czwartek, października 30, 2008

Take another little piece of my heart now, baby!

"Magiczne San Francisco, miasto pełne parków urzekających zielenią nad najbardziej błękitną z zatok, nad którą mgła opada tajemniczymi oparami, a niedopalone węgle dnia ogrzewają wody oceanu, aż zamigoczą szmaragdowo-złotymi lusterkami. Kraina bajkowych tramwajów, rozsianych wzgórz i śmiesznych domków z piernika, ślicznych, nieskazitelnych, polukrowanych, skrzących się w popołudniowym słońcu. Najbardziej zapierające dech w piersiach miasto w całym kraju. Przesycone jest tradycjami artystycznymi i ogromną tolerancją dla nonkonformizmu. Boska przystań marzeń.
Wierzący w nie ludzie sądzili, że mogą kochać cały świat i że mechaniczne szablony współczesnego społeczeństwa nie muszą obejmować wszystkich. Oczyścili się z zazdrości. Wyzbyli chciwości. Zatarli granice własnej tożsamości, by przeniknąć ze swą miłością do pozbawionych egoizmu mas.Oni pierwsi ściągnęli do komuny na Haight-Ashbury. Przyjechali, bo mieli już dość wszystkiego. Przyjechali, bo nie widzieli innego wyjścia, zresztą nie bardzo umieli wybierać. Przyjechali, żeby się zbuntować. Przyjechali, bo przyjeżdżali inni. Przyjechali, bo byli na miejscu. Stworzyli małą enklawę „na wzór chrześcijan w Rzymie” i nawet jeśli cały nurt miał charakter żywiołowy, był zarazem bardziej duchowy. W najlepszym okresie dał początek niezwykle ożywczej, entuzjastycznej muzyce popularnej, jaką znał świat. Przyniósł również pewną niewybredność w doborze języka, przy której styl pokolenia beatników można uznać za akademicki, a także rozpowszechnienie wyjątkowo groźnych narkotyków.
W początkach Haight była tam jedynie garstka zespołów z San Francisco. Ich trzon stanowiły zespoły Big Brother, Grateful Dead, Quicksilver Messenger Service, Jefferson Airplane, Country Joe and the Fish. Już w grudniu 1966 roku nad Zatoką kwitło około półtora tysiąca grup, a wszystkie przesiąknięte bluesem. Blues wyrażał cierpienie, niepokój i niechęć do wywlekania swoich frustracji. Głosił bunt i zmysłowość, obecne zarówno w ich muzyce, jak w otoczeniu. I właśnie blues, wzmocniony i przetworzony w jaskrawych kolorach i wewnętrznych przesłaniach kwasu, ukształtował brzmienie San Francisco. Ogłuszająca elektryczność rozjarzała umysł, a wokół grzmiał jeden ryk, łomot i obłędny hałas. Jego rytmy były intuicyjne, surowe, rapsodyczne, bez granic. Podobnie jak całe otoczenie, miały wciągać, krwawić w oślepiającej feerii stroboskopów, plakatów, slajdów i świateł, które wdzierały się w sam środek dźwięku, tworząc z nim wirującą, niepodzielną całość.
Z Teksasu przyjechała Janis, gruba, swojska, brzydka dziewczyna z okropną cerą, w wytartych dżinsach i męskich koszulach. Włosy ściągała z tyłu w koński ogon, albo upinała wysoko w koczek a la Port Arthur. Kiedy jej opadały, przypominały sierść kota dachowca, którego ugryzła osa. hociaż Janis naprawdę bała się narkotyków na Haight, pociągało ją zarazem życie w oparach fantazji, jakie prowadziło wiele osób z jej otoczenia, bo tak bardzo ją stymulowało. Płynął tamtędy bezkresny strumień ludzi pozbawionych wyraźnej tożsamości, którzy odnajdywali się w odgrywanych rolach. Zamieniali się w Indian, Murzynów, Cyganów. Nosili dziwne stroje. Przybierali dziwaczne imiona, byle odciąć się od przeszłości. Takie otoczenie doskonale odpowiadało jej potrzebom, przynajmniej zanim kariera nie stała się dość satysfakcjonująca. Janis złożyła broń i przestała się tak bardzo pilnować.
Porzuciła teksaską prostotę na rzecz koronek i koralików, bransoletek i pierścionków. Janis brała kwas kiedyś w North Beach. Potem, na początku śpiewania z Big Brotherem, niechcący powtórzyła to doświadczenie. Chwyciła butlę wina krążącą po pokoju i wychyliła trzy olbrzymie hausty solidnie doprawionego kwasem trunku.
– O raju! – zawołał ktoś. – Ty to musisz kochać kwas!
– KWAS! – krzyknęła Janis, zerwała się, wybiegła do toalety i sprowokowała torsje."
"Dziewucha z włosami jak strąki, ubrana dosłownie w kapę na łóżko! I ta jej biżuteria! Kurze kości! Kretyńskie wudu! Do tego mdlące perfumy z paczuli! Cerę miała koszmarną. Poza tym dostała chrypy, no więc skrzeczała jak postrzelona sowa! - Nick Gravenites. Roześmiał się na wspomnienie reakcji publiczności." [ Myra Friedmann ]
Janis Joplin zmarła 4 października 1970 r. Zgodnie z jej życzeniem, spalone prochy wiatr rozniósł w zatoce Stinson Beach na wybrzeżu Marin County w stanie Kalifornia. Janis zapisała w testamencie 1500 dolarów na pożegnalne przyjęcie, które odbyło się w miasteczku San Anselmo. Grali The Grateful Dead. Było około 200 przyjaciół Janis. Na drzwiach był napis:
'Drinks are on Pearl'


Samochód Janis

Tutaj mieszkała Janis podczas Summer of Love
112 Lyon St.