środa, grudnia 26, 2007

South Padre Island Expedition - Part I

Pomysl wyprawy do Texasu jawil sie w glowie Petera od jakiegos tygodnia przed swietami, moj udzial byl pod znakiem zapytania. Mialem plan powrotu na swieta do Polski ale wiele spraw poszlo nie tak jak chcialem i zostalem w San Francisco. Wszystko wyjasnilo sie na dzien przed wyprawa. Na szczescie znalazlo sie wolne miejsce dla mnie. Perspektywa siedzenia samemu w miescie nie byla zbytnio ciekawa. Szybkie pakowanie o poranku i jazda z tobolkami do caltraina i zjawilem sie rano w San Jose. Peter wynajal duzy samochod Mercury Grand Marquiz, typowa wielka landara podobna do wozow policyjnych (prez co mielismy kilka zabawnych sytuacji na trasie ). Dopchalem swoj bagaz do ogromnego bagaznika :) i ruszylismy. Plan byl ambitny dotrzec w miare blisko do Tucson w Arizonie. Obawialismy sie tylko rejonu Los Angeles (nie bez podstaw), ktory to mogl nas opoznic mocno. Byla 10 rano i bez problemow wbilismy sie na miedzystanowa I-5. Droga prowadzi z polnocy na poludnie, jedyny i bardzo wazny szkopol to ze ma dwa pasy w jedna i druga strone. To powoduje czasami korki. Speed limit jak to w californii nie pozwala sobie popedzic :) Tego dnia wiekszosc ludzi postanowila wybrac sie do rodzin lub zrobic sobie urlop zdala od domu. Korki byly na calej trasie. W polowie drogi juz bylo wiadomo ze nie damy rady dotrzec tak daleko jak zamierzalismy. Z I-5 trzeba bylo wjechac na 210-tke na obrzezach Los Angeles. I sprawdzilo sie to czego sie obawialismy. KORKI. Zastanawiam sie jak ludzie tu moga zyc. To miasto mase autostrad ale chyba samochodow jest za duzo. Od 7-11 rano lepiej posiedziec w domu i sie nie stresowac, tak samo miedzy 15-19 wieczorem ! wtedy jest najgorzej. Przyznam ze ja nie mam cierpliwosci do stania w korkach. Musielismy trzymac nerwy na wodzy. Dla czytajacych bloga przestroga :) omijac LA, nawet jesli objazd wydaje sie byc duzy, i tak sie oplaci. Stracilismy kilka godzin... i dotarlismy do I-10 ktora juz prowadzila do celu. Pozno w nocy zatrzymalismy sie na granicy z Arizona w motelu w miescinie Blythe. Tutaj znowu sprawdzily sie kupony. (Na kazdej stacji lub w budkach z praca na ulicy polecam szukac kuponow ze znizkami na hotele, jest w nich lista noclegowni w roznych stanach, to bardzo przydatna rzecz na wyprawe! ).
Wczesnie wstalismy i sprawnie (co nie udawalo mi sie z innymi ekipami hehe), slonko na tablicy z napisem arizona przywitalo nas szybko. To prawda arizona to bardzo sloneczny stan. Pierwszy powazny przystanek na trasie to stolica stanu Phoenix. W sobote w poludnie wygladala na wymarle miasto, zwlaszcza downtown. W parkach kolo state capitol rosna drzewka pomaranczowe uginajace sie pod ciezarem swoich owocow. Srodek zimy ! Od razu robi sie milej. Samo downtown to duza przestrzen z duza iloscia pomnikow zwiazanych z wojnami, poczawszy od wojny o niepodleglosc a konczac na wojnie w iraku. Sa tu fragmenty zatopionego w Pearl Harbour pancernika Arizona, tablice konfederackie i nawet groby psow z jednostki policyjnej K-9. To jedno wielkie miejsce pamieci... Przejezdzamy przez miasto i stwierdzam ze klimat i miejsce przypadly mi do gustu. Miasto lezy na plaskim terenie i ale uroku dodaja mu wystajace gdzieniegdzie "kopce-gory" wygladajace bajkowo. W poblizu i na kopcach staja budynki i slynne na calym swiecie katusy, lub hotele ktore napewno nie naleza to tanich. Mieszkancy maja swietne widoki. Dominuje niska zabudowa a w centrum w jak w kazdym wiekszym miescie drapacze chmur ale nie za wielkie i ladnie wkomponowane w krajobraz. Podobno zyje tu spora ilosc polakow. Co do klimatu to w zime jest spokojnie ponad 20 stopni a latem to juz .... miejsce dla fenixa. W miescie warte odwiedzenia jest Desert Botanical Garden z kaktusami z calego swiata w Papago Park. Punktem dnia bylo misteczko Scottsdale, jedna z "dzielnic" Phoenix. Glowna ulica to typowe miasteczo z dzikiego zachodu, masa knajp i sklepow. Brakowalo tylko rewolwerowcow ;) ale byl za to samotny cowboy na koniu z gitara ktory nucil piosenki country. To miejsce spotkan mlodych ludzi wieczorami po pracy i weekendy, wtedy to miejsce ozywa na maxa. W dzien to cel wycieczek dla turystow. Szkoad opuszczac Scottsdale... ale czas goni. Wjazd na I-10 i kierujemy sie na Tucson, po drodze nijamy pola bawelby hm... nie pasuja mi do tego miejsca hehe. Przebijamy sie przez miasto zeby dotrzec za dnia do San Xavier del Bac, hiszpanskiej misji polozonej na poludnie od Tucson na terenie rezerwatu indian. Na zewnatrz porozstawiane sa stragany wyrobami sztuki indianskiej. W ofercie jest tez posilek ale to dla osob, ktore maja pancerne zoladki :) Misja jest odnowiona wiec robi wrazenie. W srodku odbywa sie msza na ktora sciagaja duze grupy ludzi w tym indian. Zapada zmrok i pora szukac jakiegos miejsca na nocleg. Mijamy slynny Saguaro National Park z katusami charakterystycznymi dla Arizony i dla westernow :), nie zatrzymujemy sie bo juz za ciemno na zwiedzanie. (kilka miesiecy wczesnie juz zwiedzilem to miejsce). Dluga jazda noca i zatrzymujemy sie juz w New Mexico w miescie Las Cruces. Pora odpoczac. Rano wita nas mocne slonce i ... szrona szybach, chyba jest mrozno. Temperatura z rana ledwie przekracza zero. Peter rusza ostro i szybko, jeszcze nie dobudzony i ..... mamy za soba mrugajace swiatelka. Sheriff nas dopadl, speed limit przekroczony o 20 mil, co jest rownoznaczne z utrata 150 usd... i 75 usd za brak zapietego pasa przez pasazera... Bywa :) zawsze sa straty w ludziach i sprzecie i ... kasie


[ San Francisco, CA - San Jose, CA - Blythe, CA - Phoenix, AR - Tucson, AR - Las Cruces, NM ]

F O T K I
•••

wtorek, grudnia 25, 2007

Pierwszy dzień świąt...


poniedziałek, grudnia 24, 2007

Wesołych i pogodnych świąt !





poniedziałek, grudnia 17, 2007

Steinbeck Country

Podróże z Steinbeckiem. W poszukiwaniu Ameryki... cdn

(...) Widziałem w ich oczach coś, co miałem widzieć wciąż i wciąż we wszystkich zakątkach kraju - palące pragnienie odjazdu, ruszenia się, wybrania się w droge, dokądkolwiek, byle daleko od każdego Tutaj. Mówili spokojnie o tym, jak bardzo chcą wyjechać któregos dnia, przenosić się z miejsca na miejsce, swobodni i nie zakotwiczeni, nie ku czemuś, ale od czegoś. Widziałem to wejrzenie i słyszałem tę tęsknote wszędzie (...)


(...) Jeden mały chłopiec lat około trzynastu przychodził co dzień. Stawał nieśmiało z boku i patrzał na Rosynanta; zaglądał przez drzwi, nawet kładł się na ziemi i badał tęgie resory. Był cichym, wszędobylskim małym chłopcem. Przychodził nawetw nocy, aby popatrzeć na Rosynanta. Po tygodniu nie mógł już dłużej wytrzymać. Słowa utorowały sobie zajadle droge poprzez jego nieśmiałość. Powiedział:
- Jakby pan mnie za sobą zabrał, to wszystko bym robił. Gotowałbym, zmywał wszystkie naczynia i robił całą robotę, i opiekowałbym się panem.
Na nieszczęście dla mnie znałem jego marzenia.
- Chętnie bym cię wziął - powiedziałem - Ale komitet szkolny i twoi rodzice, i całą masa innych mówi, że nie mogę.
- Wszystko będę robił - odrzekł. I myśle, że tak by było. Przypuszczam, że ani na chwilę nie dał za wygraną, dopóki nie odjechałem bez niego. Miał to marzenie, które ja miałem całe życie, i nie ma na to lekarstwa (...)







