czwartek, września 25, 2008

Grand Teton National Park

Yellowstone zostawiamy za sobą, przed nami Park Narodowy Grand Teton. Niewielki odcinek drogi łączy obydwa parki - przez co turyści będąc już w Yellowstone zwykle odwiedzają mniejszy Grand Teton. Wyjeżdżamy drogą 89 przez Południowe Wrota (South Entrance), która zwykle jest zamykana w początkach listopada do połowy maja. Przejeżdżamy przez 130 kilometrowy skrawek ziemi wciśnięty pomiędzy dwa parki, nazywany jest John D. Rockefeler Jr. Memorial Parway na cześć wielkiego filantropa i człowieka, który miał wielki wkład w powstanie Parku Grand Teton. Krajobrazy powoli zmieniają się i w oddali widać już zarysy pasma górskiego nazwanego przez francuskich traperów Tetons czyli "piersi" :), no cóż każdy widzi co chce, ale jak dla mnie to chyba ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślał patrząc na te szczyty górskie, zapewne z braku kobiet na szlaku Francuzi interpretowali kształty w iście Freudowski sposób. Zatrzymaliśmy się przy tamie na rzece Snake, z której roztaczała się panorama na jezioro i całe pasmo górskie Grand Teton. Pierwsze wrażenia były bardzo obiecujące po "nudnym" Yellowstone i ruszyliśmy pełni optymizmu. Cała droga wzdłuż Jeziora Jackson to bardzo ładna trasa widokowa, nie omieszkaliśmy zatrzymać się kilkakrotnie na poboczach i podziwiać krajobrazy, a ja jak zwykle szalałem z aparatem. Dość szybko dojechaliśmy do Colter Bay, gdzie mieści się Centrum Informacji Turystycznej, miejsca - które zawsze odwiedzam, tam jak zwykle obsługa jest rewelacyjnie przygotowana merytorycznie i udziela wyczerpujących informacji o wszystkich możliwych szlakach i miejscach wartych zobaczenia. Dostaliśmy mapki i gazetkę z wykazem wszystkich miejsc kampingowych - co było bardzo pozytywne - ponieważ przestałem ufać bazie danych w moim GPS-ie. Colter Bay Village to maleńkie "miasteczko" położone przy głównej drodze, a oferujące miejsca noclegowe i restauracje oraz stacje benzynową. Przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie warto przenocować na pobliskim kampingu, ale zdecydowałem że ruszymy do innego polecanego w przewodnikach miejsca niedaleko Jenny Lake. Powoli robiło się ciemno i wszystkie atrakcje zostawiliśmy na dzień następny. Trudno było przemknąć przez Park nie zatrzymując się co kilkadziesiąt metrów. Sceneria masywu górskiego z tak bliskiej odległości zapierała dech w piersiach, mimo że Grand Teton nie są wysokimi górami - to jednak robią wrażenie. Minęliśmy Jackson Lake Lodge i skrzyżowanie dróg, gdzie 89 odbijała na wschód, a my wjechaliśmy na Teton Park Road, która prowadziła na południe. Powoli dotarliśmy do kampingu przy Jenny Lake, który wydawał się być idealny, położony przy jeziorze i z widokiem na szczyty gór. Niestety dotarliśmy za późno, wszystkie miejsca były zajęte. Usiedliśmy na małą naradę i w opcji był powrót do Colter Bay lub kontynuowanie jazdy na południe do kampingu w oddalonym od parku Gros Venture. Odległości były podobne, ale w końcu wybraliśmy drogę na południe. Minęliśmy wyjazd z Parku i na skrzyżowaniu Moose Junction skręciliśmy na drogę 89 w kierunku południowym, do celu dojechaliśmy już prawie o zmroku. Kamping Gros Venture miał wolne miejsca z czego bardzo się ucieszyliśmy, zmęczeni po całym dniu marzyliśmy o prysznicu i odpoczynku. Miejsce było ogromne i mogliśmy sobie wybrać miejsce na nocleg. Niestety nie było pryszniców i ciepłej wody, tylko toalety - ale i to dobre:). Zostałem dokładnie poinstruowany przez strażnika co mam zrobić, żeby uniknąć misia (poprzedniej nocy odwiedził to miejsce), przepisy były bardzo restrykcyjne, nie można było zabrać do namiotu nawet wody w butelkach. Wszystko zamknęliśmy w bagażniku (obok były specjalne metalowe skrzynie do przechowywania jedzenia). Trochę głodni pojechaliśmy z powrotem w stronę parku do mieściny Dornan's, gdzie akurat trwała "wiejska" zabawa, śpiewali kowboje, a przy stołach zastawionych jedzeniem siedzieli tubylcy. Zjedliśmy świetną kolację na balkonie stylowej restauracji z widokiem na góry. Miło oglądać zachód słońca przy piwku w takiej scenerii :). Niechętnie wróciliśmy na miejsce noclegu. W nocy było chłodno, a nasz namiot i śpiwory nie były na to przygotowane, pozostało ubrać polary. Misio nie odwiedził naszego kampingu w nocy... Rano przywitało nas czyste niebo i słońce. Po skromnym śniadaniu ruszyliśmy do Parku Narodowego Grand Teton. Trasę obrałem teraz inną - tak żeby zrobić małą pętlę i wyjechać od północnego wschodu na bramę wjazdową Moose Entrance Station. Niedaleko od nas w Jackson Hole Airport co chwila lądowały duże samoloty komercyjnych