banknot i jesli trzeba monety (maszyna wydaje reszte) i tu zaczyna sie dla mnie dziwnie, wystukujemy klawiszamy sume (dodawanie lub odejmowanie) az wyswietli sie pozadana. Wtedy klikamy "drukuj bilet" i juz.... Oczywiscie sa rozne opcje - one way, round trip i miesieczny itp. Wydaje sie proste ale ludzie sie gubia szukajac nazw stacji lub stref. Bilet wkladamy w otwor przy bramce i idziemy na platforme, stacje gdzie wyswietla sie kierunek jadzy. Wszedzie wisza mapki lub sa do pobrania ze stojakow. Sprawdzamy kierunek i patrzymy na tablice az wyswietli sie nasz. Ciekawa opcja jest wyswietlanie sie ilosci wagonow tak ze kazdy moze przewidziec gdzie sie ustawic. Miła podroz i wysiadamy. Tutaj ponownie wkladamy bilet przy bramce wyjsciowej ale zostaje on w bramce. Czesto ludzie czekaja az bilet wyskoczy ;) Jesli bramka nie pozwala przesc to zwykle oznacza ze jest zostala wybrana zla taryfa, za malo zaplacono. W tym pomagaja automaty w ktorych mozna "dodac" sume pieniedzy ktora pozwoli wyjsc ze stacji :). W miescie od pewnego momentu stacje pokrywaja sie z metrem (przesiadka na stacji). Wiec mozna dalej kontynuowac jazde kupujac bilet na metro, lub wyjsc na zewnatrz i tu zaczynaja sie autobusy:
Zwykly autobus, pospieszny zwykle z literka L, BX, trolejbus, tramwaj klasyczny lub cable car (wagonik pod gorke :) . System MUNI jest prosty, trasy sa zwykle z polnocy na poludnie i ze wschodzu na zachod i odwrotnie. Wiec wsiadajac do autobusu wiadomo ze nie bedzie kluczyl po uliczkach i nie nie wywiezie nas w nieznane. ( Jest oczywiscie kilka taki co w pewnych miesjcach kluczą :) System biletowy jest jak dla mnie wielkim rozczarowaniem, bardzo archaiczny. Polega on na papierowych biletach dziennych waznych przez pewien okres czasu. ( ten czas zalezy od tego jak kierowca oderwie bilet ! czasem rano dostawalem bilet na przesiadke na caly dzien a czasem na 2 godziny ?) Bilet dziala na wszystkie MUNI wiec mozna na nim jezdzic do czasu jaki widnieje na bilecie. Na poczatku myslalem ze to jednorazowe (pozostalosc w wawy) a potem po przeczytaniu okazalo sie ze to mile iz pozwalaja mi pojezdzic na min dluzej :). Cena jest stala i w SF wynosi 1.50 usd. Informacja jest przy wejsciu do autobusu. Trzeba miec odliczona sume w monetach lub banknotach. Zakup odbywa sie pzez wsuniecie banknotu i monet do automatu przy kierowcy az wyswietli sie suma. (czesto ludzie wrzucaja mniej i kierowca sie nie czepia. Jesli juz masz bilet to tylko pokazuje kierowcy do ktorej jest wazny. Jesli masz miesieczny to podobnie. Same bilety to zwykle kawalki papieru prawie ze toaletowego :) bez zadnych zabespieczen. I zaczyna sie jazda. Tu musze przestrzec, jazda po SF to ciekawe doznanie. W calym autobusie znajduja sie ostrzezenia "Prosze trzymaj sie" juz wim dlaczego... Ze wzgledu na duzy ruch i strome ulice kierowcy bardzo ale to bardzo czesto gwaltownie chamuja, ludzie lataja jak worki z kartoflami. Do tego trzeba sie przyzwyczaic ! Komunikaty w autobusie przypominaja o tym co chwila "please, hold on". A pamietam jakie bluzgi dostawali kierowcy w warszawie jak zachamowali gwaltownie hihi. Nad kierowca jest wyswietlacz z nazwami przystankow. Jesli chcemy wysiasc to wzdloz okien rozwieszona jest metalowa linka, wystarszy szarpnac i uslyszymy dzwiek i wyswietli sie napis stop. Wtedy przebijamy sie do drzwi (zwykle do tylnych) i tu spotkalem dwa systemy. Zapala sie nad drzwiami sielona lampka i wtedy trzeba popchnac drzwi i sie otwieraja a w innym wystrarczy stanac na stopien. Pierwsze siedzenia sa dla starszych i niepelnosprawnych. W San Francisco autobusy sa zawsze zapchane :( Zdarzalo mi sie przeczekac kilka aby moc sie wbic do srodka. Co do punktualnosci to bywa roznie, ale najczesciej nie trzymaja sie rozkladu. Niektore przystanki maja wyswietlacz i odliczaja minuty do przyjazdu. Na kazdym przystanku jest mapka i latwo sie zorientowac dzie jedzie dany numer. Wsiadamy zawsze pierwszymi drzwiamy a wysiadamy tylnymi (jak juz czlowiek pomieszka troche tutaj to dla wygody wsiadac mozna tylnymi). Dla rozroznienia miesiecy na biletach stosowane sa kolory zeby kierowca widzial wyraznie. To mniej wiecej tyle jesli chodzi o miasto. Jesli ktos mieszka poza miastem to wygodnym srodniem transportu jest Caltrain. (szukam roznicy miedzy nim a BARTem ? hm.. mozna bylo pociagnac BARTA do San Jose hm...) Sa to pociagi zwykle dwupoziomowe kursujace na trasie z San Francisco do San Jose. Kursuja srednio co 20-30 minut. Jak dla mnie to bardzo przyjemny srodek transportu. Bilet kupujemy w automacie ktory jest w tym wypadku bardzo przyjazdny dla urzydkownika. Na mapce sprawdzamy miasto do ktorego chcemy dojechac, w jakiej jest strefie i klikamy. Placimy dopiero na koniec i automat wydaje reszte. Wagony sa przyjemne (mozna wozic rowery), siedzenia lotnicze. Bilety sprawdzane sa w czasie jazdy. Nie zawsze. Nie sposob sie zgubic bo trasa jest prosta. Cena biletu z San Francisco do San Jose to koszt 7.50 usd. A podroz trwa kolo 1 godziny 20 minut. A jak trafi sie pospieszny to godzine.
Sorki za bledy , tekst przed korekta !!!

