środa, maja 28, 2008

Przez zielony Oregon do różowego Portland

Portland jest największym miastem stanu Oregon, ale stolicą jest trzykrotnie mniejsze Salem, które nawet nie jest tym znanym z czarownic Salem. Portland nazywane jest Miastem Róż, jest tutaj International Rose Test Garden czyli "Ogród Testowy" gdzie można zobaczyć nowe gatunki róż z całego świata zanim trafią na rynek. Wizytę najlepiej zaplanować na początek lata, kiedy te piękne kwiaty kwitną. Portlandczycy są obywatelsko zaangażowani, dbają o miasto, które założone w 1844 roku nie może zachwycić nas oszałamiającymi zabytkami, ale jest czyste i odnowione. Portlandczycy mimo, że mogą spędzać wolny czas w parkach, których maja ponad 200, dbają nawet o takie szczegóły jak zieleń na dachach. Ciekawostką są przyjazne słowa wypływające z bankomatów - sure czy thank you:). W mieście przeważają ksiegarnie, jest ich znacznie wiecej niż kawiarni :)Powell's City Books jest najsłynniejszą oazą dla bibliofili. Portland Art Museum oferuje niewielką, ale cenną kolekcję dzieł sztuki europejskiej, amerykańskiej i azjatyckiej, która cieszy się dużym zainteresowaniem wśród zwiedzajacych miasto. W Oregon City Center można zobaczyć historię pionierów, którzy 150 lat temu dotarli tu w krytych wozach (Oregon Trail). Portland upodabały sobie siedziby koncernów związanych z zaawansowaną technologią oraz znane firmy sportowe jak Nike czy Columbia.
OPIS WYPRAWY
Długi weekend rodzi pomysły na długą wyprawę i tak było w tym wypadku. Wiosna powoli dotarła do północnych stanów więc nadszedł czas na podróż w tamte rejony. Wolne zaczynało się od czwartku wieczorem i trzeba to było wykorzystać. Wynajęcie samochodu trwało chwilkę, wszyscy nas znają i formalności ograniczyliśmy do minimum. Entreprise jest wypożyczalnią trochę dziwną ale tańsza od konkurencji gdzie trzeba dodatkowo płacić za jazdę po innych stanach niż ten w którym dostajemy samochód, na szczęście udało się bez dodatkowych kosztów. Chyba nas lubią. Plan na czwartek wieczór zakładał dotarcie do miasteczka Medford w Oregonie a to około 6 godzin jazdy po nocy. Ruszyliśmy z San Francisco o czasie i tym razem wybraliśmy "szybszą" autostradę numer 5 która łączy południe Kalifornii z północą USA. Dozwolone prędkości są tutaj wyższe i mknęliśmy pond 80 mil na godzinę. Do Redding dotarliśmy dość sprawnie bez korków ale potem zaczął ostro padać deszcz i widoczność zrobiła się zła. Do tego droga zmieniła się na bardzo krętą i musiałem mocno koncertować się na drodze, którą słabo było widać. W rejonie Mt. Shasta zrobiło się nieciekawie ale zdołaliśmy bezpiecznie przekroczyć granicę Oregonu. Zrobiło się bardzo późno jak zatrzymaliśmy się w u celu w mieście Medford. Hotel znaleźliśmy w mojej książeczce z kuponami i za rozsądne pieniądze przenocowaliśmy. Jakie to przyjemne, że w tym stanie nie ma podatku od sprzedaży i do cen które są podawane nie trzeba w głowie doliczać procentów. Rano szybko zebraliśmy się w drogę, dzień zapowiadał się na pogodny. Po kilkudziesięciu milach trzeba było zjechać żeby zatankować, podjechałem do małej stacji i jak to zwykle bywa podszedłem do dystrybutora napełnić bak i tutaj zaskoczył mnie miły pan mówiąc, że sam nie mogę tego zrobić bo grozi to mandatem ! Mocno mnie to zdziwiło ale bez słowa dałem swoją kartę a pan zatankował do pełna, wyszło na to, że w Oregonie mają takie (idiotyczne) prawo że samemu nie można tankować (podobnie jest w New Jersey czego doświadczyłem kilka tygodni potem). Potraktowałem to jako ciekawostkę i musiałem uważać na stacjach. Jazda w ciągu dnia ma swoje uroki i można podziwiać krajobrazy a Oregon ma jedne z najładniejszych tras widokowych w zachodnich stanach. Autostrady przecinają wielkie połacie lasów i cały czas dominuję kolor soczystej zieleni, naprawdę odczuwa się niezapomnianą przyjemność i nie szkoda straconego w samochodzie czasu. Szkoda mi było pobliskiego Crater Lake, pięknego jeziora w kraterze po wulkanie, zostawię to sobie na później. Widoki dookoła mocno mnie oczarowały i przez głowę przeszedł nawet pomysł o przeprowadzeniu się do Oregonu ale ciepło Kalifornii zawsze wygrywa :). Przejechaliśmy przez drugie co do wielkości miasto Oregonu, Eugene. Jak dla mnie nie było tu żadnych ciekawych miejsc godnych zobaczenia. Dużo młodzieży z Uniwersytetu Oregonu i pseudo hipisów nie oddaje jednak atmosfery lat świetności tego miasta. Słońce już w zenicie ostro przypalało gdy zatrzymaliśmy się w stolicy stanu w miasteczku Salem (nie mylić z Salem od czarownic na wschodnim wybrzeżu). Zaskoczony byłem małym rozmiarem tego miejsca, a bardziej tym, że jest to stolica tak wielkiego stanu. Mapka pokazywała kilka ulic i nie trudno było znaleźć Capitol Building główną atrakcję miasta. Budynek wykonany z białego marmuru z pozłacaną figurą kolonisty na szczycie kopuły, przy wejściu mamy płaskorzeźbę odkrywców Lewisa i Clarka. Na zdjęciach widziałem fontannę prze frontem budynku ale teraz nie działała. W pobliskim parku mamy mniejszą fontannę i kilka pomników, wszystko to w sennej atmosferze zapomnianego przez ludzi miasta. Ciekawsze miejsca zwiedziliśmy na piechotkę często nie spotykając żywej duszy. Nudno tu musi być :). Cel naszej wyprawy na dzień dzisiejszy Portland był już blisko i nawet nie wiem kiedy znalazłem się na obwodnicy z panoramą downtow w tle. Miasto ma niewielkie centrum z dość niską zabudową co mnie nawet nie zaskoczyło, wjechaliśmy tam z nadzieją znalezienia jakiegoś parkingu. Już po kilku chwilach wiedziałem, że miejsce przypadnie mi do gustu. Zostawiliśmy samochód w jednym z parkingo-budynków i ruszyliśmy na słynny Pioneer Courthouse Square, przywitał nas zgiełk i masa ludzi siedząca na każdym wolnym kawału schodów i murkach. Otoczone zielenią miejsce ma niesamowity klimacik, woda przelewa się w pobliskiej fontannie a po środku młodzi ludzie grają w ... "zośkę". Zrobiliśmy małą rundkę po placu który jest podobno najczęściej odwiedzanym miejscem w Portland, znajdziemy tutaj drogie domy handlowe i restauracje. Miasto przecina sieć tramwai które całkiem dobrze wtapiają się w atmosferę miasta. Miałem ze sobą plan miasta i rozrysowane na nim atrakcje mieściły się tak bardzo blisko siebie, że wiele razy zdarzyło się ominąć coś ciekawego. Poszliśmy ulicą Broadway (chyba jest w każdym większym mieście), i dotarliśmy pod słynne kino z charakterystycznym neonem z napisem Portland. Miesza się tu trochę nowoczesnej architektury ze starym budownictwem ale nie razi to wcale. Co krok trafiamy na