przewoźników dowożące turystów pod sam Park. Zrobienie małej pętli okazało się strzałem w dziesiątkę, jadąc Antelope Flats Road mieliśmy super panoramę na cały łańcuch górski. Z tej perspektywy wzrokiem obejmowaliśmy idealnie całość masywu Grand Teton, a dla maniaka fotografii jakim jestem - była to istna uczta. Idealnie w tło wkomponowało się małe stadko bizonów, które spokojnie przechadzało się w złotej trawie. Wjechaliśmy do Parku pokazując nasze PASS-y, ominęliśmy Visitors Center i kierowaliśmy się na w stronę Jeziora Jenny. Po kilku milach dojechaliśmy do skrzyżowania naszej drogi Teton Park Road z North Jenny Lake Junction, gdzie zjechaliśmy na drogę widokową. Faktycznie już po kilku metrach mieliśmy pierwszy stop - spory parking z miejscem wymarzonym dla fotografa "pocztówkowego" :). Przed nami trzy słynne "Wielkie Piersi" - czyli Grand Teton zwany przez Indian "Wieloma Wieżyczkami". Obowiązkowa sesja zdjęciowa, a widok wyglądał przy tym świetle jak fototapeta. Ruszyliśmy dalej samochodem, robiąc małe przystanki na sesje zdjęciowe. Zatrzymaliśmy się w końcu na dużym parkingu koło Jeziora i ruszyliśmy na szlak. Dróżka wiodła wzdłuż malowniczego jeziora Jenny, co jakiś czas przepływał mały stateczek wiozący ludzi na przeciwległy brzeg, gdzie zaczynały się szlaki do pięknego Kaskadowego Kanionu. Stromym szlakiem można dotrzeć do Ukrytych Wodospadów i Imspiration Point z fantastycznym widokiem na jezioro i wypaloną przez słońce równinę za nim. Maszerowaliśmy w ciszy przez zielony las pachnący żywicą i ściółką. To było bardzo relaksujące, co jakiś czas siadaliśmy na brzegu delektując się widokami i przeźroczystą wodą jeziora niezmąconą żadną falą. Co jakiś czas mijały nas małe stadka saren, a rozśmieszały malutkie wiewióreczki chipmunki. Po prostu jak w bajce. Doszliśmy dość szybko do następnego jeziora String Lake, które wiło się lekko i wpadało do większego Leigh Lake. Siedząc na mini plaży nad jeziorkiem z zazdrością obserwowałem ludzi w kajakach cicho przecinających taflę jeziora. Takie widoki ze środka jeziora i tyle zakamarków w które można wpłynąć i odpocząć na malutkich wysepkach. Pogadałem chwilkę ze starszą wiekowo parą (pasjonujące, że ci ludzie w takim wieku tak aktywnie wypoczywają ciesząc się z życia, widząc taką starość, aż chce się dożyć sędziwego wieku), która płynąc kajakiem co jakiś czas musiała transportować go przez las, mieli ze sobą specjalne kółka, ktore z pewnością ułatwiały transport. Podobno jest tutaj zakaz używania łodzi motorowych - żaden więc hałas nie zmąci ciszy. Po pewnym czasie szlak wchodził głęboko w las i idąc nim natknąłem się na polankę pełną grzybów! Ogromne prawdziwki aż serce ściskało, że nie mogłem ich pozbierać :(. W Ameryce istnieje tylko jedno określenie na grzyba - a jest nim pieczarka, reszta nie istnieje i widok zbierającego grzyby człowieka budzi wielkie zdziwienie. Idąc szlakiem dotarliśmy do głównego jeziora Jackson Lake z ładnie wkomponowaną wysepką Elk Island. Teraz dopiero zazdrościłem kajakarzom, mieli dostęp do wszystkich miejsc i widoków. Byłem lekko oszołomiony widokami i klimatem tego miejsca, moi współtowarzysze podzielali moje zdanie odnośnie tego miejsca. Grand Teton, który zwykle jest dodatkiem do Yellowstone w moich oczach przerasta ten najstarszy park i jest jednym z najładniejszych miejsc jakie widziałem w USA. Myślę, że jest to miejsce, w które bedę chciał wrócić i dokładnie je zbadać, koniecznie w kajaku. Trzymając w rękach mapkę byłem pod wrażeniem ilości szlaków hikingowych, można tu spędzić dużo czasu chodząc po górach i lasach i doświadczać niesamowitych widoków... Wróciliśmy na masz parking i ruszyliśmy na północ do Jackson Lake Lodge, gdzie zostawiliśmy samochód i szlakiem do Hermitage Point, widoki przepiękne teraz z innej perspektywy, malownicza zatoczka Half Moon Bay i ten pastelowy zielony kolor jeziora... Zdjęcia w aparacie wyglądały jak podrasowane kolorystycznie. Naprawdę żałowałem, że nie mamy więcej czasu i trzeba było się powoli zbierać. Po całym dniu spędzonym na łonie natury trzeba było ruszyć do cywilizacji, wyjechaliśmy z Parku i dojechaliśmy do największego miasteczka w okolicy - Jackson. Jest to miejsce żyjące głównie z turystyki przez cały rok, nagromadzenie hoteli i restauracji jest wielkie, centrum przypomina trochę miasteczko z dzikiego zachodu. Ciekawostką są bramy z poroży na czterech rogach Parku w środku miasta. Wróciliśmy na pole na noc na nasz surowy kamping ze strachem myśląc o zimnej nocy. Wiem, że kolejne marzenie do zrealizowania w przyszłym roku - to ponowna wizyta w Grand Teton - dłuższa i koniecznie z kajakiem :).