środa, stycznia 09, 2008

Magiczne miejsca - część 2 - Las Vegas

... jakby tu zaczac nie majac weny... moze tak. "cofam wszesnie wypowiedziane slowa..." NIe sadzilem ze bede mogl napisac o Las Vegas cos pozytywnego. Ale zycie weryfikuje. Ile razy docieralem w to miejsce to od razu chcialem uciekac. Miasto kiczu i plastiku, tak myslalem. Zawsze to bylo miejsce w drodze do Grand Canyon gdzie mozna sie super tanio przespac w tygodniu. Coz pora na zmiane zdania. Na zakonczenie Southwest Expedition zatrzymalismy sie teraz na dluzej. Pozegnanie starego roku i powitanie nowego. Czyli sylwek na Stripie.
Chyba juz pierwszego dnia zaczynalem otwierac oczy na to miasto, patrzec "inaczej", zlapac dystans. Zobaczylem miejsca ktore mnie oszolomily i pozytywnie zaskoczyly. Poddalem sie okusie hazardu (ale delikatnie). Teraz rozumiem ze to moze wciagnac i zrujnowac lub uszczesliwic. Mysle ze podzielibym (to subiektywy dziennik z wyprawy wiec napewno wiele osob ma inne zdanie) Las vegas na dwie czesci stary Strip i nowy Strip. Reszta miasta hm... jest tlem, mdlym tlem i noclegownia. Oczywiscie na przedmiesciach rozrastajacego sie miasta toczy sie zycie. Jest duzo a wrecz bardzo duzo centrow handlowych i rozrywkowych. Nawet baza wojskowa Nellis gdzie co jakis czas odbywaja sie miedzynarodowe cwiczenia "Red Flag". Wida golym okiem ze duze pieniadze plyna do miasta. Kilka lat temu gdy bylem tu pierwszy raz miasto mozna bylo zlazic "z buta", teraz jazda samochodem z jednego konca na drugi zajmuje.... sporo czasu. Nawet moj GPS nie ma w najnowszej bazie ukic niektorych drog (przez co bylo kilka zabawnych sytuacji). Miasto rozlewa sie na boki a hotele powstaja tak szybko ze przewodniki i kartografowie nie nadazaja z aktualizacja :) Dzwigi i place budowy to obecnie duza czesc Stripa. Metoda jest taka, wyburzanie "starszych" hoteli a na ich miejsce budowanie kilkakrotnie wiekszych. Szkoda czasem ... to historia miasta. Wedrujac po jednym z Casino-hoteli zobaczylem wizaualizacje miasta, jak bedzie wygladac niedlugo... hm... las drapaczy chmur. Spokojnie mozna bedzie tu krecic filmy Sci-Fi :) . Tylko stary Strip, ten pierwszy od ktorego wszystko sie zaczelo, pozostaje powiedzmy niektniety. Wszyscy pamietaja z filmow cowboja w ruchoma reka :) to tam. Szkoda tylko ze ten pasaz jest teraz przesloniety kopula. Tuataj jest bardziej kameralnie o ile mozna tego slowa uzyc w Las Vegas. Ale widac ze juz powoli odchodziw zapomnienie. Pewnie z czasem powstanie w tym miejscu jeden wielki mega hotel-casino. Spacerek po starym Stripie to chwilka w jedna i druga stone, miejsce warte zobaczenia. To zwykle kasyna i knajpy na Freemont Street, bez tej calej otoczki i przepychu. Nie ma tu zadnych show ktore posiada prawie kzady hotel na nowym Stripie.
W plowie drogi miedzy starym a nowym stoi cos co pewnie mialo byc symbolem Las Vegas ale chyba nie jest i nie bedzie. Stratosphere. Wieza podobna do wielu innych (Toronto, Seattle, Macao itd). Jest to Hotel-Casino (miesci sie obok wiezy). Wjazd na gore to niezapomniane widoki z panorama miasta. Zwlaszcza w nocy. Restauracje i aktrakcje dla lubiacych mocne doznania. Karuzela wysowana na zewnatrz kopoly, kilka minut mozna pokrecic sie nad miastem :). Jest otwarta kapsula ktora wysowa delikwentow nad miasto i wjazd na czubek iglicy na siedzonkach zeby potem gwaltownie opasc. Chyba ciekawe dla ludzi spragnionych duzej dawki adrenaliny. Wychodzac ze stratosfery trafiamy na pobliskie kaplice. Mozna tu wziac slub po wypelnieniu kilku kwitkow i wplaceniu kolo 55 usd. Wszystko szybko i sprawnie. Jest nawet kaplica drive-throu gdzie nie wychodzac z sanochodu mozna zawrzec zwiazek malzenski :). A wazna zecz dla nieznajacych jezyka... na tabliczkach jest informacja ze "mowimy po Polsku"... Obok wiezy jest stare casino Sahara z wbudowanym w nie rollercoasterem. Jak przegrasz troche kasy mozna sie "zrelaksowac". Idac juz nowym Stripem mijamy kasyna mniej lub bardziej znane. Ale celem wiekszosci spacerowiczow sa organizowane przez wybrane hotele atrakcje - show za darmo na zewnatrz. Moim zdaniem najciekawsza i godna odczekania jest Treasure Island. Oferuje spektakl na replice statku piratow ktory stoi w wodzie pod kasynem. Show zrobiony jest z rozmachem a obsada hm... dla meskiej czesci publicznosci bardzo interesujaca :) Sa wybuchy, walki i popisy kaskaderow. I jest niespodzianka ... ale to juz przemilcze. Taki