środa, grudnia 26, 2007

South Padre Island Expedition - Part I

Pomysl wyprawy do Texasu jawil sie w glowie Petera od jakiegos tygodnia przed swietami, moj udzial byl pod znakiem zapytania. Mialem plan powrotu na swieta do Polski ale wiele spraw poszlo nie tak jak chcialem i zostalem w San Francisco. Wszystko wyjasnilo sie na dzien przed wyprawa. Na szczescie znalazlo sie wolne miejsce dla mnie. Perspektywa siedzenia samemu w miescie nie byla zbytnio ciekawa. Szybkie pakowanie o poranku i jazda z tobolkami do caltraina i zjawilem sie rano w San Jose. Peter wynajal duzy samochod Mercury Grand Marquiz, typowa wielka landara podobna do wozow policyjnych (prez co mielismy kilka zabawnych sytuacji na trasie ). Dopchalem swoj bagaz do ogromnego bagaznika :) i ruszylismy. Plan byl ambitny dotrzec w miare blisko do Tucson w Arizonie. Obawialismy sie tylko rejonu Los Angeles (nie bez podstaw), ktory to mogl nas opoznic mocno. Byla 10 rano i bez problemow wbilismy sie na miedzystanowa I-5. Droga prowadzi z polnocy na poludnie, jedyny i bardzo wazny szkopol to ze ma dwa pasy w jedna i druga strone. To powoduje czasami korki. Speed limit jak to w californii nie pozwala sobie popedzic :) Tego dnia wiekszosc ludzi postanowila wybrac sie do rodzin lub zrobic sobie urlop zdala od domu. Korki byly na calej trasie. W polowie drogi juz bylo wiadomo ze nie damy rady dotrzec tak daleko jak zamierzalismy. Z I-5 trzeba bylo wjechac na 210-tke na obrzezach Los Angeles. I sprawdzilo sie to czego sie obawialismy. KORKI. Zastanawiam sie jak ludzie tu moga zyc. To miasto mase autostrad ale chyba samochodow jest za duzo. Od 7-11 rano lepiej posiedziec w domu i sie nie stresowac, tak samo miedzy 15-19 wieczorem ! wtedy jest najgorzej. Przyznam ze ja nie mam cierpliwosci do stania w korkach. Musielismy trzymac nerwy na wodzy. Dla czytajacych bloga przestroga :) omijac LA, nawet jesli objazd wydaje sie byc duzy, i tak sie oplaci. Stracilismy kilka godzin... i dotarlismy do I-10 ktora juz prowadzila do celu. Pozno w nocy zatrzymalismy sie na granicy z Arizona w motelu w miescinie Blythe. Tutaj znowu sprawdzily sie kupony. (Na kazdej stacji lub w budkach z praca na ulicy polecam szukac kuponow ze znizkami na hotele, jest w nich lista noclegowni w roznych stanach, to bardzo przydatna rzecz na wyprawe! ).
Wczesnie wstalismy i sprawnie (co nie udawalo mi sie z innymi ekipami hehe), slonko na tablicy z napisem arizona przywitalo nas szybko. To prawda arizona to bardzo sloneczny stan. Pierwszy powazny przystanek na trasie to stolica stanu Phoenix. W sobote w poludnie wygladala na wymarle miasto, zwlaszcza downtown. W parkach kolo state capitol rosna drzewka pomaranczowe uginajace sie pod ciezarem swoich owocow. Srodek zimy ! Od razu robi sie milej. Samo downtown to duza przestrzen z duza iloscia pomnikow zwiazanych z wojnami, poczawszy od wojny o niepodleglosc a konczac na wojnie w iraku. Sa tu fragmenty zatopionego w Pearl Harbour pancernika Arizona, tablice konfederackie i nawet groby psow z jednostki policyjnej K-9. To jedno wielkie miejsce pamieci... Przejezdzamy przez miasto i stwierdzam ze klimat i miejsce przypadly mi do gustu. Miasto lezy na plaskim terenie i ale uroku dodaja mu wystajace gdzieniegdzie "kopce-gory" wygladajace bajkowo. W poblizu i na kopcach staja budynki i slynne na calym swiecie katusy, lub hotele ktore napewno nie naleza to tanich. Mieszkancy maja swietne widoki. Dominuje niska zabudowa a w centrum w jak w kazdym wiekszym miescie drapacze chmur ale nie za wielkie i ladnie wkomponowane w krajobraz. Podobno zyje tu spora ilosc polakow. Co do klimatu to w zime jest spokojnie ponad 20 stopni a latem to juz .... miejsce dla fenixa. W miescie warte odwiedzenia jest Desert Botanical Garden z kaktusami z calego swiata w Papago Park. Punktem dnia bylo misteczko Scottsdale, jedna z "dzielnic" Phoenix. Glowna ulica to typowe miasteczo z dzikiego zachodu, masa knajp i sklepow. Brakowalo tylko rewolwerowcow ;) ale byl za to samotny cowboy na koniu z gitara ktory nucil piosenki country. To miejsce spotkan mlodych ludzi wieczorami po pracy i weekendy, wtedy to miejsce ozywa na maxa. W dzien to cel wycieczek dla turystow. Szkoad opuszczac Scottsdale... ale czas goni. Wjazd na I-10 i kierujemy sie na Tucson, po drodze nijamy pola bawelby hm... nie pasuja mi do tego miejsca hehe. Przebijamy sie przez miasto zeby dotrzec za dnia do San Xavier del Bac, hiszpanskiej misji polozonej na poludnie od Tucson na terenie rezerwatu indian. Na zewnatrz porozstawiane sa stragany wyrobami sztuki indianskiej. W ofercie jest tez posilek ale to dla osob, ktore maja pancerne zoladki :) Misja jest odnowiona wiec robi wrazenie. W srodku odbywa sie msza na ktora sciagaja duze grupy ludzi w tym indian. Zapada zmrok i pora szukac jakiegos miejsca na nocleg. Mijamy slynny Saguaro National Park z katusami charakterystycznymi dla Arizony i dla westernow :), nie zatrzymujemy sie bo juz za ciemno na zwiedzanie. (kilka miesiecy wczesnie juz zwiedzilem to miejsce). Dluga jazda noca i zatrzymujemy sie juz w New Mexico w miescie Las Cruces. Pora odpoczac. Rano wita nas mocne slonce i ... szrona szybach, chyba jest mrozno. Temperatura z rana ledwie przekracza zero. Peter rusza ostro i szybko, jeszcze nie dobudzony i ..... mamy za soba mrugajace swiatelka. Sheriff nas dopadl, speed limit przekroczony o 20 mil, co jest rownoznaczne z utrata 150 usd... i 75 usd za brak zapietego pasa przez pasazera... Bywa :) zawsze sa straty w ludziach i sprzecie i ... kasie


[ San Francisco, CA - San Jose, CA - Blythe, CA - Phoenix, AR - Tucson, AR - Las Cruces, NM ]

F O T K I
•••