czwartek, stycznia 22, 2009

Niagara Falls- Winter time.

Korzystając z dobrej pogody w przedostatni dzień roku postanowiliśmy wyrwać się na małą wycieczkę do Niagary. Zawsze byłem ciekaw oprawy zimowej wodospadu, miałem nadzieje na ładne widoki, dużo śniegu i sopli. Wynajęcie samochodu w pobliskiej wypożyczalni wyglądało tak samo jak w USA, więc sprawy załatwiłem szybko.

Dni o tej porze roku są krótkie, dlatego nie marnując chwili - ruszyliśmy autostradą główną QEW, przejechaliśmy ogromnym mostem Burlington Bay Skyway, "ścinającym" kawałek jeziora koło miasta Hamilton. Widoki z wysokiego mostu były rewelacyjne. Z Mississaugi do Niagara Falls jest niedaleko, ponad godzinna jazda minęła szybko. Nie było specjalnie godnych zatrzymywania się miejsc po drodze i o wczesnej godzinie wjechaliśmy do miasta. Postarałem się przejechać główną ulicą Niagara River Parkway i już z okien wozu zobaczyliśmy ogromny wodospad. Kilkanaście metrów za najliczniej odwiedzanym punktem znajduje się ogromny parking, na który liczyłem, że będę mógł w miarę niedaleko zaparkować. Rozczarowanie było wielkie, ceny były tak wysokie jak latem - 18-20 dolarów. Ale chętnych im nie brakowało. Przejechałem jeszcze kilka metrów dalej i trafiłem na prawie pusty parking za 8 dolarów - idealnie, trochę dłuższy spacer nie robił nam różnicy. A nawet miałem ciekawszą panoramę miasta z rzeką płynącą do wodospadu.
Pierwsze co rzuciło się w oczy to ... szarość. Brak kolorów i mdło. A dokładnie pół roku temu byłem w tym miejscu i witały mnie przepiękne kolory drzew i wody. Doszliśmy powoli do punktu, gdzie załamuje się skarpa i rzeka uderza z wielkim hukiem o dno koryta. Murek ze zdobieniami odgradzający nas od Niagary cały pokryty był - w dodatkowe ornamenty w postaci sopli i różnych form z lodu. Iście bajkowa kompozycja... Droga była bardzo oblodzona i trzeba było stąpać bardzo uważnie. Co chwila ktoś się wywracał. Gdzie te kolory? Zniknęły:(. Rzeka Niagara cała szaro brunatna... gdzie się podział ten turkus i błękit? Zimą to miejsce dużo traci ze swojego uroku. Ale masy turystów zawsze dopisują, kłębią się i potykają, a każdy chce zobaczyć z bliska wodospad. Co jakiś czas zawiał mocny wiatr i gęsty "kapuśniaczek" spadał na przechodniów, każdy w panice chował aparat i zakładał kaptur. Ja po kilku minutach byłem cały zmoczony i tylko dzięki nieprzemakalnej kurtce jakoś mogłem dalej funkcjonować.
Nad całym wodospadem górują wieżowce pobliskich hoteli i kasyn, szpetna komercja odbiera temu miejscu klimat. Nie znajdziemy tutaj chwili na refleksje, odpoczynek i podziwianie w ciszy uroków. To "fabryka" - autokary wysypują masy turystów, którzy pędem odhaczają w swoim planie następną atrakcję i z powrotem ruszają w trasę. Więcej o tym opisałem w wyprawie letniej i od tego czasu nic w "małym Las Vegas" nie uległo zmianie, a może tylko przybyło nowych żurawi budujących następne kasyno. Na szczęście nas nic nie goniło, żadna wycieczka czy przewodnik. Doszliśmy spacerkiem do miejsca, z którego w okresie wiosenno-jesiennym odpływają statki pod sam wodospad. Wszystko było pozamykane. Jedynie po drugiej stronie rzeki po stronie amerykańskiemu widać było mały ruch na tarasach schodzących do amerykańskiego wodospadu. Widziałem też kilka postaci na specjalnym wysuniętym nad rzekę moście, ale wyglądało na to, że ruch tam jest mały.
Przeszliśmy pod Rainbow Bridge - mostem granicznym i minęliśmy tabliczkę wskazującą drogę do USA :). Ruch pieszy na moście był mały i celnicy widocznie się nudzili. Za mostem idąc w stronę centrum miasta natknęliśmy się na sklep firmowy Hersheys - a to oznaczało dobrą gorącą czekoladę. Przyznam, że zachorowałem na to - od momentu przyjazdu do Kanady i każdego dnia wypijałem minimum dwa kubki tego gorącego „słodycza". Dobre wrażenie zrobiła na mnie sieć kawiarni Tim Hortons, chyba jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w Kanadzie. Coś na miarę Coca Coli :). Można tu wypić kawę, zjeść pączka, kanapkę i gorącą zupę. Wszędzie tego pełno. A ich firmowa czekolada była dla mnie rewelacyjna! W tym samym budynku co Hersheys znajdował się sklep firmowy Coca-Coli z wnętrzami stylizowanymi na lata 50-te. Można było zaopatrzyć się w różne pamiątki i co przyznam niektóre całkiem fajne. Właściwie cała okolica to jedne wielki sklep z pamiątkami, można tu kupić wszystko co związane z Kanadą, hmm... tak kupić tutaj i mieć potem z głowy prezenty:).
Nieśpiesznie przedostaliśmy się na uliczkę pełną kolorowych reklam i świecących neonów, raj dla dzieci - od Księgi Guinessa, poprze Believe or Not, a skończywszy na ogromnym kręconym młynie. Wszystko to swoim przepychem dorównuje znanym parkom rozrywki w USA. I jedyne co nie pasuje to - wszechobecne sklepy z cygarami :). Chyba Amerykanie mają embargo na kubańskie cygara, a kanadyjscy biznesmeni wywęszyli dobry interes i sprzedaż idzie na całego.
Połaziliśmy jeszcze pomiędzy mniej komercyjnymi uliczkami i wróciliśmy trasą przy wodospadzie. W pewnym momencie padające promienie słońca aktywowały przepiękną tęcze, a po chwili nawet dwie. Ludzie rzucili się do robienia zdjęć o mało co nie zabijając się nawzajem. A lód był cały czas na chodniku. Złapałem kilka ciekawych ujęć z tęczą i pozamarzanymi krzakami w lodowej otoczce. Wstąpiliśmy jeszcze do kawiarni po kawę na wynos do Tima Hortonsa oczywiście :). Ruszyliśmy dalej wzdłuż rzeki Niagara, kierując się na wschód do ujścia do Jeziora Ontario.

Niagara Falls- Winter