wtorek, września 02, 2008

Monument Valley i Arches National Park

Pokonując enty raz trasę Los Angeles do Grand Canyon South Rim proponuję zawsze znajomym poświęcenie kilku dni na zobaczenie jednych z najładniejszych tras widokowych w Ameryce, słynnej Monument Valley. Tak było tym razem i wszyscy przystali na moją propozycję ochoczo. Ponad 3 godzinna jazda przez czerwoną ziemię sprawiła duża frajdę. Przejechaliśmy ten dystans z Grand Canyonu autostradą numer 160 i w miejscowości Kayenta odbiliśmy na 163-kę, która prowadzi do Utah przez Monument Valley. Zabawne, że trzeba na chwilkę wjechać do innego stanu, żeby potem zakręcić i wrócić z powrotem do Arizony. Tuż przy znaku granicznym Utah rozciąga się piękna panorama całej doliny, w oddali widać słynne z westernów formacje skalne w kształcie leżących kapeluszy i sterczących patyków. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia w kilku punktach widokowych - na szczęście ktoś pomyślał, że można zjechać bezpiecznie na pobocze. Ziemia pod nogami miała kolor "soczystej" czerwieni, wrażenie jakby chodziło się po żużlowym korcie tenisowym :). Skręciliśmy z autostrady 163 na lokalną drogę i po kilku milach dojechaliśmy do budki, gdzie za jedyne 5 dolarów mogliśmy wjechać na teren Parku Indian Navajo. Współcześni Indianie, niemal wszyscy chwytają się każdej możliwości zarobienia na atrakcjach na terenie rezerwatów - dlatego przemysł turystyczny kwitnie tutaj na dobre. Zaparkowaliśmy na ogromnym parkingu przed Visitors Center i weszliśmy do środka obejrzeć małe muzeum i sklepy z pamiątkami, można było kupić tutaj napoje, potem na szlaku nie będzie już okazji. Na zewnątrz Indianie Navajo oferują za odpowiednią opłatą wycieczki z przewodnikiem na koniach lub samochodem terenowym. Na zewnątrz budynku przy parkingu rozciąga się jedna z najbardziej "fotogenicznych" panoram Monument Valley, warto poświęcić kilka chwil na zrobienie zdjęć (polecam opcję - panorama w aparacie lub sklejenie zdjęć np. w Photoshopie). Widok zapiera dech w piersiach! Zebraliśmy się w końcu i ruszyliśmy naszym osobowym samochodem - Mazda 6 - na drogę prowadzącą do punktów widokowych usytuowanych przy formacjach skalnych, które widzieliśmy z daleka. Nawierzchnia jest nie utwardzana i miałem obawy, czy damy radę przejechać wozem bez napędu na cztery koła i niskim zawieszeniem, uważałem bardzo na kamienie na drodze, mijałem samochód w uszkodzonym podwoziem co dało mi do myślenia i zdwoiłem ostrożność. Trasa nie jest długa ale pokonanie jej zajmuję dużo czasu, nie można rozwinąć normalnej prędkości i często trzeba ustępować samochodom z naprzeciwka na wąskich odcinkach. W kilku punktach postojowych spotykaliśmy Indian, którzy sprzedawali swoje wyroby, ale ceny mieli wysokie. Trasa jest w formię pętli i ostatnim punktem przez nawrotką jest słynny John Ford's Point, z którego rozpościera się widok panoramiczny na inną część doliny, dodatkową atrakcją jest "samotny jeździec", który co jakiś czas zatrzymuje się na pułce skalnej, na tle panoramy Monument Valley :) taki mini show dla turystów. Poświęciliśmy kilkanaście minut na sesję zdjęciową i powoli ruszyliśmy w drogę powrotną i tutaj zaczęły się problemy... Do tej pory jechaliśmy z górki i