środa, grudnia 12, 2007

Magiczne miejsca - część 1 - SOLVANG

Rozpoczynam serie opisow miesjc, ktore odwiedzilem w czasie moje pobytu w USA. Jest to opis czysto subiektywny. Beda to miejsca ktore mnie oczarowaly. Zaczynam od malego miasteczka w californii.
Solvang-- nazwa w jezyku dunskim oznacza "sloneczne pole"-- osada zostala zalozona w 1911 roku na 9,000 akrach, przez mala grupe Dunskich osadnikow, uciekajacych od zimnego klimatu srodkowego zachodu. Miejsce musialo wygladac jak "niebo". Byla to grupa nauczycieli ktorzy po utworzeniu miasta Solvang rozpoczeli natychmiast budowe Dunskiej szkoly.
W 1914 roku szkola zostala przeniesiona do nowo wybudowanego Atterdag College, gdzie studenci uczyli sie jezyka dunskiego i poznawali kulture Danii.
W 1936 roku miasteczko odwiedzil przyszly krol i krolowa. Po ukazaniu sie w 1946 roku, artykulu opisujacego Solvag, do miasta zaczely przybywac rzesze turystow.
Sklepy, galerie,restauracje i hotele zaczely sie szybko rozwijac. We wrzesniu obchodzony jest corocznie Danish Day, wtedy odbywaja sie parady, wystepy zespolow ludowych itp
Do miasta latwo dotrzec zbaczajac z autostrady 101 na 246. Zaraz po zjezdziekilka mil przed miastem znajduje sie typowo amerykanska "gospoda:)" Przypomina nasze goralskie. Mozna tam zjesc bardzo dobrze i za sensowne pieniadze. Jesli ktos jest bardzo glodny to naprawde wystarczy wziac przystawke :) Podaja tak wielkie ze spokojnie mona sie najesc na caly dzien. Boje sie pomyslec jak wyglada glowne danie :)
Transport do miasta oferuja rozni przewoznicy glownie z lotniska w Sanat Barbara a nawet w Los Angeles. Jest tez polaczenie busowe ze stacja kolejowa Amtrack. Jednak najwygodniej swoim samochodem :)
Miasteczko wyglada jak z bajki, zwlaszcza w okresie swiatecznym. Przystrojone lampkmi i choinkami wyglada w nocy niesamowicie bajecznie. Moze to wplyw Andersena ? Jego pomnik miesci sie w malutkim parku w centalnym miescu miasta. Niedaleko jest Hans Christian Andersen Muzeum. Wszechobecne sa tu wiatraki. Zwykle to ozdoby hoteli lub restauracji. Atmosefra jest bardzo europejska i ulice pelne europejczykow :) Baza hotelowa jest spora. Wszystkie wieksze siecowki maja tu hotel. Ale warte polecenia sa lokalne, czesto rodzinne moteliki. Ceny sa nizsze a wrazenia ciekawsze. Ja spedzilem milo noc w Motelu Hamlet, mila obsluga i warunki. Bardzo kameralnie a pokoje i mijsce jakby zywcem przeniesione z danii. W cenie bylo sniadanko na ktore trzeba bylo udac sie na druga strone ulicy do kawiarni .... oczywiscie dunskiej z obsluga w ludowych ubrankach. Na szczescie dla mnie maja tam pieczywo jakie lubie czyli chrupiace buleczki (nie jestem w stanie jesc amerykanskich ... hm... nie wiem jak nazwac cos ala chleb bez smaku). Zaobserwowalem ze specjalnoscia Solvang sa ciasteczka, na kazdym kroku sa cukiernie, ktore same robia wypieki. Na modle amerykanska nawet sa pakowane do wiader (jak u nas farba do scian w Obi) ale to na potrzeby turystow z ameryki :) Mozna tam spedzic milo czas ale nie za dlugo, samo miasto mozna zejsc na piechotke w pol dnia. Warto poodwiedzac kawiarnie i restauracje. Dla smakoszy wina do dyspozycji sa okoliczne winnice. Mozna udac sie do sasiedniego miasteczka Santa Ynez i sprobowac szczescia w kasynie. Napewno smutno opuszczasc to miasteczko, ktore kontrastuje mocno z niedalekimi budynkami ze szkla i stali... Czlowiek na chwilke wrocil do europy.

Tydzien w San Diego - part III

Rano znowu slonko zaglada do pokoju, tym razem wielkiego apartamenu z jeszcze wiekszym balkonem :) Zbieramy sie ciezko, poprzedni wieczor byl upojny. Peter rusza do pracy a ja z Dori ruszamy posnuc sie po miescie. Kolo poludnia pojawil sie fog i przykryl troche okolice. Jedziemy do Point Loma dlugiego sopelka ktory zaslania wyspe coronado ale w polowie drogi wracamy. Nic nie widac we mgle. Wrocimy potem. Relaks i kawa na plazy. Jazda waskimi ulicami La Jolla. I powrot do hotelu. Tu przesiadamy sie do cabrio Petera i ruszamy do downtown. Ten typ wozu sprawdza sie swietnie w warunkach San Diego, tu zawsze jest cieplo nawet jak jest zimno :) Zatrzymujemy sie na piwko w barze slynnym z filmu Top Gun. Zachodzi slonce i zaczyna sie nocne zycie. Ogladamy Gaslamp District gdzie mieszcza sie prawie wszystki knajpy. Ma swoj klimat. Stylowo i klimatycznie. Trąci delikatnie Bourbon street w New Orleans :) Tu toczy sie zycie po zmroku. Maisto jest bardzo nowoczesne ale zrobione ze smakiem. Laczy stare budownictwo z nowym w sposob bardzo subtelny. Nie mozn pominac wyspy coronado polaczonej z miastem dlugim mostem. Mieszcza sie tam mariny i rezydencje. ktore zapieraja dech w piersiach.... Krazymy po ulicach. Zapada juz noc i wybieramy droge przez mierzeje w strone granicy z Mexico. Przecinamy San Ysidro i tu trzeba uwazac bo z I-5 mozna niechcacy wjechac do Tijuany nawet nie wiedzak kiedy :) Do Mexico latwo wjechac, nie ma kontroli na granicy ale trudno wrocic jesli sie zapomnialo dokumentow. Po stronie usa trzeba czytac uwaznie drogowskazy i pilnowac ostatniego zjazdu. Potem no return. Zrobilismy maly spacerek i ogladalismy samo przejscie. Potem rundka wzdluz muru i siatek ktore odgradzaja dwa kraje. W hotelu ladujemy dosc pozno.
Nastepny dzien to nowe cele. Powracamy na Point Loma gdzie juz jest dobra widocznosc. cJest tam pomnik Juan Rodriguez Cabrillo pierwszego europejczyka ktory dotarl tu w 1542 roku. Jesli ktos byl w Lizbonie i widzial pomnik odkrywcow to uzna ten za brakujaca postac w szeregu portugalskich zeglarzy. Z tego miejsca widac wejscie do zatoki i baze lotnicza w Coronado. Jest tu latarnia morska i punkt z ktorego widac migrujace wieloryby. Czas wracac. Kolejny cel to plaza w La Jolla. Dzisiaj jest surferow ! Tego dnia ma nadejsc najwieksza fala w tym roku i zjechac sie ma cala smietanka mistrzow deski. Na miejscu jest juz mega korek, Trudno zaparkowac samochod, Niektore czesci plazy sa zamkniete, lifeguard nie chce ryzykowac i nie wpuszcza ludzi. Docieramy na plaze. Faaaaaaaale sa wielkie. Zawijaja sie i rozbijaja o skaly i piasek. W wodzie siedza dziesiatki surferow czekajacych na TĄ fale. Wygladaja jak rodzynki rozrzucone po wielkim torcie. Co chwila nieliczni lapia fale a reszte przykrywa biala piana. Trwac to bedzie dlugo... my powoli sie zbieramy. Napewno jest no new tego dnia. Telewizja i kamery sa wszedzie. Wracamy na noc do hotelu. Rano ostatni dzien.
Po sniadanku w planie jest muzeum lotnicze marines gdzie stoja maszyny uzywane w roznych wojnach. Bladzimy troche i nawet udaje mi sie wjechac niechcacy do bazy Marines. Do niedawna TOP GUN. Czas w San Diego dobiegl konca. Powrot do San Jose zrobilismy troche duzym lukiem. Przez miasteczko Niland, gdzie jest Salvation Mountain, bardzo kolorowe i "wychwalajace boga" wzgorze. Potem wzdluz Salton Sea dotarlismy do granic Los Angeles a tam odbilismy na Solvang (opis znajdzie sie w osobnym poscie) gdzie spedzilismy noc. Opisalem to w duzym skrucie. Troche pomieszalem dni i obsade za co przepraszam osoby biorace udzial w wyprawie.