imprezy odbywaja sie chyba napewno 2 razydziennie. (nie pamietam czy wiecej) Najlepiej oczywiscie poznym wieczorem. Po drugiej stronie stoim monstrualnych rozmiarow "nowy" hotel-casino. Wynn Las Vegas. Robi wrazenie. Budowa blizniaka trwa obok. Kila ktokow dalej dla lubiacych akcenty europejskie jest replika Wenecji. Doslownie. Na zewnatrz kanaly i odtworzona czesc miasta. Mosty i wierza. Plywajace gondloe i spiewajacy gondolierzy. Koniecznie trzeba wejsc do srodka. Tu ... ciag dalszy wenecji, spacer malymi uliczkami gdzie duzy gwar i male knajpki. Waskie kanaly i ci sami gondolierzy :) i Piazza San Marco !!! no to juz z rozmachem zrobili. Zeby nie bylo malo to... wysoki sufit jest caly czas podsiwtlony i zrobiony ala niebo. Caly czas jest dzien !!! Wychodzac mijamy wszechobecne automaty do gier, warto wlozyc dolara nigdy nie wiadomo... .Wychodzimy i kilka krokow do Mirage, kasyno oferuje wulkan ktory wybucha o danych godzinach. Jak dla mnie slabe. Secret Garden i Delfiny zachecaja do odwiedzenia. Mijamy slynne Flamingo. Bugsy i cala gangsterska historia... Cesar Palace czyli cofamy sie w czasie... Bellagio gdzie w rytm muzyki "tanczy" fontanna na srodku jeziora. Kilka krokow i mijamy wieze Eiffla i kawiarnie Paryza... Jest tez znane z walk bokserskich MGM Grand i replika New Yorku, statua wolnosci wita a miedzy budynkami manhattanu i mostem brooklinskim jezdzi rollercoaster ! Wchodzimy do srodka i ladujemy od razu na nowo jorskim bruku, ulice i kanaly z buchajaca para... budynki jak w littel italy i soho, kawianie na zewnatrz... rany to powala. Jesli komus uda sie wyjsc z tych urokliwych uliczek to obok jest Excalibur, wita nas kolorowy zamek z wiezyczkami. W srodku sa roznego typu atrakcje z sredniowiecznym stylu. Walki rycerzy i uczty z miesiwem i napitkiem hehe. A potem juz Luxor ze Sfinksem i swiecaca w niebo piramida. Mozna tu wymienia jeszcze dlugo opisalem pobieznie tylko te bardziej znane. Teraz moze kilka porad ktore moga sie przydac komus zwiedzajacemu LV. :)
Po pierwsze hihi nie lekaj sie wchodzenia do kasyn, w polsce pokutuje przeswiadczenie ze do kasyna wchodzi sie we fraku :) , sukni wieczorowej i ze jest to cos exclusiv, ze trzeba miec niewiadomo jakie pieniadze, ze kasyno to ruletka i poker... nic bardziej blednego. Kasyna nastawiaja sie na taka wlasnie drobnice. Cale przestrzenie wypelniaja glownie maszyny. Dominuja te za 1 centa, (minimum jakie musisz wlozc do maszyny to 1 dolar) dostajesz wtedy 100 credytow i klikasz ! proste. Stroj nie ma znaczenia, przychodza tu hip hopowcy w powyciaganych koszulkach i stare bacie z respiratorami :) (widzialem babulinke chyba 100 letnia na wozku inwalidzkim w chusteczce na glowie jedzaca kanapke domowej roboty i grajaca na automacie !!!) Maszyn jest tak duzo ze zawsze znajdziesz sobie miejsce zeby poklikac. Jesli cos wygrasz to mozesz wyciagnac te pieniadze. Drukujesz kupon z kodem paskowym i suma i idziesz do automatu ktory wydaje ci gotowke. Mowimy tu o skromnych sumach :) . Automaty i jeszcze raz automaty :) sa wszedzie nawet w MacDonaldsie :). Ruletki i balck jack i poker itp tez sa wszedzie ale to juz dla tych co potrafia sie zabawic i tych co maja kase.
Jesli zglodniejesz jest ciekawa opcja. Restauracje w kasynach oferuja bufety, zwykle od 4pm. Za 14 usd masz stol szwedzki z super jedzeniem, jest tego sporo i wybor duzy. Dla mnie krewetko maniaka to istny raj, owoce moza bez limitu. W tych lepszych kasynach to koszt 30 usd ale wiecej jedzenia i bardziej urozmaicone. Lepiej wydac 14 usd niz 10 w MacDonaldzie ;)
Jesli chcesz zostac na noc to ceny pokoi w Las Vegas sa bardzo atrakcyjne. najtaniej jest w ciegu tygodnia. W weekend ten sam pokoj moze kosztowac kilkakrotnie wiecej. Pamietam czasy gdy placilem w LV 15 usd za pokoj ! teraz to pewnie troche ale nieznacznie wiecej. Sa tez pakiety itp Wiec jak nocowac to w Las Vegas w ciagu tygodnia :)
Jak sie znudzisz hazardem to w ofecie hoteli sa wystepy roznych "znanych" zyjacych i nie zyjacych gwiazd :) Sobowtory czasami sa lepsze od oryginalow. Zreszta tu nie da sie nudzic... zawsze kazdy znajdzie cos dla siebie. Mozna nawet kupic jednodniowa wycieczke do Grand Canyon, polatac smiglowcem nad miastem...
to tyle chyba, mam nadzieje ze nic nie pomieszalem. w wolnej chwili zrobie korekte. Sorki za bledy te ortograficzne i te stylistyczne. Ja szybko pisze bez polskich znakow to dziwadla wychodza.