było ok, ale teraz mieliśmy pod górkę i samochód momentami nie dawał rady podjechać i zakopywał się w piachu, musiałem mocno kombinować i robić objazdy na krawędzi urwiska. Kiedy udało się w końcu dotrzeć na parking, musieliśmy wyłączyć wóz na godzinkę, bo wszystko się w silniku zagotowało. Niedaleko od Visitors Center jest wejście na szlak wokół jednej ze skał i to na tyle dla pasjonatów pieszych wycieczek. Trochę mnie zdziwiło, że wszędzie są informację, żeby bez zgody nie fotografować Indian i nie zakłócać ich spokoju. Chętnym do pozostania na noc Park oferuje camping. Pora była się zbierać i ruszyliśmy na północ w kierunku Parku Narodowego Arches - następnego etapu podróży. Do pokonania był odcinek 160 mil, a to jakieś 3 godziny jazdy. Do głównego wjazdu dotarłem o zmroku, ale spotkała nas niemiła niespodzianka, przy bramce wisiała informacja, że wszystkie miejsca na campingu są zajęte. Pozostało wrócić do pobliskiego miasteczka Moab i poszukać noclegu, udało się za drugim razem i trafiliśmy na całkiem miły - 25 dolarów za super przygotowane miejsce pod namiot i parkingiem oraz z basenem :). Rozbiliśmy się szybko i pobiegliśmy do basenu, w którym przesiedzieliśmy chyba z 2 godziny. Rano pożegnaliśmy camping (chyba z 2 kilometry od wejścia do parku) i wjechaliśmy do Arches Nationa Park. Opłata jest wnoszona przy wjeździe, ale ja miałem specjalną kartę Annual Pass ważną przez rok i to zaoszczędziło nam wydatku. Na wjeździe powitały nas ładne pomarańczowe bloki skalne wyrzeźbione przez naturę w szczególny sposób, który zauroczy każdego... Zatrzymaliśmy się na pierwszym zjeździe i przeanalizowaliśmy mapkę jaką dostaliśmy przy bramce. Wyglądało na to, że park jest świetnym miejscem na ludzi lubiących hiking, bardzo dużo szlaków i to dość długich. Zgodnie stwierdziliśmy, że jeden dzień to za mało. Ruszyłem główną drogą po wyznaczonych punktach widokowych, wrażenia świetne, ale wiedziałem że perełką będzie Delicate Arch słynny łuk skalny, który można zobaczyć na prawie wszystkich zdjęciach o reklamówkach parku. Jadąc główną drogą gdzieś w połowie trzeba było skręcić w prawo i po około 2 kilometrach dojechaliśmy do parkingu. Tutaj zaczynała się opcja hikingu, ruszyliśmy w stronę Delicate Arch, który według mapy znajdował się jakieś 1500 metrów przed nami. Niestety nie napisali nam w mapce, że trasa nie jest taka łatwa i prosta, trzeba było uważnie patrzeć na poukładane kamienie, żeby nie zgubić szlaku. Zmachani doszliśmy do celu i przyznam, że nie żałowaliśmy, widok rewelacyjny, samotny łuk w ustawiony na krawędzi naturalnego amfiteatru z panoramą na dolinę. Ludzie siedzieli jak w operze podziwiając widok i tylko nieliczni decydowali się na przejście pod łuk. Uroku miejscu dodawała para ogromnych kruków, która krążyła nad "salą" i głośno krakała. Po małej sesji zdjęciowej czekała nas droga powrotna, na myśl o niej odechciewało mi się wszystkiego, hmm... może miałem gorszy dzień :), wcześniej taką drogę pokonywałem bez mrugnięcia. A może to 38 stopni w słońcu :) przeszkadzało. Dotarliśmy do nagrzanego samochodu i pojechaliśmy półtora kilometra do punktu widokowego Lower Delicate Arch, skąd widać było miejsce naszej wspinaczki tylko od dołu i z daleka - to dla