wtorek, grudnia 11, 2007

Tydzien w San Diego - part II

Rano slonko swieci mocno, ulga bo po zalamaniu pogody poprzedniego dnia mialem obawy ... ale jest ok. Spokojnie wystarczy podkoszulek. To mi sie podoba. Mam bilet do Sea World ktore miesci sie tuz obok hotelu. Dotarcie na miejsce samochodem zajelo chwilke, gdyby nie pomylki w zjazdach i podjazdach :) byloby szybciej. Parkuje na wielkim parkingu. Trzeba zapamietac gdzie sie stoi. Trudno potem bedzie znalesc samochod. Na wejsciu mala zdziwienie, na bramce trzeba poddac sie procedurze skanowania palca ! :) hm... dziwne, moze chodzi o bezpieczenstwo ? lub przyspieszenie wejsc dla osob ktore kupily bilet i chca ogladac te miejsce na raty ? Na wejsciu wita mnie wielka choinka z wielkimi bombkami. Zalecialo swietami tylko sniegu brakuje. Glowna atrakcja Sea World jest rewelacyjnie wytresowana orka Shamu, ktora ma swoje show dwa razy dziennie i sciaga rzesze ludzi z calego swiata. Warto. Jestem rano a show zaczyna sie po poludniu. Ogladam pozostale miejsca na tym ogromnym terenie. Zolwie, pelikany i masa roznego rodzaju stworzen zwiazanych z woda. Mysle ze to swietna atrakcja zwlaszcza dla dzieci. Pod ich kontem jest swietnie przygotowana infrastruktura. Mamy tez wieze-winde widokowa, kolejke linowa, i oszklone tunele z rekinami. Niestety jesli chodzi o wystawy ryb i ssakow morskich w wielkich akwariach to nie wyglada to imponujaca zwlaszcza dla osoby ktora widziala akwarium w Lizbonie :) tutaj robi wrazenie gigantyczny teren i "ekspozycje" na zewnatrz w basenach. Przychodzi pora na Shamu. Wielki amfiteatr z basenem. Oprawa dzwiekowa i wizualna swietnie zrobiona. Bardzo dynamiczna. Ludzie zajmuja miejsca. Dysponujac wiedza na temat show zasiadam na wyzszych miejscach :) wiem co bedzie sie dzialo na siedzeniach przed "scena" :) Widownia dopisala. Wszystkie miejsca zajete. Orka pojawia sie i wszytkim zapiera dech. Skacze i wykonuje akrobacje o ktore nikt by nie posadzil takiego giganta. Potem opiekunowie prezentuja indywidualne pokazy ktore udowadniaja jak bardzo inteligentna jest orka. I przychodzi moment na ktory kilka osob sie przygotowalo zakladajac plaszcze przeciwdeszczowe :) orki (jest jeszcze kilka mniejszych dla asysty) zaczynaja ogonami chlapac widownie. Wielkie fale wody przelewaja sie i zalewaja pierwsze rzedy :) czesc ludzi ucieka do tylu a reszta zrezygnowanych i mokrych siedzu dalej... jest ubaw. Trwa to troche. Koniec pokazu i wszyscy przenosza sie na nastepne show, pora na delfiny ktore pokazuja podobne sztuczki do orkowych. Jeszcze wizyta u pingwinow i dzien mija. Wracam. Jeszcze wieczorna wycieczka do downtown i do portu gdzie stoja zacumowane statki z roznych epok i gdzie stoi lotniskowiec Midway - to cel na jutro :). Klasycznie hotelik, whisky i lulu.
A o poranku pobudka i czas ruszac do portu. Parkuje na wielkim parkingu przy zatoce. Czas obejrzec miasto z lodzi. Wbijam sie na 2-godzinny rejs po zatoce. Zwiedzamy port marunarki wojennej USA i ogladam zacumowane tam okrety wojenne. Wszystko w czynnej sluzbie. Kilka lotniskowcow i nowoczesnych fregat. Przeplywajac pod mostem coronado spostrzegam kilka szybkich lodzi desantowych... to NAVY SEALS !!! maja tu swoja baze w Coronado. Plyna na cwiczenia w pelnym oporzadzeniu. Powracamy po godzinie do portu wysadzic i zabrac nowych turystow. Teraz plyniemy w innym kierunku. Panorama San Diego ze srodka zatoki robi wrazenie. Mijamy baze lotnicza z ktorej co chwila startuja Seahawk i Blackhawki. Podziwiamy mariny z jachtami... slonko daje mocno i to poteguje uczucie blogosci :) moge tak plywac dniami ... Powracamy po godzinie. Bylo ciekawie zwlaszcza ze opowiesciami raczyl nas byly marynarz z lotnikowca Midway ktory mial swietnie opanowane zagadnienia z dziedziny wojskowosci za co bylem mu niezmiernie wdzieczny wreczjac mu na koniec tipa :)
Nastepny przystanek to Lotniskowiec USS MIDWAY ktory stoi zakotwiczony w porcie i sluzy za muzeum. To juz raj dla pasjonatow militariow i historii. Mozna zwiedzac 3 poklady i "wyspe" czyli nadbudowke. W hangarze stoja roznego typu symulatory samolotow i repliki kabin do ktorych mozna wejsc. Jest kilka starszych samolotow z II wojny. Po bokach sa zejscia do kabin i mesy. Mozna pobyc chwilke w wiezieniu :) i odpoczac w mesie oficerskiej. Najwieksza atrakcja jest poklad gdzie stoja w miare nowe samoloty. Od F-4 przez A-6 do F-18 Hornet w malowaniu z cwiczen "red flag". Podczas zwiedzania mozna poprosic jednego z kilku bylych marynarzy tego lotniskowca o pomoc. Wiedza ich jest spora wiec warto wysluchac kilku opowiesci. I tak minal dzien, slonko powoli zachodzilo i okret powoli zachodzil zlotem. Wychodzac z Midway warto zachaczyc o park przy kturym stoi plywajace muzeum. Jest tam monstrualnych rozmiarow rzezba marynarza calujacego kobiete. Czas wracac do samochodu. Jeszcze rundka po okolicy i zerkniecie z okien na miasto noca.
Nastepny dzien to oposzczenie hotelu o wczesnej porze. Po poludniu zawita silna ekipa i bedzie wesolo :) Na razie do tego czasu mala wyprawa do centrum miasta a dokladnie do Balboa Park, gdzie mozna spedzic chwilke odladajac piekny park i budynki w wiekszosci muzea. Niedaleko miesci sie San Diego ZOO. Popoludnie to plaza w La Holla... zachod slonca. Wieczorem londujemy w Bahia resort bardzo fajnym hotelu nad oceanem :)

środa, grudnia 05, 2007

Tydzień w San Diego - part I

sorki za bledy ale to na szybko bez korekty. poprawie potem
Majac chwilke korzystam z okazji i opisze wjazd na poludnie californii. Pomine kilka aspektow i skoncentruje sie tylko na samej wypawie.
Wyprawe zaczalem juz w czwartek po przyjezdzie do San Jose. Kilka chwil na organizacje i logistyke. I wstepny plan byl gotowy. Jak zwykle wszystko ulega modyfikacja ale glowny "szkielet" zostaje niezmieniony. Wynajecie samochodu na lotnisku w SJ zajelo chwilke. Ceny tu sa o polowe mniejsze niz w San Francisco... wiec warto to zapamietac. Godzina caltrainem z SF i zaoszczedzona polowa pieniedzy.
Pietek kolo poludnia ruszam. Zaczyna sie dzien pierwszy. Postanowile dotrzec na noc w okolice San Diego, gdzies na polnoc znalesc jakies mile miejsce do spania. Pogoda sloneczna i pora sprzyjala wygodnej jezdzie. Jeszcze sie nie zaczely korki. GPS ustawilem na Morro Bay jako punkt postoju. Jechalem CA-101. Tempo bylo spokojne wiec bez szalenstw dojechalem do San Luiz Obispo gdzie nastapila mala zmiana planow z powodu powoli uciekajacego dnia :) Postanowilem ominac Morro Bay i pojechalem do Pismo Beach. Malego miasteczka nad oceanem. Tego dnia mocno wialo wiec zwiedanie ograniczylo sie do centrum miasta i plazy z wielkim molo. Misteczko jest swiatowa stolica Clam chowdera, zupy z mieczakow podawana na rozne sposoby. Ostatnio dosc czesto jadanego przez nas w Monterey (tam podaja w bochenku chleba) za 7 usd dwie osoby moga spokojnie to zjesc. Wracam na trase. Ca-101 prowadzi nas przez Santa Barbara, Ventura gdzie wbijam sie do Los Angeles. To juz godziny powrotu ludzi z pracy i wyjazdow na weekend wiec.... korki. Zapomnialem ominac LA i teraz stoje zamiast jechac. Przebilem sie na I-5 na poludnie. Tu tez korek. Juz zaszlo slonce i jest ciemno a ludzi nie ubywa z drogi :) Po ciezkich mekach wydostajemy sie za miasto. Pod koniec dnia docieram do hotelu w Oceanside. Uff kawal drogi a samochod nie mial cruise control. Niedaleko od miasta jest wielka baza marines Camp Pendelton. Czesto slychac smiglowce. Jeszcze tylko jedzonko w Panda express i zapadam w sen. San Diego juz blisko.
Rano pora sie zbierac. Na mapce szukam jakiego wartego zobaczenia miejsca i znajduje Mission San Luis Rey de Francia, zalozona w 1798 misje franciszkanow. Dobrze zachowane miejsce, obsadzone dookola kaktusami (prawie wszystki mozliwe). Wiatr mocno wieje i wyglada na to ze pogoda sie popsuje. Ruszam dalej. Jeszcze sniadanko w In-N-Out burgerowni gdzie w menu maja tylko 3 rodzaje hamburgerow ale za to klada nacisk na jakosc i faktycznie smakuja. Odkrywam przypadkiem ze niedaleko na wschod w strone Escondido miesci sie San Diego Wild Animal Park, gdzie zwierzeta biegaja wolno na duzym terenie (7 km2). Szybka decyzja i po godzinie jestem pod parkiem. Bilet kosztuje 29 usd. Park stylizowany jest na wioske afrykanska i utrzymany w takim klimacie. Duzo tu zwierzakow z calego swiata. Docieram do kolejki ktora wozi po olbrzymim terenie gdzie biegaja najwieksze okazy. Slonie, nosorozce i zyracy i cala pomniejsza reszta :) Lew wyleguje sie na kamieniach a leopardy majestatycznie przechadzaja sie po zboczu. Ladnie ale... oczekiwalem wiecej. Jeszcze chwilka na zdjecia maluchowi slonikowi i calej rodzince :) Zapada zmrok drugiego dnia. A ja jeszcze nie dojechalem do San Diego. Szybko docieram do hotelu ktory znalazlem na necie. W samym "centrum" miasta. Jeszcze kilka akrobacji po ulicach a tu jest kociol straszny i kupuje jedzenie. Wracam zmeczony do hotelu, jakos ten dzien byl dziwnie pechowy hehe ale jakos przetrwalem.



[San Jose - Pismo Beach - Los Angeles - Oceanside - San Diego Wild Animal Park - San Diego - Sea World - Coronado - La Jolla - San Ysidro - Tijuana Mexico border - Niland - Salton Sea - Solvang - Morro Bay - CA-1 - San Jose]

wtorek, grudnia 04, 2007

piątek, listopada 30, 2007

Day 5. Death Valley Expedition.

