piątek, października 10, 2008

Bodie - Ghost Town

Opuszczając Mono Lake szkoda by było nie odwiedzić do słynnego w Ameryce miasta-widma Bodie. Jadąc z Lee Vining dotarłem po kilku milach do skrzyżowania dróg 395 z 270, w którą skręciłem. Przywitał nas znak informacyjny, że droga zamykana jest w okresie zimowym, a park stanowy z miasteczkiem Bodie czynny jest od godziny 8 rano do 6 po południu (w przewodniku były podane inne godziny). Zawsze chciałem zobaczyć prawdziwe Ghost-town z domkami z okresu Dzikiego Zachodu. Do tej pory - jeli chodzi o ten typ miasta - byłem tylko w Calico, niedaleko Barstow w Kalifornii, ale tamto miejsce nastawione było na rzesze turystów i było zbyt "plastikowe" jak dla mnie. Oglądając zdjęcia w internecie moje oczekiwania były mocno rozbudzone, to chyba było TO! O miejscu wiedziałem tyle, że było pozostałością po dość dużym mieście z okresu gorączki złota z drugiej połowy XIX wieku. Droga 270 zwana na tym odcinku Bodie Road wiła się jak wąż, a nawierzchnia po kilku milach zamieniła się na nie utwardzaną z dużą ilością dziur, dobra dla samochodów terenowych. Musiałem uważnie jechać tak, żeby nie uszkodzić podwozia lub kół. Na końcu drogi stała budka, z której wyszedł strażnik parku z długą białą brodą i w kapeluszu. Idealnie pasował do tego miejsca. Po miłej pogawędce kupiliśmy plan miasta i zapłaciliśmy za wstęp na teren Bodie State Historic Park hmm... jak ładnie nazywało się to miejsce. Pomimo zakazu zatrzymywania, pozwoliłem sobie na mały postój i zrobiłem zdjęcia panoramy całej doliny z domkami w tle. Ruszyliśmy polną drogą na parking dla turystów, gdzie zostawiliśmy samochód. Broszurka - którą kupiłem zawierała dokładną mapę miasteczka w obecnym kształcie i bardzo dokładny opis każdego budynki wraz z historią miejsca. Przy każdym domu znajdował się malutka tabliczka z numerkiem, która pozwalała łatwo zidentyfikować miejsce opisane w broszurce. Weszliśmy na sugerowany szlak i po chwili byliśmy na głównej ulicy miasta-widma Bodie. Słońce było w zenicie i bardzo przypiekało, niebo niebieskie bez żadnej chmurki, a dookoła mnie opuszczone domy w kolorach brązu i czerwieni... po prostu ideał, to chciałem zobaczyć. Do tego sprzyjało nam szczęście, bo nie było prawie turystów! Miasto zachowane było w całkiem dobrym stanie, trochę dziwnie, jakby którejś nocy przyszła mgła i zabrała wszystkich mieszkańców - chyba Stephen King coś podobnego wymyślił w jednym ze swoich horrorów. Nad miastem górował kościół, w którym jako chyba jedynym w drzwiach była siatka uniemożliwiająca wejście do środka, zapewne z obawy o zawalenie się konstrukcji. Chodziliśmy od domu do domu, wchodząc do wnętrz i oglądając miejsca, w których żyli dawniej udzie. Było wszystko, meble, naczynia i obrazy na ścianach. No nie wiem, czy bym chciał spacerować tutaj w nocy :). W dzień to co innego, bardzo wdzięczne miejsce dla fotografa, rewelacyjne sesje zdjęciowe można tutaj porobić, polecam. Niektóre z domków były lekko nadszarpnięte przez czas i stały mocno przechylone grożąc zawaleniem, a inne wyglądały jak zbudowane kilka lat temu. Zaskoczyło mnie, że szyby były oknach całe i zrobione w technologii z XIX wieku! Wielkość terenu, na którym stało miasto bardzo mnie zaskoczyła, spodziewałem się kilku uliczek, a zastałem domki rozsiane na ogromnej przestrzeni. Nad miastem górowała kopalnia pokryta szaro stalową blachą wyróżniając się wśród drewnianej zabudowy miasta. Każdy domek miał do opowiedzenia historię, dlatego z dużym zaciekawieniem czytałem opisy. Byłem w miejscu, gdzie kiedyś stał bank, jedyny murowany budynek, doświadczył wielu napadów i podpaleń. Trafiliśmy na Chinatown! Nawet tutaj dotarli Chińczycy :) - choć po ich domkach został tylko oznaczony tabliczką teren pokryty wysoką trawą. Sklep monopolowy był już w stanie rozpadu i pozostały po nim tylko solidne pancerne drzwi! Alkohol w tym miejscu rozpusty był bardzo istotny, więc trzeba było chronić sklep :). Podobało mi się w tym wszystkim, że można było wszędzie chodzić - i tak przemierzaliśmy pola, gdzie odkrywaliśmy wraki starych samochodów i maszyn nieznanego mi przeznaczenia. Natrafiliśmy na bardzo dobrze zachowany samochód dostawczy marki Ford zaparkowany na stacji benzynowej, tak dziwnej, że nie wiem czy dał bym rade zatankować. Co jakiś czas pojawiał się pilnujący porządku strażnik, co przypominało nam, że nie jesteśmy sami. Dopiero po południu pojawili się pierwsi turyści, ale miasto było na tyle duże, że nikt na siebie nie wpadał. Kilka kroków od naszego parkingu znajdował się cmentarz, położony na wzgórzu, z którego roztaczał się rewelacyjny widok na całe miasteczko. Pomyślałem, że można by tutaj kręcić jakieś niskobudżetowe westerny (grupa Skurcz mogłaby tutaj coś zmontować:). W drodze powrotnej natknęliśmy się na Strażnika Parku, który oprowadzał grupkę zebranych ludzi po domach, załapaliśmy się na początku i spędziliśmy trochę czasu słuchając jego barwnych opowieści. I pomyśleć, że jeszcze na początku wieku XX miasto było u szczytu rozkwitu, niestety w latach 30-ty wybuchł tutaj pożar prawie doszczętnie niszcząc miasto. To co zwiedzaliśmy to tylko 5% z tego, co pozostało po Bodie... Cieszyłem się, że zobaczyłem prawdziwe miasto-widmo i nawet nie musiałem wcale opuszczać Kalifornii. Pora była jednak jechać dalej, bo wpadłem na pomysł żeby zrobić z tej części podróży wyprawę szlakiem Dzikiego Zachodu.

Bodie - Ghost Town