czwartek, listopada 20, 2008

Port Townsend

Siedząc w deszczowym i pochmurnym Kirkland wyczekiwałem z utęsknieniem słońca, która pojawiło się po trzech dniach mojego pobytu tutaj. . Wymyśliłem więc żeby pojechać na półwysep Olimpic do miasta Port Townsend. Dotarcie przez korki do Edmonds zajęło chwilkę, stąd musieliśmy wziąć prom- co okazało się logistycznie dość trudnym zadaniem, nie patrzyliśmy uważnie na drogę i znaki, co zemściło się na nas krążeniem po okolicy. Dla wjeżdżających na prom jest, wydzielony specjalny pas i nie ma innej opcji, żeby się na niego wbić, niż odpowiednio wczesne wjechanie z jednego kierunku! No, ale wszystko się udało i zaparkowaliśmy na promie. Zawsze mnie ciągnęło do statków i wszelkiego typu promów, pływanie po morzach i oceanach to jest to! Rejs nasz trwał tylko 30 minut, ale widoczki były naprawdę ciekawe. Wylądowaliśmy w wiosce Kingston, skąd dalej ruszyliśmy wąską drogą - w stronę celu. Okolica przypominała trochę Kanadę, ale nie ma się co dziwić, niedaleko jest granica :). Mocno w pamięć zapadła mi osadka Port Gamble z przepięknymi zabudowaniami w stylu wiktoriańskim, wyglądała trochę jak skansen, a nie jak miejsce w którym żyją ludzie. Przez całą drogę towarzyszyło nam słońce, co bardzo mnie cieszyło w perspektywie oglądania miasteczka i robienia zdjęć. Przywitała nas górująca nad miastem wieża zegarowa sądu hrabstwa Jefferson. Wyglądała imponująco, a muszę wspomnieć, że Port Townsend położony jest troszkę nietypowo, przy nabrzeżu biegnie główna ulica miasta Water Street z budynkami z cegły, a pozostała część miasta już drewniana wznosi się na "klifie", czyli mam dwie uliczki i naturalny wysoki mur ze skały równo przycięty i następnie dalszą część miasta, do której można dostać się po stromych schodach lub wjechać po krętych uliczkach. Przypomina to trochę San Francisco i rzeczywiście - czytając o tym w przewodnikach, można się dowiedzieć, że planowano tu stworzyć drugie San Francisco i co zabawne - zwane "Nowym Yorkiem Zachodu"! Niestety plany rozbudowy zostały wstrzymane, a miasteczko pozostało w takiej formie do dzisiaj. Przechadzka główną ulicą to jedna wielka przyjemność, kolorystyka i architektura urzekają, po dwóch sekundach wiedziałem, że mój aparat będzie miał dużo pracy :). Trochę podniszczone ogromne reklamy sprzed wieku wymalowane na ścianach budynków dodają miejscu uroku, dobrze - że nikomu nie przyszło do głowy, aby je usunąć - a jest ich sporo. Ann Starrett Mansion, Rothschild House, Hastings Building i Hill Building to prawdziwe perły (nie perełki). Pojeździliśmy między rezydencjami pamiętającymi stare dobre czasy rozkwitu Ameryki. Nawet trafiliśmy na zabłąkaną sarenkę na środku ulicy. Podobno wszystkie rezydencje zostały w ostatnim czasie ciekawie odrestaurowane, co zmieniło mocno charakter miasteczka czyniąc je tym bardziej wartym obejrzenia. Wróciliśmy tym samym promem do Edmonds, a pora była późna - to postanowiłem zabrać znajomych do Seattle, ostatnim razem przegapiłem świetny taras widokowy i teraz musiałem to nadrobić. Dotarcie do Kerry Pakr na Highland Dr nie zajęło dużo czasu, widok na miasto z tego miejsca uważam za najlepszy jaki można zobaczyć, mamy całą panoramę downtown jak na dłoni. Miejsce te oblegają fotografowie ze statywami i nie ma się co dziwić. Dzielnica - w której znajduje się ten punkt widokowy jest chyba mocno elitarna, domy muszą kosztować krocie, ale tutaj płacimy za widoki :). Po dość długiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy na Pike Place Market, ponieważ być w Seattle i nie odwiedzić tego targu - to jakby wcale nie być w tym mieście. Zaprowadziłem znajomych do miejsca, gdzie swoje show wykonują pracownicy stoiska z rybami, jest to słynne Flying Fish. Miejsce oblegane jest przez turystów, którzy dla samej rozrywki kupują ryby, żeby zobaczyć i sfilmować jak obsługa rzuca wielkimi rybami między sobą. To wymaga trochę wprawy, bo ryby są śliskie, ale efekt jest niesamowity. Dla żartów - co jakiś czas sprzedawcy rzucają sztuczną rybę w kłębiący się tłum - co mocno rozbawia publikę. Zjedliśmy obowiązkowego łososia i przespacerowaliśmy się starą uliczka zachodząc do pierwszego Starbucksa w USA. Wszystko co było do załatwienia zostało zrobione i następnego dnia trzeba było ruszyć w nieznane zakątki Waszyngtonu i Oregonu.

Port Townsend