Dzien 5 i wstaje nad ranem. Slonce jeszcze nie wstalo. Maly rekonesans po terenie. Dzien sie budzi. Wstajemy pojedynczo. Sniadanie i planowanie nastepnego etapu. Tym razem daleka polnoc. Ruszamy pusta droga. Pierwszy cel to Scotty's Castle. Zbudowany przez ekscentrycznego millionera Waltera Scotta w 1922 zamek. Wyglada osobliwie :) Trzeba wjechac kilka mil w kanion zeby zobaczyc to "zjawisko". Teraz jest to czysto turystyczny obiekt. Mozna za niewielka oplata pozwiedzac pomieszczenia. Kilka zdjec i wracamy na glowny szlak. Odbijamy teraz w strone Ubehebe Crater. "Wielka dziura w ziemi". Krater wulkaniczny szeroki na kilometr a gleboki na 237 metrow. Trzeba uwazac idac zeby nie spasc. Obchodzimy (wspinamy) krater i podziwiamy wielkosc. Nawierzchnia jest trudna do chodzenia. Ladujemy sie do wozow. Przed nami spory off-road. Bedziemy przebijac sie na poludnie trasa dla samochodow z napedem na 4 kola :) . Racetrack road w kierunku Racetrack Playa. Trasa trudna i nieprzyjemna. Droga zrobiona przez ciezkie traktory na gasiennicach co daje sie odczuc. Jazda jak po tarce. Wielkie przestrzenie, gory z kazdej strony. Wielkie polacie Joshua Tree, bez porownania wiecej niz w Joshua Tree National Park na poludnie od DV. Formacje skalne zmieniaja sie co kilka mil. Zatrzymujemy sie na chwile i badamy teren. Szukamy kamieni szlachetnych :) , wyglada ze juz ktos tu byl i wszystko zabral. Docieramy do skrzyzowania Teakettle, gdzie stoi drogowskaz obwieszony czajnikami. Kazdy podrozny zostawia tu swoj czajnik hehe. My zostawilismy puszke po mielonce ;) z naszymi autografami. W tym miejscu mam 2 drogi do wyboru. Odbijamy w strone Racetrack. Naszym oczom ukazuje sie wielkie "jezioro" z uschnietego piasku na srodku ktorego hm... jest dziwna skala wygladajaca jak .... wielka kupa :) Mapa pokazuje ze nie ma drogi na poludnie. Wracamy na skrzyzowanie i Hidden Valley jedziemy dalej. Docieramy do konca drogi... mapa klamala ale za to znalezlismy ukryte opuszczone miasteczko gornicze, domki i samochodzy. Chwila zastanowienia i wyciagamy gun-y. Strzelanie do samochodow i lodowki. Kaliber 7.62 przechodzi przez to jak przez tekture (a w filmach ludzie chowaja sie za samochodami i sprzetem w domu ... glupota, teraz widac za na karabin nie ma mocnych). Znajdujemy wjazd na wlasciwa droge. Widoki zmieniaja sie szybko z pustynnych dolin i kanionow w zalesione krete drogi w gorach. Pod wieczor przebijamy sie do glownej drogi :) Wyjechalismy z Death Valley. Zwiad naszej grupy planuje zatrzymac sie na noc na piaskach Olancha i przenocowac. Wydmy i biale piaski... Ostatni grill i pwko. Ruszamy do domu. Dluga noc przed nami ponad 600 mil do San Francisco. Mimo korkow i wypakow po drodze docieramy szczesliwie. Myslami jestem juz przy nastepnej wyprawie .... to wciaga.



••• Death Valley (Furnace Creek, Scottys Castle, Ubehebe Crater, Racetrack Valley, Teakettle Junction, The Racetrack, Hidden Valley) - Olancha Dunes - San Francisco •••

•••• F O T K I ••••

środa, listopada 28, 2007

Day 4. Death Valley Expedition.

Dzien 4 i wstajemy powoli. Noc w hotelu z lazienka zregenerowala nas dobrze. Wypoczeci z nowa energia ruszamy w droge. Na zewnatrz hotelu stoi wielka krowa :) nie wiem dlaczego i po co. Pomnik krowy ? Rozbawilo mnie to mocno. Ustalamy cel na dzisiaj. Bedzie nim centralna czesc doliny. Typowo turystyczna gdzie spodziewamy sie natknac na masy ludzi. Teren wokolo hotelu milo mnie zaskakuje. Widok gor i pustynia u podnuza a na niej prosta jak kreska droga ktorej konca nie widac. Ruszamy i za niecala mile mijamy granice z California :) Nie bylem swiadom ze hotel jest na samej granicy. Pierwszy samochod w konwoju informuje nas ze po jego prawej stronie jest jakies "strzelanie" i skreca gwaltownie. Ruszamy za nim nie bardzo wiedzac o co chodzi. Docieramy przez piaskowa droge to tego miejsca... zjawisko dosc osobliwe, na srodku pustyni ustawione domki jak w westernie a za nimi tarcze strzelnicze. Wokolo krzataja sie ludzie ubrani w stroje z epoki dzikiego zachodu. Rewolwerowcy. Przyjmuja nas milo i chetnie dziela sie iformacjami na swoj temat. To jest SASS czyli pasjonaci sigle action shooting. Klasyczne colty i strzelby. Urzadzaja sobie zawody w strzelaniu na czas itp. Przy nas "wystrzelali" ladna melodyjke z rewolwerow :) Popatrzylismy i czas sie zbierac. Pierwsze slynne miejsce na ktore natrafiamy po drodze to Zabriskie Point. Teraz jest zima i temperatura jest umiarkowana. Bylem juz tu latem gdzie doswiadczylem poteznych upalow. Niesamowite widoki. Tylko zdjecia potrafia oddac to co widzimy. Opuszczamy ten urokliwy zakatek ziemi. Nastepne miejsce to Furnace Creek . Miejsce wyglada jak oaza pelna palm na srodku pustyni. Zatrzymujemy sie na campingu. Szybkie sniadanie i stwierdzamy ze warto tu zostac na noc. Jeszcze nie ma poludnia wiec czasu jest sporo. Peter z pierwszym wozem konwoju zostaje na miesjcu, my ruszamy do Badwater . Najniżej położony punkt w ameryce polnocnej znajduje się 86 m ponizej poziomu morza. Na skalach nad punktem widokowym jest umieszczona tabliczka pokazujaca poziom morza. Najbardziej suche miejsce Ameryki i jedno z najgorętszych miejsc na ziemi, gdzie latem temperatury dochodzą do 57°C, a piasek rozgrzewa się do niemal 100°C. Teraz zbudowano tam taras i zejscie dla turystow. Mozna zejsc i pochodzisc po "soli" na kiladziesiat metrow wglab. Wyglada to jakby ktos wysypal wielka solniczke :). Teren jest plaski wiec w wyobrazni widze jak szybkie samochody bija tu rekordy predkosci ;). Zbieramy sie do samochodu i wracamy ta sama trasa tylko odbijamy na Artist Palette. Jest skret miedzy gory w kanion. Wjazd z jednego punktu a wyjazd w innym. One way road. To skolei miejsce gdzie szalony malarz zostawil swoja alete z farbami. Mamy rozne kolory skal i piasku. Wspinamy sie na skaly. Widoki nie do opisania. Slonko mocno swieci. Powoli mija poludnie wiec czas wracac. Spotykamy sie z Peterem tam gdzie go zostawilismy w Furnance Creek. Rezerwujemy sobie miejsce na noc. Ruszamy na polnoc. Cel to Titus Canyon przez ktory wjezdzamy od strony Nevady. To droda jednokierunkowa przez kanion, nie ma zawracania. Naped na 4 kola sugerowany. Mamy na 2 kola ale dajemy rade. Wspinaczki wozem pod gore dostarczaja duzo emocji i adrenaliny. Droga jest trudna ale da sie prowadzic. Duzo piasku i kurzu w powietrzu. Jako drud woz w konwoju mamy utrudniona widocznosc. Szybko wyczerpuje sie plyn do spryskiwania szyb. Dolewamy co jakis czas wode. W silniku jak w piaskownicy a to dopiero poczatek. Nasza Mazda duzo wytrzymuje jak na miejski SUV. Mijamy rozne formacje skalne, widoki zmieniaja sie czesto i nie jest monotonnie. To juz Off-Road. Co jakis czas zatrzymujemy sie i podziwiamy skarby natury. Mijamy opuszczone miasteczo z kopalnia. Powoli dzien ma sie ku koncowi. Slonko cieplymi kolorami kladzie sie na gorach. Teraz to sa widoki ! Wudostajemy sie z kanionu. Warto bylo. Wracamy na naormalna droge. Teraz juz camping i przygotowanie jedzenia. Ksiezyc swieci tak mocno ze jest prawie jak w dzien. Wiatr juz nie wieje wiec pogoda w nocy jest znosna. Dopijamy co mamy i padamy :) Rano kolejne wyzwanie...

••• Death Valley (Death Valley Junction, Zabriskie point, Furnace Creek, Badwater, Artist Palette, Titus Canyon) •••

Day 3. Death Valley Expedition.

Dzien 3. Wstajemy powoli. Slonce wschodzi zza gor i rzuca swoje cieple swiatlo na nasze wozy. Ruszam o poranku na zwiad. Wdrapuje sie na pobliskie gorki i robie serie zdjec. Na dole w obozie zaczyna sie ruch. Grupa wstaje i szykuje posilek. Duzo dymu unosi sie nad dolina. Widoki sa niesamowite. Po sniadaniu robimy mala rozgrzewke i powtorka ze strzelania. Oszczedzamy ammo na potem. Pakowanie trwa dluga chwile. Samochody ruszaja powoli, teren jest trudny i nie chcemy stracic elementow podwozia i kol. Wydostajemy sie na droge i ruszamy w strone Death Valley. Po drodze mijamy Searles Dry Lake. Plan zaklada przejazd przez DV i dotarcie do Beatty w Nevadzie gdzie mamy skrecic w strone Area 51. Jedziemy dynamicznie i szybko, drogi sa puste tylko uwazamy na policje. Mijamy tablice informujaca nas ze jestesmy juz w slynnej dolinie :) Jedziemy Emigrant Canyon w strone Stovepipe Wells tam odbijamy w na Devils Cornfield zatrzymujac sie w Mesquite Sand Dunes . Miejsce jest niesamowite jakby przeniesione z arabii :) pustynia z diunami, wiatr przypominajacy burze pustynna. Piasek wdziera sie wszedzie, czuje ze mam go pelno w ustach i pod ubraniem :) aparat znosi to dzielnie. Wracamy na trase, powoli sie sciemnia a mamy jeszcze kawal drogi do pokoniania. Zatrzymujemy sie na chwile w pobliskim Ghost Town, opuszczone gornicze miasteczko. Cale budynki i samochody. Tylko ludzi brakuje. Dzwine :) Jadac droga Daylight Pass przekraczamy granice z Nevada. Tu speed limit jest juz 80 mph. Cisniemy. W Beatty tankujemy paliwo i szukamy drogi w strone strefy 51. Obieramy kirunek na polnoc co okazuje bledem. Po kilkudziesieciu milach zatrzymujemy sie w celu weryfikacji trasy. Musimy wracac do Beatty a stamtad na poludnie... Zapada zmrok. Zatrzymujemy sie przy slupie informujacym ze jestesmy przy Area 51 :) . Spedzamy chwile lustrujac niebo z nadzieja ze pojawi sie jakis latajacy pojazd. Nie stwierdzilismy obecnosci UFO lub innych pojazdow. Ruszamy do hotelu. Blisko nas jest Longstreet Inn Casino. Jestesmy juz troche zmeczeni. W hotelu jemy kolacje. A potem idziemy do kasyna :) Kilka partii z automatami i juz jestem bez kilku dolcow. Piotr postanawia odlaczyc sie od grupy zeby samemu pojechac do Las Vegas, ponad godzine jazdy od naszego hotelu. Reszta udaje sie na drinka do pokoju gdzie pada jak trafiona gromem :) tylko Dori jest pelna energii ... a my juz w glebokim snie z kubkami whisky w dloniach...