galerie, muzea, rzeźby i parki. Dotarliśmy do parku South Park Blocks gdzie czuję się atmosferkę lat 70-tych, na trawie młodzież opala się marihuaną a na ławkach siedzą niedoszli muzycy prezentujący swoje utwory. Generalnie czuje się duży luz. Obok parku znajdziemy Oregon Historical Society, budynek przyciąga uwagę wielkim malunkiem (murals) przedstawiającym ekspedycję Lewisa i Clarka na swojej ścianie. Mijamy stary gotycki kościół i zatrzymujemy się przy słynnym Portland Building, wielka kwadratowa bryła ze szkła i ceramiki, ozdobiona rozetami z różowych i błękitnych płytek z wielką miedzianą figurą klęczącej Portlandii (wiosną i latem słabo widoczna przez duże drzewa). Był to pierwszy postmodernistyczny budynek w USA. Niedaleko znaleźliśmy miejsce na chwilowy odpoczynek od upału, była to Ira Keller Memorial Fountain, ciekawie zaprojektowana fontanna, która daje lekki chłód. W końcu doszliśmy do Waterfront Park Walkway, promenady ciągnącej się wzdłuż rzeki Willamette. Wygląda na to, że jest to miejsce piknikowania i spotkań mieszkańców miasta, co udzieliło się nam w równym stopniu i zalegliśmy na trawie. Widok jest na drugą stronę miasta i na słynne mosty, które są charakterystyczne dla miasta. Niestety są wyjątkowo szpetne i mają pewnie więcej niż sto lat :), chyba wszystkie są mostami zwodzonymi i otwierają się jak przepływa statek, wtedy robi się długa kolejka ludzi i samochodów. Idąc ponad mile promenadą przy rzece doszliśmy w rejon starego miasta, jako że była sobota to trafiliśmy na Saturday Markret, który zapełniony był straganami, namiotami i barami z tanim jedzeniem, a wokoło kłębił się wielki tłum. Wyglądało to bardzo swojsko :). Budynki w tym rejonie są stare i obdrapane ale idealnie nadają temu miejscu klimat, można tu zrobić świetne zdjęcia. Oddalając się od rzeki w głąb starego miasta natrafiliśmy na orientalną bramę dzielnicy Chinatown, uliczki zrobiły się kolorowe z neonami w chińskie znaczki. Podobno to już pozostałości po dzielnicy chińskiej która kiedyś była drugą co do wielkości w USA. Zrobiliśmy jeszcze rundkę po uliczkach Portland i powoli wróciliśmy do samochodu. Miasto okazało się bardzo małe i w zupełności wystarczy weekend żeby spenetrować je całe. o wieczora zostało trochę czasu a ja widziałem w przewodniku piękną panoramę miasta robioną ze wzgórza, chwile zajęło odnalezienie miejsca na mapie i wpisanie do GPS, jakie było nasze zaskoczenie kiedy wyświetliła się odległość tak niewielka że można było pójść na piechotę :). Ale trudno już jechaliśmy do celu czyli Washington Park położonego na wzgórzach otaczających z jednej strony miasto. Mieści się tutaj Międzynarodowy ogród testowania róż. Faktycznie całe połacie parku usiane były różami. Dla miłośników kwiatów to istny raj. Szukałem miejsca gdzie widać miasto ale nie udało się zlokalizować i ruszyliśmy na objazd parku (mieści się tutaj ZOO), trafiliśmy przypadkiem do dzielnicy West Hill, budynki przypominały bogatsze dzielnice San Francisco a widok na miasto był na tyle dobry, że widać było w oddali szczyt Mt. Hood. Panoramka miasta jedna została zrobiona :). Miasto jest bardzo kameralne i ma klimat, słyszałem, że dużo ludzi przenosi się z Kalifornii do Portland w poszukiwaniu spokoju.
Oregon
...