Nowy rok zaczął się optymistycznie, nowe plany... I już na początku powstał ambitny plan, żeby wyruszyć na podbój prowincji Quebec. Pozostało tylko mieć nadzieję, że nie pojawią się jakieś niespodziewane burze śnieżne i drogi będą przejezdne. Wstępny plan zakładał dotarcie do Ottawy i Montrealu. Pozostało poszukać w miarę dobrej cenowo wypożyczalni, ceny są podobne do tych w USA. Często korzystam z Enterprise, ale ta firma ma trochę dziwną politykę zabraniającą wyjeżdżania poza prowincje Ontario - hmm... a niby jak się dowiedzą, że nie pojechałem dalej? W Kalifornii nigdy się tym nie przejmowałem, ale tutaj nie było co ryzykować zwłaszcza jak pogoda była niepewna i łatwo o wypadek. Pozostał Hertz i moje zniżki. Wczesnym rankiem pojechaliśmy do wypożyczalni, która oferowała lepszą cenę i dostaliśmy całkiem spory samochód w cenie małego. Trafił się Buick Allure.
Ranek był przepiękny i słoneczny, to wróżyło dobrze. Ulice wyglądały na dobrze odśnieżone. Po samochód przyjechaliśmy już z torbami, żeby nie marnować czasu na powrót do domu. Ale samochód po nocy był oszroniony i chwilę potrwało zanim odmroziły się szyby. Z naszego miejsca mieliśmy bardzo blisko do autostrady numer 401, którą mieliśmy jechać przez następne 4 godziny na wschód. Trasa bardzo prosta i nie ma szans się zgubić :). Ruch za Toronto zrobił się rzadszy i można było płynnie jechać. Nieszczęściem autostrad kanadyjskich są limity prędkości. Średnio 100-110 km/h. Dla Europejczyków dużym plusem jest system metryczny i prędkość podawana w kilometrach, a paliwo w litrach. Jadąc taką autostradą człowiek niechcący rozpędza się do 140 km/h, nawet tego nie czując i tylko tablice informacyjne przypominają o kosztach przekroczenia limitu: 120=99 dol i rośnie odpowiednio wysoko. Ludzie nie szaleją i średnia prędkość utrzymana jest na poziomie 120 km/h. Jednak muszę przyznać, że sporo wypadków widziałem w Kandzie, więcej niż przez podczas moich wypraw po Stanach. Z rad jakie dostałem to szczególnie uważać miałem na pakistańskich kierowców ciężarówek, zniszczyli oni trochę rynek trackerski jeżdżąc za małe pieniądze nawet po pięć osób. Ich maszyny są w trasie non-stop, a swoje potrzeby załatwiają w ... wyciętej w podłodze dziurze w przedziale sypialnym! Mechanicy nie chcą dotykać ich wozów i robią się problemy. Faktycznie chyba dwa razy trafiłem na kogoś takiego i musiałem uciekać na pobocze, kiedy ciężarówka zjechała na mój pas bez żadnej sygnalizacji. Na pewno w trasie nie było nudno :).
Po 4 godzinach odbiłem na północ na drogę numer 416, która prowadziła prawie do samego centrum miasta. Na drogach i w miejscach publicznych w prowincji Ontario obowiązują dwujęzyczne napisy - po angielsku i po francusku. Stolica Kanady przywitała nas strasznym mrozem i przepięknym czystym niebem. Miejsce to przypomina z lekka inną stolicę, a mianowicie Waszyngton, podobna niska zabudowa bez wysokich drapaczy chmur, układ ulic bardzo czytelny i łatwy w poruszaniu. Wjechałem na główną arterię miasta ulice Wellington Street i po chwili znalazłem się przy słynnym budynku Parlamentu. Teraz pozostało poszukać miejsca do zaparkowania wozu co okazało się zadaniem bardzo trudnym. Zrobiłem kilka rundek równoległymi ulicami i nic w sensownej cenie nie udało się znaleźć. Lekko tym poirytowany przypomniałem sobie, gdzie parkowałem kilka lat temu i pojechałem na parking na tyłach Kanadyjskiego Sądu Najwyższego. Na sporym placu zarezerwowanym dla pracowników instytucji rządowych stało dużo prywatnych samochodów, widziałem wysiadających zdezorientowanych turystów, z których żaden nie wiedział czy można tu parkować :), ale psychologia tłumu zadziałała i nie wyglądało - żeby policja odholowywała wozy. Dodam, że była to sobota i urzędy nie pracowały. Wepchnąłem się w wolne miejsce w zaspie i wyszliśmy na zwiedzanie. Mróz był niesamowity, przeszywający i zacząłem obawiać się o aparat, nie mówiąc już o żywotności baterii. Po kilku krokach znaleźliśmy się na dużym placu zwanym Parliament Hill. W skład tak zwanego Parliament Buildings wchodzą Centre Block z wysoką Peace Tower, wewnątrz tej neogotyckiej budowli obraduje Parlament Kanady, który można zwiedzić wchodząc bocznym wejściem. W środku największe wrażenie robi Izba Gmin wzorowana na Brytyjskiej z miejscem dla Generalnego Gubernatora. Spacer po komnatach nie zabiera dużo czasu.