••• Trona - Death Valley (Emigrant, Srovepipe Wells, The Sand Dunes, Devils Cornfield) - Beatty ( Nevada ) - Area 51 ( Nevada ) - Longstreet Inn ( Nevada ) •••

•••• F O T K I ••••

wtorek, listopada 27, 2007

Day 2. Death Valley Expedition.

Dzien 2 przywital nas slonkiem. Jezioro za dnia okazalo sie calkiem ladne. Kameralna plaza i poranne sniadanko. Opracowujemy plan na dzisiejszy dzien. Ustalanie koordynatow na Trona (reserwat narodowy) gdzie musimy poszukac noclegu. Jazda w konwoju przebiega sprawnie. Mamy staly kontakt radiowy. Docieramy do wyznaczonego miejsca ale okazuje sie ze jest tam zlot mad-max-ow :) Masy ludzi na motoroach i quadach. Zmieniamy cel. Jest oddalony o niecala mile. Ruszamy z glownej drogi przez piaszczysto-kamienista pustynie. To juz off-road. Trudna droga wymaga uwaznej jazdy, tak zeby nie uszkodzic pojazdu. Znajdujemy mila dolinke gdzie rozbijamy oboz. Przygotowujemy teren i ognisko. Pojawiaja sie ludzie na motorach i quadach. Decyzja, rozkladamy nasza bron przy samochodach dajac czytelny sygnal ze nie chcemy tutaj intruzow. Podzialalo wiecej juz nikt nie przyjechal. Chwila na relaks. Strzelanie. Rozmieszczamy cele na roznych odleglosciach. Na poczatek snajperka 7.62 na dlugi dystans. Potem zajecia w podgrupach. Ja przesiadam sie na kaliber 22 i trenuje na uboczu. Luneta jest troche zle ustawiona po ostatnim czyszczeniu wiec trzeba ja "skalibrowac" . Potem strzela bezblednie. Powoli konczy sie amunicja do sks-a. Na szczescie kupilismy duzo do 22. Dla odmiany wyciagamy "dwunastke" mosberga nazywana "pompka" :) do juz bron typu "skieruj w strone przeciwnika i nacisnij spust" :) Zmiata wszystko. nawet trafiamy w butelki w locie :).
Po tak ciezkim dniu pora na grilla. Jest miesko i kielbaski. Ale jest Thanksgiving Day wiec trzeba przygotowac wczesniej kupionego indyka ;) Rozmrazanie wielkiego indora polegalo na pozostawieniu go przez caly dzien na sloncu a potem porabaniu siekiera na male kawalki :) Potem na ruszt i wyszedl smaczny indyczek. Tradycji stalo sie za dosc. Powoli zachodzi slonce. My szykujemy sie do nastepnej nocy w samochodach. W dzien bylo goraco ale w nocy temperatuta bardzo spada. Musimy sie ubrac w cieple kurtki. I tak mija kolejny dzien.


••• Isabella Lake - Ridgecrest - Trona Pinnacles Recreactions Lands •••

•••• F O T K I ••••


Day 1. Death Valley Expedition.

  • Polska Misja Ekspedycyjna.
  • Cel: Eksploracja Death Valley
  • Dni: 5
  • Skład: 4 osoby (Dorota i Peter & Piotr i Marcin)
  • Samochody: Isuzu Rodeo i Mazda CX 7

Pierwsza grupa zwiadowcza w skladzie Dori i Peter wyruszyla w dniu 1 juz rano. My wyjechalismy po poludniu. Zwiad mial znalesc i przygotowac logistyke na noc. Kontakt zapewnial nam radioodbiornik Motorola i ustalone miesjca pierwszego spotkania w sytuacji gdy srodki lacznosci zawioda. Wyruszylismy z San Francisco przez Bay Bridge w strone Oakland, tam po drodze zakupilismy prowiant i ruszylismy na I -5. Okazalo sie ze jest telefony dzialaja i ustalilismy zbiorke nad jesiorem Izabella okolo 5-6 godzin od SF. Swieto indyka :) spowodowalo spore korki na drogach, wszyscy jechali do rodzin. Dotarlismy do celu kolo 1 am. Namierzalismy sie radiem. Grupa zwiadowcza przygotowala baze logistyczna nad samym brzegiem jeziorka. Bylo ognisko i cieply prowiant. Whisky tez :) Spotkanie potrwalo do rana. Ksiezyc swiecil bardzo jasno. Nocleg w samochodach.



••• San Francisco - Oakland - Bakersfield - Isabella Lake •••

•••• F O T K I ••••


Mam California Drive License :)

Zdalem drive test :)


Czesc druga "robienia" prawka w Cali. Po tescie pisemnym przyszla pora na egzamin praktyczny czyli jazde po miescie. Przez strone internetowa DMV ustalilem termin spotkania (ponad tydzien czekania w San Jose i miesiac w San Francisco). Wybralem San Jose, znam miasto i okolice wiec czulem sie pewniej. Procedura wymaga zeby kazdy zdajacy przyjechal samochodem na egzamin, moze byc z wypozyczalni z dokumentem (listem od wypozyczalni ze zgadzaja sie zebym na tym wozie zrobil test) ubezpieczeniem, samochodem znajomego z upowaznieniem i z osoba majaca juz prawo jazdy itp... Okazalo sie ze wystarczy tylko kwit z wypozyczalni (na ktory nawet nie patrza :) i przyjechalem sam :) .Egzamin mialem na 2.20 pm wiec jeszcze nie bylo korkow. Dotarlem spokojnie w godzinke z SF, pogoda byla sloneczna wiec humor dopisywal. Nawet sie nie stresowalem (jest kilka prob wiec mozna spokojnie do tego podejsc). Zaparkowalem pod DMV w SJ. W srodku jak zwykle klebil sie tlum ludzi (w DMV zalatwia sie prawie wszystko hehe) Zglosilem sie do okienka z tabliczka DRIVE TEST i dalem wszystkie tymczasowe papierki. Pan (90% pracownikow to kolorowi) sprawdzil wszystko (nie przygladal sie papierom z rentowni) i wydrukowal kwitek i kazal podjechac wozem na linie egzaminacyjna pod urzedem. Podjechalem i ustawilem sie w kolejce, dwa wozy byly przede mna. Jeden samochod zostal zdyskwalifikowany za brak jednego swiatla stopu. Dwie groznie wygladajace panie egzaminatorki pojawily sie na scenie :) Do mnie podeszla ta mniej groznie wygladajaca hehe. Podpisalem karte ze rozumiem o co chodzi itp. Nastepnie opadlilem stacyjke i musialem pokazac co gdzie jest :) hamulce, klakson, swiatla itp jedyne co "nowe" to znaki reka (jak pokazac chec skretu w lewo, prawo i stop przy pomocy lewej reki). Potem Pani wsiadla i powiedziala zebym wykonywal jej instrukcje. Ze nie bedzie kazala robic czegos "Illegal" (a co typowe dla polskich egzaminatorow ktorzy lubia kazac skrecac w niedozwolone miejsca zeby czlowieka uwalic) Powiedziala ze bedzie wszystko notowac i zebym sie tym nie stresowal. I ruszylismy. Jazda trwala moze z 15 minut. Egzaminatorka okazala sie bardzo sympatyczna i usmiechnieta i mowila "we wont You to pass the egzam" :) Zrobilem kilka bledow typowo europejskich hehe ale jak dojechalismy to zostalem poinformowany ze zdalem. Chwile poswiecila mi na wytkniecie bledow, gdzie najwiekszy byl ze nie spojrzalem przez ramie w lewo jak ruszalem spod kraweznika (patrzylem w lusterka) a oni sa na tym punkcie wyczuleni !! chodzi o martwe punkty. Ucieszylem sie i poszedlem do okienka po tymczasowe ale juz potwierdzone prawo jazdy. Taki kwitek. Odbieram plastik za 2 tyg do 4 tyg. Wiec bylo milo i przyjemnie. Zeby w Polsce to tak wygladalo......

poniedziałek, listopada 26, 2007

Death Valley: 5 dni. off-road

teskt w przygotowaniu
  1. San Francisco - Oakland - Bakersfield - Isabella Lake
  2. Isabella Lake - Ridgecrest - Trona Pinnacles Recreactions Lands
  3. Trona - Death Valley (Emigrant, Srovepipe Wells, The Sand Dunes, Devils Cornfield) - Beatty ( Nevada ) - Area 51 ( Nevada ) - Longstreet Inn ( Nevada )
  4. Death Valley (Death Valley Junction, Zabriskie point, Furnace Creek, Badwater, Artist Palette, Titus Canyon)
  5. Death Valley (Furnace Creek, Scottys Castle, Ubehebe Crater, Racetrack Valley, Teakettle Junction, The Racetrack, Hidden Valley) - Olancha Dunes - San Francisco