[ Las Vegas, NV ]

••• F O T K I •••
___

wtorek, stycznia 08, 2008

Southwest Expedition (Return) - Arizona

Arizona kojarzyla mi sie zawsze z Grand Canyonem i kaktusami. Teraz zmieniam zdanie... canyon i katusy to tylko mala dawka tego co kryje ten stan. Powalil mnie ogrom miejsc jakie mozna tu zobaczyc. Wlasciwie mozna tu spedzic spokojnie kilka miesiecy. Wjechalismy do Arizony od polnocy i zatrzymalismy sie na noc w Holbrook. Jest to typowe miasto "na trasie" w ktorym nic ciekawego do zwiedzania nie ma. Ale za mozna dobrze zjesc i wypac sie w hotelu przerobionym na wioske indianska. Pokoje sa w dwu osobowych tipi, przed ktorym dla ozdony zaparkowany jest jakis samochod z lat piecdziesiatych. Knajpe wybralismy bo byla blisko i nie zmarnowalismy czasu. Tu tez wita nas napis "You kill it, we grill it" i kaza zostawic bron u pianisty :) Milo spedzony czas i jedzenie dobre. Rano w trase. Widoki na trasie nie pozwalaja sie nudzic pasazerom, kaktusy i niezapomniane formacje z czerwonej skaly w tle. Tak chyba arizona znalazla sie na liscie moich ulubonych stanow :). Nasz cel numer jeden to Meteor Crater. To jedno z najciekawszych miejsc na ziemi. Mysle ze widok jaki zobaczylem troche przytloczyl. Do tej pory cos takiego widzialem na zdjeciach z Ksiezyca. 50 metrowy kawalek niklu i zelaza zrobil tak wielka dziure w Arizonie dodajac jej nastepne miejsce dla pielgrzymek naukowcow i zwyklych turystow. Pozachwycalem sie troche widokami. Zwiedzilem muzeum w ktorym szczegolowo wyjasniono jak doszlo to rozbicia sie metorytu kilkadziesiat tysiecy lat temu. Chwila w sklepie z pamiatkami i ruszamy. Get Your Kicks on Route 66 :) Na trasie jest wiele atrakcji wiec specjalnie nie trzeba sie wysilac i szukac. Zbaczamy do Walnut Canyon. W kanionie, na jego scianach widac pozostalosci po siedzibach indian. Zastanawiajace jak "roznie" osiedlali sie mieszkancy ameryki polnocnej... Jedni polujac na bizony rozkladali swoje tipi i wigwamy, inni budowali puebla a inni jak ci w Walnut opuszczali sie na linach i budowali swoje domy w szczelina na scianach kanionu. Jako miesjce do obrony bylo perfekcyjne. Jedyny sposob na dostanie sie to opuszczenie drabiny lub liny w wyzszego tarasu lub krawedzi ! Oczywiscie latwo bylo spasc (jesli ktos zaszybko wyszedl z "domu"). Mozna pochodzic po tym terenie, jest kilka sciezek i wzaleznosci od sezonu sa otwarte. Zbieramy sie powoli, jeszcze proba ulepienia mini balwanka ale snieg jest za slaby. Kierunek Oak Creek Canyon. Teraz zaczynaja sie juz widoki jak z pocztowek ! Otaczaja nas "krwisto" czerwone gory o roznych ksztaltach. Nie nadazam robic zdjecia. Po chwili zaprzestaje, i tak nie oddam piekna tego miejsca ... Najladniej zaczyna sie robic po poludniu... zachodzace slonce maluje gory pastelowymi kolorami. To juz uczta dla oczu !!! Tak mysle ze Arizone najlepiej zwiedzac po poludniami :) Na deser po pieknej drodze dostajemy piekny strumien plynacy w czerwonym kanionie. Wyrzezbione przez wode skaly ukladaja sie w przedziwne ksztalty... Patrzac okiem fotografa to mozna tu zrobic kilka swietnych zdjec. Mozna tu zostac na kilka dni :) . A z mojej wiedzy na temat rejonu to wynika ze to tylko mala, skromna dawka tego co mozna zobaczyc w tej okolicy. Ale na to trzeba duuuuzo czasu. Sedona. Chwila odpoczynku. Miasteczko w otoczone gorami w stylu ala arizona ;) Porownalbym je do zakopianskich krupowek :) Ma urok i "klimat". Dlatego szturmuja go masy turystow. Godne polecenia za przystanek w trasie. Zlonce juz powoli zachodzi a ja szykuje swoj aparat na najlepsze momenty. Jezdzimi miedzy gorami niedaleko Sedony, co chwila "pocztowki". Jak na jeden dzien to duza dawka bajkowych widokow. Mimo wszystko nie czuje przesytu. W glowie juz opracowuje plan wyprawy w te rejony. Napewno poswiece wtedy wiecej czasu na ten rejon. Mijamy misteczka i ostatni punkt dnia czyli ruiny indianskiego miasta w Tuzigoot. Hm... z daleka przypomina zniszczony przez czas zamek gdzies w szkocji :) a z bliska ruiny w peruwianskich andach. Zapada zmrok a my uciekamy w stone zachodzacegu coraz bardziej slonca. Gonimy czas. Jeszcze wjazd kreta trasa do wysoko polozonego Jerome. Kiedys to bylo wymarle miasto gornicze a teraz zaczyna odzywac. Wyglada troszke... strasznie, Mozna tu krecic horrory. Mroczne z opuszczonymi domami. Ale w stylem szukalbym podobnego gdzies we wloszech :) Nie czuc ameryki. Mysle ze jeszcze kilka lat i miasto zmieni sie nie do poznania. Na razie stajemy zeby podziwiac widoki. Miasteczko ma swietna panorame na cala okolice. Poraz na nas. Juz ciemno, na drodze slaby ruch. Czas na refleksje. Mijamy Kingman i juz prosta droga do Tamy Hoovera. Tam jeszcze jedna niezrozumiala kontrola pojazdow ? I jestesmy juz w innej strefie czasowej i innym stanie. Nevada wita.