Po wyjściu z Parlamentu po obu stronach placu wznoszą się zrobione w podobnym stylu budynki rządowe West Block i East Block. Miasto "nadźgane" jest do przesady pomnikami, co również przypomina Waszyngton. Co chwila trafiamy na jakąś zasłużoną dla kraju postać od czasów podbojów Ameryki do współczesności. Spacer na tyłach centralnego gmachu daje nam nowe spojrzenia na okolicę, przed nami wyrasta zamarznięta rzeka Ottawa i most Alexandra, który jest jednocześnie mostem granicznym z prowincją Quebec i miastem Gatineau.
Ruszamy dalej ulicą Wellington i trafiamy na małe "zameczki", które okazują się być siedzibą Sądu i budynkami Archiwów Państwowych, a nasz samochód stoi na tyłach :). Zmieniając kierunek wchodzimy na zamknięty dla ruchu deptak - słynną ulicę Sparks Street, latem pełno tu ludzi i kawiarenek na zewnątrz. Teraz uliczka wydaje się być wymarła i całe życie przeniosło się do wnętrz sklepów. W połowie tej przyjemnej uliczki znajduje się Muzeum Pieniądza, niejeden numizmatyk oszalałby ze szczęścia mogąc pooglądać tutejsze zbiory. Muzeum nie jest wielkie, ale warto wstąpić i przyjrzeć się banknotom i monetom na przestrzeni wieków. Trochę rozgrzani znowu wychodzimy na mróz i po chwili trafiamy na Plac Konfederacji z dużym pomnikiem National War Memorial. Idąc dalej przechodzimy obok brzydkich budowli National Arts Center i docieramy do celu - czyli do kanału Rideau, który na zimę zamienia się najdłuższe lodowisko na świecie! Widok niesamowity, w takich warunkach można jeździć, a nie jak do tej pory kręcić się w kółko po malutkim lodowisku. Gdyby nie cały sprzęt jaki ze sobą taszczyłem i mróz - to chętnie bym spróbował szybkiej jazdy po prostej trasie.
Wracając od strony kanału docieramy do miejsca w okolicach Sussex Drive, które najeżone jest wszelakimi muzeami i galeriami. Mieści się tam między innymi National Gallery of Canada - przeszklony budynek o dziwnym kształcie, ale za to z rewelacyjnym widokiem na Parliament Hill i rzekę. A koło galerii spotkałem ogromnego pająka, dzieło artystki Louise Bourgeois, której - innego pająka podziwiam u siebie w San Francisco :). Ten kawałek terenu w stolicy jest wspaniałym miejscem dla pasjonatów sztuki, dostępne tutaj zbiory mogą zatrzymać turystę na kilka dni...
Przemarznięci doczłapaliśmy do wysuniętego na cyplu ogromnego pomnika Samuela de Champlaina, z którego roztacza się całkiem niezła panorama dwóch granicznych miast. To zabawne i zarazem ciekawe, że po stronie angielskiej stoi pomnik francuskiego podróżnika i odkrywcy, który spędził kilka lat w niewoli u Anglików. Całe miasto dobrze zwiedza się na piechotę i wszystkie atrakcje znajdują się blisko siebie, co czyni z Ottawy - całkiem przyjemny przystanek w drodze do Montrealu.
Ranek był przepiękny i słoneczny, to wróżyło dobrze. Ulice wyglądały na dobrze odśnieżone. Po samochód przyjechaliśmy już z torbami, żeby nie marnować czasu na powrót do domu. Ale samochód po nocy był oszroniony i chwilę potrwało zanim odmroziły się szyby. Z naszego miejsca mieliśmy bardzo blisko do autostrady numer 401, którą mieliśmy jechać przez następne 4 godziny na wschód. Trasa bardzo prosta i nie ma szans się zgubić :). Ruch za Toronto zrobił się rzadszy i można było płynnie jechać. Nieszczęściem autostrad kanadyjskich są limity prędkości. Średnio 100-110 km/h. Dla Europejczyków dużym plusem jest system metryczny i prędkość podawana w kilometrach, a paliwo w litrach. Jadąc taką autostradą człowiek niechcący rozpędza się do 140 km/h, nawet tego nie czując i tylko tablice informacyjne przypominają o kosztach przekroczenia limitu: 120=99 dol i rośnie odpowiednio wysoko. Ludzie nie szaleją i średnia prędkość utrzymana jest na poziomie 120 km/h. Jednak muszę przyznać, że sporo wypadków widziałem w Kandzie, więcej niż przez podczas moich wypraw po Stanach. Z rad jakie dostałem to szczególnie uważać miałem na pakistańskich kierowców ciężarówek, zniszczyli oni trochę rynek trackerski jeżdżąc za małe pieniądze nawet po pięć osób. Ich maszyny są w trasie non-stop, a swoje potrzeby załatwiają w ... wyciętej w podłodze dziurze w przedziale sypialnym! Mechanicy nie chcą dotykać ich wozów i robią się problemy. Faktycznie chyba dwa razy trafiłem na kogoś takiego i musiałem uciekać na pobocze, kiedy ciężarówka zjechała na mój pas bez żadnej sygnalizacji. Na pewno w trasie nie było nudno :).