środa, listopada 21, 2007

Miasto nieprzyjazne dla posiadaczy samochodów

San Francisco jest miastem wybitnie nieprzychylnym dla osob ktore posiadaja samochody. O ile jazda po gorkach i dolkach moze byc "fajna" o tyle juz parkowanie jest czynnoscia niekiedy niewykonalna :( Doswiadczam tego dosc czesto ale teraz to juz zaczyna byc mocno irytujace. Wczoraj dla przykladu szukalismy miejsca do zaparkowania wozu przez godzine, jezdzilismy w obrebie naszego domu... udalo sie ale bylo bardzo nerwowo. Zaparkowalismy kilka blokow od nas i mam nadzieje ze w dobrym miejscu.... A trzeba uwazac na wszystko :) Krawezniki: zielone, biale, niebieskie od ich koloru zalezy czy dostaniesz mandat czy odcholuja samochod. Wiec trzeba byc czujnym i patrzec na kolory ale jedna zasada :) jak nie ma koloru to mozna ... o ile nie ma znaku. Znaki: 2 hours parking, 4 hours parking, no parking, parking with permit... itd itp trzeba uwaznie czytac i stosowac sie do znakow, jesli masz watpliwosci to lepiej szukac dalaej. Parkoamty zwykle (ale nie zawsze) sa ograniczone czasowo 1 hour, 2 hour itd a ceny rozne w zaleznosci od miejsca, wazne nawet jesli jest parkomat to trzeba patrzec na kolor kraweznika ... (czesto parkomaty tez sa pomalowane). Nastepna wazny znak czerwony napis na bialym kwadracie, sprzatanie ulicy !! uwaznie czytac kiedy i zabierac w ten dzien samochod (zwykle miedzy 7-10 rano) a jesli juz zapomnisz to kosz 40-50 usd... Uwazac tezba tez na ulice jednokierunkowe zeby nie wjechac pod prad :) Czytac uwaznie znaki ! Bo nagle moze pojawic sie w tylnym lusterku sliczna duza limuzyna koloru czarno-bialego z przepiekna iluminacja w przecudnej oprawie dzwiekowej, a to zwykle konczy sie mandatem. Tak wiec parkowanie to tylko z permitem, na wykupionym parkingu, na prywatnym parkingu - zwykle drogim, przy parkomacie (trzeba miec duzo monet przy sobie), i przy niepomalowanych kraweznikach bez znakow pionowych ktore zakazuja itd A teraz o tych co wypisuja mandaty :) to sa ludzie pojawiajacy sie znikad :) majacy nadludzki dar znajdywania zle zaparkowanych wozow (pierwowzor supermana?) :) naprawde wystarcza 2-3 minuty i masz mandat a czasem 4 minuty i masz odcholowany samochod ( zwykle jesli szybko zareagujesz to konczy sie na 240 dolarach) ... sa naprawde szybcy !!! jakby w kazdym miejscy byl czujnik w betonie hehe. Smigaja malymi "pudelkami" na 3 kolkach, zwyklymi wozami z logo, na motorze i wozy policyjne. Jak juz dotaniesz mandat to jest opcja odwolania sie, wiec mozna sie klucic i czesto ludziom udaje sie anulowac mandat, a taki powazny policyjny mandat to sedzia jest w stanie anulowac jesli ty sie stawisz a policjant z braku czasu nie pojawi sie... co czesto sie dzieje. To mniej wiecej tak wyglada. Wiec autobusy sa pozapychane ...

wtorek, listopada 20, 2007

Rekonesans w San Jose

Korzystajac z okazji ze mamy samochod wyrbralem sie z wizyta do San Jose (ktory to juz bedzie raz...). Mieszkam przy przy parku Golden Gate i niedaleko oceanu wiec trasa jest mila, "wylatuje" na CA 1 i zaraz na I-280. Droga jest mila i przyjemna, widoki sa swietne. Na 101 - ce zawsze jest traffic i za oknem slabe krajobrazy :) Zwykle dotarcie zajmuje mi kolo 50 minut. W poniedzialek w San Francisco zrobily sie szare chmurki i pokropilo troche ale wystarczylo wyjechac poza miasto i juz bylo super slonko i upal. Zrobilem rekonesans w lokalnym DMV zeby zobaczyc jak wyglada egzamin praktyczny na prawko. Potem posnulem sie po okolicy. Po poludniu Peter zwinal sie z pracy i podjechalismy do sklepu z bronia :) Chcialem zerknac co maja na stanie i ile kosztuja giwerki. Jako permanent resident potrzebuje przyniesc moje ID i kwity za prad :) za kres 3 miesiecy lub umowe na mieszkanie i zaplacic 25 usd i zdac u nich test. Potem czekam 10 dni na sprawdzenie mnie u odpowiednich wladz i moge kupic sobie 9mm :) wpadl mi w oko HK USP Compact ... 830 usd :( duzo ale moze bedzie jakis sale lub w innym sklepie znajde taniej, zawsze zostaje klasyczna Beretta. Byl tez Desert Eagle ale to wyglada jak armata :) hehe Krotka wizyta w Costco (moim ulubionym sklepie hehe) i wracamy. Bro i driny podczas czysczenia broni :) popadalismy jak muchy ......... mosberga udalo sie poskladac dopiero rano :)

poniedziałek, listopada 19, 2007

Walijskie krajobrazy we mgle

Leniwie zaczal sie weekend, samochod wzielismy dopiero w sobote rano (sliczna maszyna Mazda CX 7) ale za to na caly tydzien, w srode po poludniu zaczyna sie dluuuuuuugi weekend. Indyk bedzie mial swoj dzien :). Ruszylismy niemrawo na polnoc przez Sausalito w strone Point Reyes. Juz u nas pod domem byl niezly fog ale wjezdzajac na mosc mielismy probke tego co bedzie nasz czekac ... Widoki do pewnego monemtu byly niesamowite, droga numer 1 biegnie wzdluz wybrzeza i jest bardzo widokowa :) niestety fog zaatakowal szybko i zniknely piekne widoki. Jazda serpentynami w gorskich rejonach nie jest mila i latwa ale jakos dalismy rade, slaba widocznosc ... Klimat i "klimat" przypominaja walie i szkocje, jest bardzo zielono i gorkowato, wiszaca mgla i mijane domki maja swoj urok nietypowy dla ameryki. Mozna tu krecic filmy o wyspach brytyjskich i nik sie nie polapie :) Dotarlismy do latarni morskiej w Point Reyes tuz przed zamknieciem. Widocznosc byla na 0 metrow ... slyszelismy ocean :) mimo to bylo ciekawie. Potem powrot w mleku i nocy ... slabo to wygladalo ale GPS pokazywal gdzie sa zakrety :) Golden Gate Bridge caly dzien byl zasloniety przez fog, jaki musza miec pech turysci ktorzy wpadna na jeden dzien do SF i zechca zobaczyc to magiczne miejsce :)
Na noc dotarlismy do Monterey, po drodze zrobilismy zakupy w polskim sklepie, kilbasa i kabanosy, ogorki kiszone i piwo zywiec :) for fun. Odbyla sie uczta staropolskim zwyczajem. Oczywiscie nastepnego dnia bolala mnie glowa... cos mi tu klimat nie "robi" jesli chodzi o trunki. Poranek sloneczny, usmiech na ustach. Cieplo bardzo wiec wszyscy w koszulkach. Przybyli do nas znajomi Asia z Kuba. Przed wyruszeniem na ocean Kuba naprawil kil, plywajac w akwalungu pod lodzia. Pogoda dopisywala i rybki tez sie zlowilo, Piotr nawet ponurkowal z lodzi wiec wszyscy byli happy :) :) :) Wieczorkiem musialem "przygotowac" rybki na grila. No i tak minol nastepny weekend (napewno nikt nie wypoczal ) ale nie o to w tym chodzi :)

[San Francisco - Sausalito - Point Reyes - Monterey]

środa, listopada 14, 2007

Prawo Jazdy po kalifornijsku

Opis procedury zalatwiania prawa jazdy w stanie California :) teoretycznie mialem 10 dni jako rezydent na zrobienie prawka. Zeszlo sie dluzej. Tak wiec caly proces jest "dla ludzi", w Polsce jest to caly rytulal z koncowym namaszczeniem ;) Ale o tym to juz mozna ksiazke napisac.
Zacznamy od internetu, na stronie DMV (Department of Motor Vehicles) trzeba bylo znalesc najbizsza placowke. NIe bylo to trudne jak sie okazalo :) w SF jest tylko jedna na Fell street (zreszta blisko mojego mieszkania i parku Golden Gate). Jest opcja umowienia sie na wizyte on-line lub telefonicznie. Zamowilem wizyte na najblizszy wolny termin. Ale z ciekawosci wybralem sie spacerkiem wczesniej zeby zobaczyc co i jak. Na wejsciu jest kontuar za ktorym siedziala jakas pani a nad nia wisiala tabliczka "start here" :) Chcialem pobrac formularz DL 44. Nie moglem znalesc w jezyku angielskim, byly prawie we wszystkich azjatyckich jezykach, hiszpanskim, rosyjskim.... polskiego nie ;) trudno . Podszedlem do pani proszac o DL 44... pani owszem dala mi i zaznaczyla co mam wypelnic...hm ja tylko chcialem wziac na wynos ;) ale ok wypelnilem szybko 3 rubryki i jej oddalem na co pani dala mi numerek i skierowala do stanowska numer 29 ... potuptalem. Tam mila azjatka poprosila mnie o Permanent Resident Card ( lub Paszport ) i Social Security Number i Adres, podalem i uiscilem oplate w kwocie 27 usd :) . Panie zapytala czy mialem badanie wzroku, hm... nie... wiec kazala mi przeczytac literki na tablicy za nia :) to mnie mocno rozbawilo . Przeczytalem. Na co pani oddala mi kwity i kazala isc do okienka B zeby zrobic fotke. Tak zrobilem. Pan z okienka B skierowal mnie na czerwony dywan i kazal czekac do innego okienka po ... !!!! karte egzaminacyjna :) dobra czemu nie. Dostalem 36 pytan gdzie mozna zrobic 6 bledow. Zdaje sie stojac przy stolikach odgrodzonych od siebie dykta :) mozna wyjac cala literature pomocnicz jak slowniki itp. Czas nieograniczony byle przed zamknieciem sie wyrobic. Poprawnie odpowiedzialem na 33, z trzech bledow jeden to przez nieuwage, drugi przez zle zrozumienie jednego slowa a trzeci to faktycznie z niewiedzy. Pani milo oznajmila ze zdalem i dostalem TYMCZASOWE PRAWO JAZDY ( w formie wydruku ) wazne 0 dni. W tym czasie mam zadzwonic i umowic sie na jazde... oki tyle ze mam przyjechc swoim samochodem lub z wypozyczalni hehe
Tak wiec trwalo to wszystko kolo 20 minut.....
"Don't be nervous. DMV wants you to pass your test. Good Luck!"
to jest piekny tekst :)
Jak widac mozna szybko i normalnie. Poszedlem po formularz a... zalatwilem wszystko :)

wtorek, listopada 13, 2007

"Nasi" tu są :)

Odkrylismy POLSKI sklep kilka blokow od naszego mieszkania :) na 24th i Geary. Jest wszystko co trzeba od szynki i baleronu przez kielbase i kabanosy po bulke tarta i ptasie mleczko... hehe jak swojsko. Wlasciciel ma ten sklep juz od ponad 30 lat. W wolnej chwili dowiem sie wiecej, moze ma jakas fajna historie do opowiedzenia.