tych którzy nie mieli ochoty na długą wycieczkę. Z tego miejsca można jeszcze podejść do Upper Delicate Arch skąd mamy trochę lepszy widok, ale my sobie odpuściliśmy. Wróciliśmy na główną drogę i ruszyliśmy na północ w stronę Devils Garden trailhead, skąd zaczyna się bardzo długi szlak do kilku Łuków (szczególnie ładny to Landscape Arch i Double O Arch) w rejonie Devils Garden. Naprawdę warto wybrać się na ten odcinek. Nie dziwię się, że obok znajduje się camping. Niedaleko od tego miejsca można zejść na krótki szlak, gdzie podziwiać można Broken Arch i Sand Dunes Arch, ale te nie są tak efektowne jak pozstałe łuki. Powoli wróciliśmy do miniętego wcześniej skrętu na The Windows Section (Okna), po 4 kilometrach zatrzymaliśmy się w najbardziej zatłoczonym miejscu w parku, wyszedłem z samochodu i od razu mnie zatkało, widok niesamowity, formacje pomarańczowych skał z dwoma ogromnymi łukami na obydwu krawędziach robiło wrażenie i składało się na łuki o nazwie North Window i South Window. Obok stał majestatycznie ogromny Turret Arch, patrząc na całą dolinę ze wzniesienia. Wdrapałem się tam i przez chwilę penetrowałem to miejsce wchodząc z każde zagłębienie. Podziwiałem nastolatków, którzy brawurowo wspinali się na rękach na szczyt łuku, to było niebezpieczne i widziałem jak mieli ogromne trudności z zejściem. Cały teren wyglądał trochę bajkowo, jakoś nierzeczywiście i tylko grupki turystów psuły atmosferę :). Wyjechaliśmy z Okien i na zakręcie zatrzymaliśmy się przy Balanced Rock, skale przypominającej grzybek którego kapelusz może w każdej chwili spaść ... Obok tego miejsca można zobaczyć wyjazd z drogi tylko dla samochodów z napędem na 4 koła i ci szczęściarze mogą pozwolić sobie na off-road po długiej trasie która prowadzi z Północy z Klondike Bluffs, a wjazd jest niedaleko pola campingowego. Nie muszę chyba zbyt opisywać jak wygląda zachód słońca, ale jest to przeżycie niesamowite i zbiera zawsze rzesze ludzi, którzy w ciszy i skupieniu podziwiają to zjawisko... Rano ruszyliśmy już w drogę powrotną z zamiarem zobaczenia jeszcze Kanionu Bryce, który leżał na naszej trasie i byłoby szkoda ominąć jedno z najładniejszych miejsc w Utah. Po 5 godzinkach dojechaliśmy do bardzo widokowej drogi numer 12, która zaprowadziła nas do Bramki, gdzie znowu przydała się karta na Parki Narodowe USA. Ruszyliśmy według mapki po kolejnych punktach widokowych Sunrise, Sunset Point, Inspiration Point - najlepszy z nich jest Bryce Point, z którego rozciąga się świetna panorama na cały kanion. W jednej ze swoich wypraw opisałem wizytę w tym parku w okresie zimowym, ale wtedy dojazd do Bryce Point był zamknięty. Patrząc w dół na sopelki wapienne wyrastające z dna kanionu miałem wrażenie, że oglądam terakotową armię żołnierzy... specjalnie czekałem do zachodu słońca, bo wtedy kolory dodają czegoś mistycznego do widoku - prawdziwa magia ! To jeden z parków, które trudno opisać ze względu na ich piękno i jedynie zdjęcia są w stanie oddać choć trochę uroku miejsca. Przy wyjeździe z parku warto zatrzymać się przy formacjach skalnych Red Canyon, kolor czerwieni jest tak intensywny, że aż nierealny, komiksowy :) Tam doczekaliśmy, aż słońce zajdzie i schowa przed nami skarby tego miejsca...