[Petryfied Forest, AZ - Holbrook, AZ - Meteor Crater, AZ - Walnut Canyon, AZ - Flagstaff, AZ - Oak Creek Canyon, AZ - Sedona, AZ - Tuzigoot, AZ - Cottonwood, AZ - Jerome, AZ - Ash Fork, AZ - Kingman, AZ - Hoover Dam, AZ ]

F O T K I
•••

sobota, stycznia 05, 2008

Southwest Expedition (Return) - New Mexico

Wjechalismy do New Mexico droga numer 285 omijajac najwiekszy szczyt Texasu - Guadalupe Mountains. Zeby zobaczyc ta gore musielibysmy mocno nadlozyc drogi, wiec wygral wariant szybkiego dotarcia do jaskin w Carlsbad Caverns Nat'l Park. Snieg zalegal na calej dlugosci drogi co swiadczylo ze znajdujemy sie wysoko nad poziomem morza. Wjazd serpentynami do Visitor Center i parkowanie w tlumie samochodow. Chyba tego dnia wszyscy wpadli na ten sam pomysl. Ze wzgledu na remont glownego wejscia wszystkie biura miescily sie w barakach. Przy kasie przydatna okazala sie karta roczna na wszystkie parki narodowe (nie stanowe) co pozwolilo zaoszczedzic sporo kasy. Do wyboru mielismy dwie drogi zejsciowe. Pierwsza to szlakiem na piechote w dol, co zajac mialo kolo poltorej godziny i druga droga to ... winda. Zjazd 230 metrow pod powierzchnie i znalezlismy sie w slynnych jaskiniach. Nigdy nie docenialem tego typu atrakcji ale po kilku minutach zwrocilem honor. Mysle ze to co mozna tam zobaczyc to trudno opisac a zdjecia tego nie oddadza nawet w polowie. Gigantyczne "sale" z roznego typu i wielkosci stalaktytami itp, rzezby w skalach stworzone przez nature... oniemialem. Przestrzen jest wielka i mozna tam spedzic caly dzien. Temperatura jest na stalym poziomie kolo 15 stopni celcjusza. Zdjecia mozna robic tylko ze statywem, inaczej nie ma sensu. I tak walesalismy sie miedzy tymi bajecznymi formacjami az przyszla pora zamykania jaskin. Kolejka do windy byla bardzo dluga ale jak mowil ranger tego dnia przyjechalo najwiecej ludzi w tym roku :) Spokojnie wyjechalismy na powierzchnie gdzie juz powoli zmierzchalo. Pozostal do zrealizowania bardzo ambitny plan przejechania ogromnego odcinka drogi do najwiekszego miasta w New Mexico - Albuquerque (potocznie pisownia na znakach to ABQ chyba prosciej hehe) w jezyku Navajo - Bee'eldííldahsinil... :) . Dotarlismy tam pozno w nocy i przywital nas przeszywajacy lodowaty wiatr. Miasto lezy na okolo 1500 metrach nad poziomem morza i byl grudzien. Dzieki kuponom znalezlismy mily hotel i dostalismy extra znizke za Petera prawo jazdy z New York-u, chyba ktos z obslugi mial sentyment do tego miasta. Obudzilo nas mocne slonce i nadzieja ze bedzie cieplej. Nic z tego, mrozno. Przynajmniej rzesko i w bezwietrznie. Na mily poczatek dnia pojechalismy do Old Town, miejsce zachowane w starym stylu. Odnowione budynki pamietajace jeszcze hiszpanskich osadnikow, stary kosciol z cegly Adobe ladnie wpasowany w kameralny krajobraz. Stara altana po srodku placu z pamiatkowymi tabliczkami upamietniajacymi wojska konfederackie. Spacer po zakamarkach, kawiarnie i restauracje zachecajace do wejscia swoim "klimatem" zywcem z westernow. Przypomina to wszystko styl z pobliskiego Santa Fe. Warto tu spedzic troche czasu ktorego akurat nie mamy. Widzialem zdjecia nocne ... potwierdzaja ze warto :) . Nastepny punkt to Sandia Peak i wjazd kolejka na szczyt otaczajacych miasto gor. Chwile zajelo znalezienie wjazdu i zaparkowanie. Tu mala niespodzianka i okazalo sie ze tylko ja jestem zainteresowany wjazdem na gore. Trudno. Chwila w kolejce (jest akurat sezon i ludzie smigaja na nartach) i dostalem sie do wagonika. Droga do gory trwa okolo 15 minut w czasie tym mozna podziwiac niesamowite widoki ! Ogrom gor i super panorama miasta. Zapiera dech (nie tylko ze wzgledu na wysokosc na jakiej jestem zawieszony :) Sa tu tylko dwa pylony na poczatku trasy, wiec spory kawalek wagonik wisi na linach wysoko nad ziemia. Docieram na miejsce i po wyjsciu na szczycie porywa mnie silny wiatr. Zerkam na termometr na scianie, jest -15 stopni celcjusza !! Chyba sie nie przygotowalem na to. Marzne szybko. Kilka fotek sniegu dawno nie widzianego w takiej ilosci :) . Zanim zamarzne chce zrobic kilka zdjec panoramicznych z tarasow widokowych. Widze oczy wpatrzonych we mnie turystow siedzacych w ogrzewanej kawiarni, pewnie mysla co zaszaleniec lata po tym mrozie w letniej kurtce bez rekawiczek hehe. Wbijam sie do wagonu na dol i znowu piekne widoki. Mimo zimna warto bylo. Na dole chwile odtajalem na sloncu ktore tu na dole mocno jurz przygrzewa. Ruszamy autostrada I-40 odwiedzic indian w ich Sky City inaczej Acoma Pueblo. Po kilkudziesieciu milach trzeba zjechac na poludnie. Widoki zaczynaja sie zmieniac i naszym oczom ukazjua sie szeregi porozrzucanych gor w przedziwnych ksztaltach zywo przypominajacymi Monument Valley w Utah ! Krajobraz zrobij sie naprawde ciekawy. Jestesmy juz na terenach rezerwatu indian. Docieramy do hm.. jak to nazwac, domek z adobe a w srodku muzeum indian i ... kasa gdzie trzeba wykupic objazdowke ich busem po pueblo. Hm... bardzo komercyjni indianie. Co najgorsze trzeba placic za robienie zdjec !!! Wyszlismy z zamiarem objechania na wlasna reke ale tu niespodzianka, wszedzie zakazy i stoil indianska policja. Zostala jedna droga wiec ruszylismy. Mimo wszystko dalo sie robic zdjecia i w punkcie widokowym mozna obejrzec puebla. Tak wiec oszczedzajac sporo pieniedzy zobaczylismy wszystko tylko z daleka. Moze jak bedzie cieplo to skusze sie i zwiedze dokladnie to ciekawe miejsce. Wracamy na autostrade i szybka jazda w strone Gullup slynna Route 66. W miescie czuje sie bardzo obecnosc kultury indianskiej. Co krok symbole i muzea, na kazdym kroku sklepy z pamiatkami, nie dziwie sie ze nazywaja to miasto swiatowa stolica indian. Przy okazji zobaczylem miejsce akcji mojego ulubionego serialu Lost Room :). Stamtad juz blisko do Arizony.



[ Carlsbad Caverns Nat'l Park, NM - Roswell, NM - Albuquerque, NM - Acoma Pueblo (Sky City), NM - Gallup, NM ]