Zwykłe robotnicze życie :)

I jak co piatek biegiem do Enterprice po samochod. Obralismy pewna taktyke :) zamawiamy przez net najtanszy econo a na miejscu targujemy sie o mocniejsza maszyne, zwykle jest to przed zamknieciem wiec daja co maja a "maja" hehe . Testujemy wszyskie wieksze amerykanskie samochodzy zeby miec jakis fun :) Tym razem byl skromny Dodoge ale trzeba wszystko sprawdzic. Pojechalismy na kolacje do Berkeley do naszej przesympatycznej Beatki. Zaprosila sister z chlopakiem, wiec byla to "polska" kolacja przy wloskiej pizzy i californijskim winie (glowa bolala). Rano ruszylismy do "naszych" w Monterey na macgregora ktory juz czekal na wlaczonych silnikach :) trzeba bylo zlowic rybki na kolacje bo jedzonka nie bylo innego. Zaczelo sie dosc zabawnie, Peter zaczal od pokazania drugiemu Piotrowi jak sie lowi (zarzucil wedke i pokazal jak sie tym poslugiwac i co robic, nastepnie poderwal do gory i ..... byly 2 ryby !!! ubaw byl niezly .... poczym Piotr powtorzyl czynnosc z .... identycznym skutkiem ... nastepne 2 ryby !!! no to juz bylo mocne hehe ). Potem trafila sie jeszcze jakas rybka i byloby super ale nasz lina sie zerwala i trzeba bylo sie ratowac. W tym wszystkim ryby "zaginely" wiec musielismy lowic od nowa, udalo sie i mi przypadla rola "goscia od patroszenia" . Winko , rybki, gadu pogadu, winko, winko, whisky i kolegow do knajpy nie wpuszczono : YOU ARE INTOXICATED... trudno . Rano wieeeeelki kac. I maly sztorm ale pogoda boska, slonko mocno dawalo. Potem powrot. Takie zwykle robotnicze zycie w californii...

czwartek, listopada 08, 2007

San Fogisco

... nastaly fogowe dni :( bialo-szare "cos" chmurowatego pojawia sie nagle i zaslania slonce. Od kilku dni mamy maly spadek temperatury i poranne "mleko", przyznam ze to troche przygnebiajace, zwlaszcza jak wyjade kawalek za miasto i tam juz jest cieplo i slonce. Widok jest niesamowity patrzac od strony poludniowej, jak wielka chmura zakrywa dokladnie cale miasto ! Jak musza byc zawiedzeni turysci ktorzy wpadli na jeden dzien do SF i chca zobaczyc Golden Gate Bridge ;) .... zobacza pewnie dolne pylony hehe .... ale trudno trzeba sie z tym pogodzic ... nadciaga zimny czas.

poniedziałek, listopada 05, 2007

Filmiki

Uniwersyteckie życie w Berkeley popite winem z Napa Valley

Niedziela to wizyta w Brkeley i Napa Valley. Na zaproszenie naszej przemilej polskiej doktorantki zawitalismy do tego "uniwersyteckiego" misteczka ( hm... prawde mowiac to dziwnie jest tutaj w bay area, miasta przenikaja sie i tak naprawde trudno sie zorientowac kiedy jestes w Oakland a kiedyw Berkeley itd.... rownie dobrze mogla to byc jedna z dzielnic SF) Zaczelo sie niezle, to co lubimy waskie i strome uliczki :) jak zwykle przy pomocy GPS dotarlismy pod podany adres i naszym oczom ukazal sie sliczny domek na gorce :) Wnetrze nas powalilo ! hm... jasny i przestronny i ..... wielki "taraso-balkon" drewniany z widokiem na panorame San Francisco... slonko grzalo ... wszystko przypominalo poludniowe wlochy... To mnie pokonalo - zauroczylem sie :) Beatka pani na tych wlosciach ugoscila nas serdecznie :) bylo jadlo i wszelakie trunki, za co dziekujemy :) Po chwili delektowania sie urokami miejsca pora byla ruszac i odwiedzic ten slynny uniwersytet of california. Zapoznalismy sie z topografia tej wylegarni lewackich elit ;) poznalismy slynna Telegraph ave. gdzie do dzisiaj jest wyczowalny hipisowsko anarchistyczno lewacki klimat ;) hehe kiedys tutaj gwardia narodowa dyskutowala ze studentami ... kilku studentow odnioslo smiertele rany, pewnie biegnac zawadzili o kule z broni palnej. Ale miejsce warte jes przemyslenia jesli ktos chcialby zamieszkac zdala od wielkiego miasta. Dociera tutaj BART wiec jakby co to mozna sie szybko przedostac do SF. Zmieszkalo, ale postanowilismy jeszcze odwiedzic Napa Valley, dotarlismy juz dosc pozno zeby zalapac sie na degustacje ale dostalismy wskazowki na potem> Rundka po valley, tylko strasznie duzo zywoplotow poprzycinanych w rzedach :( .... zaslanialy winorosl.... ani jednej nie widzialem :( trudno moze kiedys to wytna ....




[Berkeley - University of California - Napa - Napa Valley]

F O T K I
• • • • •

sobota, listopada 03, 2007

Z wizytą u Arnolda

Sobota to wyprawa do Sacramento.
Piekny dzionek :) Wzielismy wielka fure :) Dodge Dakota. Ruszylismy przez Sausalito do Fairfield, gdzie miesci sie baza lotnicza Travis. Procedura dostania sie na teren tej bazy jest dluga... SSN, ID, Drive License i papiery wozu ... i zdjecie.... ufff udalo sie. Ale park maszyn byl maly, troche zawiedzeni bylismy ale ok. Przynajmniej dali pozwiedzac w srodku maszyn. Wyglada ze duzo ruch byl ;) maszyny startowaly i ladowaly co chwile, trzeba zaopatrywac wojsco na wojnie. Zbieramy sie z bazy i ruszamy do Sacramento, stolicy Cali :) Kieruje sie na "stare miasto" zachowane w nienaruszonym stanie nad rzeka. Taki maly dziki zachod. Odwiedzamy muzeum kolenictwa. Zabawne w tym miescie sa nazwy ulic.... litery alfabetu :) i cyfry :) wiec mozna mieszkac na ulicy C ... Q .... F lub 1 na 1 street apartament 1 na rogu z I street :) itd... docieramy do Capitolu, wyglada jak kopia tego budynku z waszyngtonu :) ladny. Park dookola tez ladny. Generalnie ladne miasto :) polecam. Jeszcze na koniec mala dygresja - zaklad karny w Folsom i tyle


[San Francisco - Sausalito - San Rafael - Vallejo - Fairfield - Travis Air Base - Sacramento - Folsom ]

F O T K I
• • • • •

piątek, listopada 02, 2007

Przeprowadzka

teraz juz kilka krokow od Golden Gate Park :)

środa, października 31, 2007

8.04 pm pierwsze trzęsienie ziemi... 5.6 magnitude

Wczoraj wieczorem nastapily ziemskie turbulencje. 5.6 w skali Richtera z epicentrum kolo Alum Rock niedaleko od San Jose. Ciekawe doswiadczenie ...

czwartek, października 25, 2007

L.A. Story

Jak nakazuje staropolska tradycja udalismy sie na daleki wypad :) Los Angeles.
Musze sie zebrac i napisac cos :)

poniedziałek, października 15, 2007

tydzien

:) skonczyly sie dalekie wyjazdy, pozostalo miasto. Powoli przyzwyczajam sie do Sna Franscisco. Chodzenie po ulicach, zakupy, spotkania itp juz znam topografie na tyle dobrze ze swobodnie juz poruszam sie bez mapy. Komunikacja miejska opanowana ;) Wiem ktore dzielnice warto zobaczyc i te ktore mozna ominac. Powoli ekspansja zaczyna sie przenosic na strone zachodnia. W tygodniu poniedzialek przeznaczony byl na odpoczynek po "ciezkim" weekendzie. Ale na wtorek umowiony bylem w San Jose na jedzenie rybek, ktore zlowilem (pierwszy raz w zyciu hehe). Jak to staropolska tradycja nakazuje bylo Whisky, Jack Uzzi :) i jadło. Najlepiej oddaje to Perfect:
A w sobotnią noc, Był Luxemburg, chata, szkło, Jakże się chciało żyć! :)
Wszystkiego w brud, Alpagi łyk, I dyskusje po świt ...
bolalo rano :) zanim sie pozbieralismy byla 5 pm. Z misterem Piotrem czas misja szybko i wyglada ze wyrasta na postac pierwszoplanowa w naszej skromniej polskiej bajce :) Dac yt i pozamiatane ;) a pomyslec jak szaro i nudno by to wszystko wygladalo :)
Dorotka poszla do szkoly ;) tylko zapomnielismy kupic jej piornika w Costco ! Milej nauki, cala polska trzyma kciuki !
Caltrain to mily pociag. Lubie go bardzo naprawde. Wozil ludzi z bardzo cieplego do mniej cieplego.
W srode trzeba bylo zobaczyc nowe miejsce do mieszkania :) nareszcie biling address ! bedzie skromnie ale mila dzielnica Richmond i kilka krokow od Golden Gate Park. Duzo knajp glownie azjatyckich. Seafood !!!
Czwartek to wielkie pranie i suszenie, w tle piwo...
Piatek to ponowna proba zorganizowania spotkania polakow, i jak zwykle nieudana. Wszyscy nas olali :) wiec juz sobie darujemy proby nawiazania kontaktow z "naszymi". Poznalismy Magde polke (wyjechala dawno z kraju), zabawne bo caly ten czas byla sasiadka Piotra prawie drzwi w drzwi ;) Niestey poznalismy tez pewna osobe plci meskiej ktora wszystkim tak nieprzypasowala ze szok (tylko trzymali sie i robili dobra mine.... ja nie umiem i bylem zapewne bardzo niemily) Ale to typ czlowieka do opisania w osobnym poscie hehe
W sobote rano wzielismy samochod na weekend i ruszylismy to naszych starych przyjaciol do Monterey :) heja
Happy Hour gotowa i ruszamy w ocean. Czuje presje bo musze zlowic jakies ryby :) Zagle rozwiniete i kurs na poludnie, czas mija szybko. Cieplo i slonko daje na maxa. Po kilku godzinkach wypuszczamy skarpete i zaczynamy polowy. Ryby gdzies sie pochowaly. Powoli zaczynamy powatpiewac czy uda sie cos zlowic... zaczyna sie powoli zachod slonka a my nic nie mamy. Dorota krzyczy ze cos ma ! Jest rybka. Wstapil nowy duch. Zmieniamy lokalizacje i nic, i znowu i znowu... Teraz ja spokojnie sygnalizuje ze cos mam, nie chce sie drzec dopuki nie zobacze co to. JEST. Mam zlowilem cos duzego. Sliczna zloto-czerwona. Spora ale udaje sie wladowac do worka, no teraz jest fajnie :) chwila.... znowu jest tez spora tylko czarna. Piotrek nie ma czasu polowic bo lata co chwila z torba. Jest trzecia ale sie urywa, ale mam nastepna i nastepna :) naprawde wygladalo ze tego dnia mam farta. Nigdy nie krecilo mnie wedkowanie ale na lodzi na oceanie na zylke bez wetki to jest frajda. Zrobilo sie ciemno wiec wracamy. 5 ryb wystarczy. Okazalo sie ze odplynelismy bardzo daleko, wdziera sie niepokoj bo niewiele widac a kelp i skaly sa blisko. Dajemy rade nawet szybko i trzeba przygotowac rybki, moj instruktor pokazuje mi jak mam to zrobic ;) potem jest pyszne jedzonko, ryby smakuja rewelacyjnie. Pora na drina ;) i tak stojac na sleepie stopniowo odpadamy. Slonko wita nas o poranku hehe ide z Piotrem na dingi plyniemy na ryby w kelp. Nic ryby sie zmyly. Ale widoczki i ciepelko .... wynagradza brak ryb. Sniadanko i ruszamy na krotki rejs, pogoda zaczyna sie pogarszac. Niechciany czynnik ludzki zaczyna doprowadzac mnie do szalu, reszte tez :) Przykro ale psuje mi to cala niedziele. Wracamy, gospodarze zostaja jeszcze na lajbie. Znowu wszystko robia sami a my znowu slabo pomagalismy... fucking turysci ;)
Powrot do SF w granicach 2 godzin, (&*#%) ulga, moge napic sie piwka.
to tyle, zwykly nudny tydzien....

Zdjęcia z wyprawy

WSZYSTKIE FOTKI

poniedziałek, października 08, 2007

czas na strone internetowa z wyprawy

teraz pozostaje mi zebrac sie i zrobic web site z wyprawy, jest taka masa zdjec do przebrania ze ciary przechodza. Ale trzeba :) bo juz wisi nastepny weekend...

one shot, one kill czyli spędzanie wolnego weekendu

od wyjazdu kolegow czas plynie szybko, obawialem sie nudnych wieczorow :) a tu znajomi nie pozwalaj mi sie nudzic ;) Pogoda dopisuje wiec mozna zawsze cos zaplanowac. Piotrek wpadl na pomysl zeby zebrac polakow ktorzy akurat przebywaja w SF i spotkac sie u niego na imprezie w piatek. Zaczelo sie szukanie na Gronie i okazalo sie odzew byl duzy :) chetnych na spotkanie bylo troche. Ja uruchomilem swoich znajomych. Piotra przeniesiono w tym czasie do apartamentu po drugiej stronie ulicy (wypas z widokiem na bay brigde i zatoke). W piatek z oczekiwanych gosci pojawil sie tylko kolega Marcin i moi Piotr i Dorota. Reszta zawiodla ... smutne, czeste u polakow ale w kraju :) chyba nie ma co zawracac sobie glowy. Ale nie ma tego zlego.... bylo wesolo i do rana :)
W sobote trudno bylo wstac.... oj trudno. Ruszylismy do Los Padres (tereny us army) piekne lasy w gorach, widok na ocean... nikogo, dzicz. Chyba godzine zajelo mi ochloniecie po widokach, rozbilismy namiot i zaczal sie glowny punkt programu. SHOOTING. Postawilismy cele i bylo strzelanie. Amunicji bylo duzo wiec troche to trwalo :) brakowalo tylko puszek i butelek. Potem grill i piwko. Noc tylko byla slaba, zerwal sie mocny wiatr i nie pozwolil zasnac. Przestal rano... Spalismy z shotgunem w namiocie na wypadek odwiedzin roznych obecnych dookola zwierzakow. Ale to bardziej dla spokoju ducha :) Poranek sloneczny i znowu te boskie widoki, nawet orki sie pokazaly. Potem trzeba bylo pocwiczyc dlugiy dystans w strzelaniu. "wypas" :) mialem zabawe. Zjechalismy potem na "jedynke" i ruszylismy do Monterey na jachcik :) Mialem ochote na rybke, wiec ruszylismy na polowy. Nigdy wczesnie nie lowilem, wydawalo mi sie to nudne ale na jachcie to jakas forma rozrywki. I zlowilem hehe zeby bylo zabawnie to dwie na raz !!! nie wiem jak ale wisialy na jednej zylce... wiecej sie nie udalo. Zrobilo sie ciemno i juz nie bylo czasu zjesc. Pora wracac i sie wyspac. BYLO ZAJEBIŚCIE !!!
i tu znowu podziekowania dla Doroty i Piotra szczegolnie ! :)

[San Francisco, CA - Los Padres, CA - Monterey, CA - San Jose, CA - San Francisco, CA]

jedni wracaja :) drudzy zostaja

dzien sloneczny nie zapowiadal tego cosie mialo stac :) jakies rozprezenie, wolno jakby nikomu nie chcialo sie wyjezdzac. Dzien wczesniej Pawel podjal probe prze-book-owania :) biletu ale panie chyba nie byly w stanie tego dobrze zrobic i nie udalo sie. A chlopakowi tak sie tu spodobalo... :) W hotelu nas pogonili ze juz pora sie zbierac. Wiec jeszcze szybkie zakupu w w Apple store... nie udalo sie kupic wiecej niz jednego iPhona a kolega chcial kupic .....5 (sic!) nie pozwolili, to nie. Drugi polecial szukac dodatkowej torby. Wracamy na miesjce gdzie zostawilismy samochod i .... nie ma ! Trzeba baaaardzo uwazac gdzie sie parkuje bo u nich wystarczy 3 minuty i juz towing! Turyscie latwo wpasc w cos takiego, wydawalo sie ze dobrze zaparkowalismy nawet oplacilismy parkomat tylko ze tutaj sa jakies niuanse i akurat tutaj mogly zatrzymywac sie furgonetki (tylko ja o tym nie wiedzialem dopiero pami ze sklepu obok mi to powiedziala a sladow na chodnikach i znakow nie bylo potem okazalo sie ze parkoam ma czerwony pasek ale skad ja to mialem wiedziec hehe) Co dalej... dzwonie na telefon a tam automat mnie kieruje pod jakis adres... dobra mamy 2 godz do odlotu co juz w tym momencie bylo too late :) Taxi i jedziemy na podany adres, to tutaj, pozostaje zaplecic 240 usd !!! i odzyskalismy samochod. Ruszamy na lotnisko. Tam koledzy postanowili wypelnic karteczki na bagaz ... co trwalo chwilke :) podchodzimy do pani a tu okazuje sie ze za pozno. Pozostale godziny to dzwonienie i szukanie opcji powrotnych. Zeby nie bylo ze za malo to pani nadaje bagaz do Dallas a chlopakom bilety :) Udaje sie szubko zauwazyc blad hehe . Siedze sobie sam cwilke na lotnisku, smutno sie zrobilo. Dzwonie do Piotra w SF czy ma czasik wieczorem ufff ma :) Piwko. A w tym czasie sms-y od znajomych ze ich samolot sie zepsol i maja kilka godzin w plecy.... Ja spalem a oni w Chicago czekali na stand by ... udalo sie.

shopping day i jacuzzi w San Jose :)

Ostatni caly dzien w USA dla pewnych osob :) Postanowili zrobic shopping wiec wynalazlem dwa mega centra handlowe. Oczywiscie poza SF i to sporo. Ruszamy przez Bay Bridge (dwa poziomy) calkiem dlugi most do Oakland. Zatrzymujemy sie w Milpitas gdzie jest niezly Mall :) zakupki bez rewelacji myslalem ze wiecej kupia. Dzien jakos mija leniwie. Korzystamy z zaproszenia Doroty i Piotra i nawiedzamy ich w San Jose. Jak dla mnie super miesjce do zycia :) i cena przystepna jak na reali bay area :) Udajemy sie z Jackiem D. do jacuzzi .... to sa te chwile .... bosko. Chwile w basenie i znowu jacuzzi. Potem czas na jedzonko i tu znowu uczta i rozkosz dla podniebienia.... alko schodzi szybko, ja cierpie bo bede driver :( ale tutaj maja wieksza tolerancje na pijanych kierowcow hehe. po kilku godzinkach Piotrek okazuje nam swoj arsenal broni i zaczyna sie ... :) no i mam bratnia dusze :) Nikt nie zginal, kule pochowane na wszelki wypadek :) Ciezko sie zebrac ale jeden ludz chce koniecznie wracac bo boi sie ze nie wyrobi sie z pakowaniem i na samolot (a przyszlosc pokaze jaka jest przewrotna hehe). Ruszam w srodku nocuy i nie powiem ze ledwo nie zaslalem... docieramy i znowu nie ma gdzie zaparkowac ale po kilku akrobacjach upycham samochod... do rana malo czasu.

[San Francisco ,CA - San Jose, CA]