F O T K I
•••

Southwest Expedition (Return) - Texas

Slonko bylo w zenicie. Zapadla decyzja wstajemy i ruszamy w kierunku nowej przygody. W drodze powrotnej zobaczymy pominiete wczesniej miejsca. Kawalek Southwest-u. Smutno bylo zostawiac Padre Island, pogoda tu jest wysmienita dla mnie i dla wielu innych zamrzluchow. Przed nami chlodne tereny, zwlaszcza w okresie zimowym. Ruszylismy na Brownsville a tam na road 83, ktora to droga ciagnie sie wzdloz granicy z meksykiem i rownolegle do Rio Grande. Mijalismy male misteczka, wygladajace jakby czas sie w nich zatrzymal. Tylko samochody mijane swiadczyly o postepie w czasie. Duzo policji i border patroli. Szukaja pewnie nielegalnie przechodzacych granice. Z mojej perspektywy wygladalo ze w miare latwo mozna przedostac sie w tych miejscach, szuwary, drzewa, bagna i sama rzeka... ale znajac amerykanow pewnie maja wszedzie czujniki i siedza w krzakarz z noktowizorami :) . Same latynoskie twarze, sklepy i reklamy. Krajobraz nie zachwyca, zrobilismy maly zjazd na odpoczynek. Ogladamy Rio Grande z bliska, dziwi nas ilosc wozow z trailerami na szybkie lodki, ktore plywaja w strone meksyku lub granic na rzece ? hm... wyglada na szybkie zrodlo dochodu dla przemytnikow hehe. Wracamy na ta nudna droge. Postanowilismy w odbic na polnoc w nadgranicznym Laredo. Wjazd na I-35 i droge 277 do Del Rio (miasteczko na czasie, tutaj dzieje sie akcja filmu "No Country for Old Man", ktory przypadl mi do gustu, szkoda ze nie zobaczylem go przed wizyta...) Poznoa pora dobijamy do I-10 i znowu uwazamy na zwierzeta wbiegajace na droge. Potem tylko kawalek i ladujemy w Sonora... uf ciezki dzien. Po drodze mijamy liczne Inspekcje Drogowe US Border Patrol. Kontrole sa w miare drobiazgowe. Na nasze 4 osoby jedna byla juz "nielegalnie" po wygasnieciu wizy. Pytania do nas - Are You citizen ? i swiecenie latarka i biegajacy piesek dookola wozu... maly stresik gdy mowilismy - Yes. Ale bialych nie ruszaja. Kontrola jest na kazdej drodze od granicy. Miasteczko na trasie. Brzydkie i hotele slabe. Ale nam wszystko jedno, jestesmy wyczerpani. Tutaj czujemy ze wkraczamy w "zimna" strefe. Teraz wyciagamy kurtki. Rano nie lepiej tylko slonce ratuje nas przez wychlodzeniem :). W poblizu Sonory znajduja sie jaskinie ale nie sa specjalne godne polecenia. Ruszamy na Odesse, miasto blisko granicy z New Mexico. Jedziemy do pobliskiego Odessa Meteor Crater Museum gdzie ciekawi jestesmy jaka dziure w ziemi zrobil spadajacy meteoryt. Tutaj nastepuje wielkie rozczarowanie... mala dziura w ziemi i kilka skal i male muzeum. Hm nie warte to jest zbaczania z drogi. Uciekamy jak najszybciej, teraz przed nami nastepny stan i Carlsbad Caverns Nat'l Park. To juz znane miejsce i gwarantujace ciekawe doznania.

[ South Padre Island, TX - Laredo, TX - Del Rio, TX - Sonora, TX - Odessa, TX ]

F O T K I
•••

piątek, stycznia 04, 2008

South Padre Island Expedition - Part II

Uzbrojeni w wykrywacze radarow i GPS-y mkniemy przez I-10 w strone celu. Tego dnia trzeba przejechac najdluzszy odcinek. Musimy byc nad morzem na wigilie. Wjazd do Texasu przez El Paso, jadac autostrada po prawej stronie za rzeka pojawia sie miasto, troche za brzydkie na amerykanskie.... domki bez okien, blacha falista typowa dla trzeciego swiata i brud. Chwila to Ciudad Juarez ! tak blisko na wyciagniecie reki. Dwa swiaty oddzielone Rio Grande. Bylem tam we wrzesniu i osobliwe doznanie :) dla eropejczyka lub kogos z kraju cywilizowanego to niezly szok. To inny meksyk. Jesli ktos chce zwiedzic ten kraj niech unika przygranicznych miejscowosci zeby sobie ie wyrobic zlego zdania. Ciudad Juares to zwykle miejsce sex-wycieczek gdzie dostanie sie wszystko od dziecka, nastolatki po HIV i kule w glowe. Przejechalismy przez El Paso w szybko nie zatrzymujac sie. Kierunek poludnie. Lubie Texas. Speed limit 80 mph ! To jest to. Droga miedzystanowa I-10 to istna rzeznia, na poboczach lezaly zabite przez samochody duze ilosci saren, jeleni, pancernikow, kojotow i roznego rodzaju zyjatek, najgorsze doznanie to skunks ! zapach trudny do wytrzymania. Znaki ostrzegawcze o przebieganiu saren nic nie daja, przy predkosci 80 mil nie ma szans ominac zwierzaka. Trucki maja dobrze bo nic nie grozi kierowcy, slabo jesli chodzi o zwykly samochod... przyznam ze nie widzialem takiej ilosci zabitych zwierzat. W jednej knajpie widzialem napis " You kill it, we grill it" co sugerowalo ze mozna przyniesc potracona zwierzyne. Tak wiec pedzilismy I-10 z dusza na ramieniu i rozgladalismy sie na pobocza obserwujac stadka pasace sie w poblizu i liczac ze akurat nie zechca przebiegac. Najgorzej jest po zmroku i rano. Ale udalo sie be trafienia. Z predkoscia nie przesadzalismy, zwazajac na tabliczki "dont mess with Texas" :) . I po ciezkim dniu dotarlismy do San Antonio ufff. Co dziwne ale trudno bylo znalesc miejsce do spania w downtown, wiec poszukalismy troszke dalej. Pomimo zmeczenia postanowilismy wybrac sie na spacerek po przepieknym miescie. Pierwsze kroki skierowalem do Alamo, stoi tam twierdza majestatycznie, podswietlona w nocy. To tutaj ukulo sie to amerykanskie poczucie heroizmu, bohaterstwa, walki do konca... "Pamietajcie Alamo" krzyczeli zolnierze jak wycinali wojska meksyku. Paradoksalnie najwiecej tu spadkobiercow Santa Anny, los bywa przewrotny. Ulice ponazywane sa nazwiskami obroncow Alamo... Travis, Crockett, Bowie i inni. Miasto opisze w osobnym poscie, jest wyjatkowe i nalezy mu sie troche wiecej tekstu :) . Spacerek po uliczkach i po slynnym riverwalk, wszystko pooswietlane lampami i rozwieszone na drzewach lampki choinkowe. Wrazenie zrobilo mocne. Zmeczenie wkoncu nas dopadlo i szybko pogonilo do hotelu. 24 grudnia, wigilia, ruszamy na kolacje. ta wyjatkowa chwila w roku spotka nas w Brownsville, malutkim miescie przy granicy z meksykiem i kilka mil od zatoki meksykanskiej. Szybko pokonalismy dystans dzielacy piekne San Antonio od tego nadgranicznego miasteczka. Jeszcze tylko pozostalo dokupic brakujace produkty, zeby stol wielkanocny nie wygladal za skromnie. Wynajelismy hotel z aneksem kuchennym. Wigilia. Bylo wszystko jak trzeba. Dania z ryb, barsczyk a nawet oplatek, tylko .... smutno, bliscy, rodzina daleko. Jakos nigdy nie przepadalem za swietami. Rano glowa troche bolala. Cel wyprawy byl juz na wyciagniecie reki. South Padre Island. Dojechalismy tam w niecala godzine i poszukalismy jakiegos hoteliku. Cena zdecydowala. Wyspa polaczona jest kontynentem dlugim mostem. Powiem tak wjazd i sama wysta przypomina mi BARDZO South Beach w Miami !!! naprawde kopia tamtego miejsca, tylko bez takiej ilosci hoteli (co zapewne sie zmieni i to bardzo szybko), pomyslelismy ze to jest swietne miejsce na inwestycje. Warto kupic tu kawalek ziemi zeby za 2-5 lat wyjaz potezne pieniadze. Ta wyspa rozrasta sie widocznie, dzwigi i szkielety nowych condo i hoteli co krok. Klimat karaibow. Bylem we wrzesniu ale na polnocnej czesci wiec wiem jak gorace jest morze. Gotowane mleko :) wchodzisz z plazy bez zajakniecia (to dla zmarzluchow takich jak ja ideal). Plaze na calej dlugosci... jeszcze wszystko dzikie na polnocy South Padre Island, droga konczy sie nagle, i parkujemy samochod i ruszamy w po wydmach do morza. W zime nie jest ono tak cieple jak w pozostale pory roku. Przyznam ze dla mnie za zimne. Ale pewnie juz za 2-3 miesiace.... :) Slonko za to daje mocno. Lazimy po piaskach, przez chwile czuje sie jak Lawrece z Arabii. Pierwszy dzien swiat to milokaj pluszak i polskie koledy na kocu na srodku dzikiej plazy.... przyznacie ze inaczej :) ale ja zawsze lubie "inaczej". Kilka dni relaksu. Odpoczac, niemyslec, zapomniec... W miedzy-relaks-czasie pojechalismy w odwiedziny na polnocna czesc wyspy, ktora jest parkiem narodowym. Tam to sa pustki.... kilometry plazy bez zywej duszy. Potem krotka wizyta w Corpus Christi. Miasto z serii tych ktore mi sie podobaja :) Klimacik nadmorski, karaibski, w lecie parno i wilgotno jak w azji. Odwiedzilismy repliki okretow Kolumba. Przejechalismy charakterystyczny dla miasta most, spacerek przy lotniskowcu (opisalem to miasto wczesniej) i kolacja w super knajpie Pier 99, gdzie mozna zamowic za niewielkie pieniadze mase krewetek (uwielbiam maniakalnie). Porcje byly solidne, musialem poprosic o box i mialem swietne sniadanko. Droga powrotna na wyspe dluzyla sie bardzo, brzuchy wypelnione owocami morza pragnely tylko ... piwa. Co udalo sie zrobic w hotelowym jacuzzi. W koncu to mial byc wypoczynek. Ostatniego dnia jeszcze kilka godzin na plazy... ciezko opuszczac to miejsce. Mysle ze bede tu chcial jeszcze przyjechac. mam nadzieje ze poznam to miejsce i pozostanie ono jeszcze troche dzikie. (Jest szansa bo ludzie nie kojarza Texasu z takimi miejscami, chyba ze studenci na spring break ;).
Wyprawa od tej chwili zmienia sie w Southwest Expedition...

sorki, przed korektą

[El Paso, TX - San Antonio, TX - Brownsville, TX - Corpus Christi, TX
- South Padre Island, TX ]


F O T K I
•••