Po 4 godzinach odbiłem na północ na drogę numer 416, która prowadziła prawie do samego centrum miasta. Na drogach i w miejscach publicznych w prowincji Ontario obowiązują dwujęzyczne napisy - po angielsku i po francusku. Stolica Kanady przywitała nas strasznym mrozem i przepięknym czystym niebem. Miejsce to przypomina z lekka inną stolicę, a mianowicie Waszyngton, podobna niska zabudowa bez wysokich drapaczy chmur, układ ulic bardzo czytelny i łatwy w poruszaniu. Wjechałem na główną arterię miasta ulice Wellington Street i po chwili znalazłem się przy słynnym budynku Parlamentu. Teraz pozostało poszukać miejsca do zaparkowania wozu co okazało się zadaniem bardzo trudnym. Zrobiłem kilka rundek równoległymi ulicami i nic w sensownej cenie nie udało się znaleźć. Lekko tym poirytowany przypomniałem sobie, gdzie parkowałem kilka lat temu i pojechałem na parking na tyłach Kanadyjskiego Sądu Najwyższego. Na sporym placu zarezerwowanym dla pracowników instytucji rządowych stało dużo prywatnych samochodów, widziałem wysiadających zdezorientowanych turystów, z których żaden nie wiedział czy można tu parkować :), ale psychologia tłumu zadziałała i nie wyglądało - żeby policja odholowywała wozy. Dodam, że była to sobota i urzędy nie pracowały. Wepchnąłem się w wolne miejsce w zaspie i wyszliśmy na zwiedzanie. Mróz był niesamowity, przeszywający i zacząłem obawiać się o aparat, nie mówiąc już o żywotności baterii. Po kilku krokach znaleźliśmy się na dużym placu zwanym Parliament Hill. W skład tak zwanego Parliament Buildings wchodzą Centre Block z wysoką Peace Tower, wewnątrz tej neogotyckiej budowli obraduje Parlament Kanady, który można zwiedzić wchodząc bocznym wejściem. W środku największe wrażenie robi Izba Gmin wzorowana na Brytyjskiej z miejscem dla Generalnego Gubernatora. Spacer po komnatach nie zabiera dużo czasu.
Po wyjściu z Parlamentu po obu stronach placu wznoszą się zrobione w podobnym stylu budynki rządowe West Block i East Block. Miasto "nadźgane" jest do przesady pomnikami, co również przypomina Waszyngton. Co chwila trafiamy na jakąś zasłużoną dla kraju postać od czasów podbojów Ameryki do współczesności. Spacer na tyłach centralnego gmachu daje nam nowe spojrzenia na okolicę, przed nami wyrasta zamarznięta rzeka Ottawa i most Alexandra, który jest jednocześnie mostem granicznym z prowincją Quebec i miastem Gatineau.
Ruszamy dalej ulicą Wellington i trafiamy na małe "zameczki", które okazują się być siedzibą Sądu i budynkami Archiwów Państwowych, a nasz samochód stoi na tyłach :). Zmieniając kierunek wchodzimy na zamknięty dla ruchu deptak - słynną ulicę Sparks Street, latem pełno tu ludzi i kawiarenek na zewnątrz. Teraz uliczka wydaje się być wymarła i całe życie przeniosło się do wnętrz sklepów. W połowie tej przyjemnej uliczki znajduje się Muzeum Pieniądza, niejeden numizmatyk oszalałby ze szczęścia mogąc pooglądać tutejsze zbiory. Muzeum nie jest wielkie, ale warto wstąpić i przyjrzeć się banknotom i monetom na przestrzeni wieków. Trochę rozgrzani znowu wychodzimy na mróz i po chwili trafiamy na Plac Konfederacji z dużym pomnikiem National War Memorial. Idąc dalej przechodzimy obok brzydkich budowli National Arts Center i docieramy do celu - czyli do kanału Rideau, który na zimę zamienia się najdłuższe lodowisko na świecie! Widok niesamowity, w takich warunkach można jeździć, a nie jak do tej pory kręcić się w kółko po malutkim lodowisku. Gdyby nie cały sprzęt jaki ze sobą taszczyłem i mróz - to chętnie bym spróbował szybkiej jazdy po prostej trasie.
Wracając od strony kanału docieramy do miejsca w okolicach Sussex Drive, które najeżone jest wszelakimi muzeami i galeriami. Mieści się tam między innymi National Gallery of Canada - przeszklony budynek o dziwnym kształcie, ale za to z rewelacyjnym widokiem na Parliament Hill i rzekę. A koło galerii spotkałem ogromnego pająka, dzieło artystki Louise Bourgeois, której - innego pająka podziwiam u siebie w San Francisco :). Ten kawałek terenu w stolicy jest wspaniałym miejscem dla pasjonatów sztuki, dostępne tutaj zbiory mogą zatrzymać turystę na kilka dni...
Przemarznięci doczłapaliśmy do wysuniętego na cyplu ogromnego pomnika Samuela de Champlaina, z którego roztacza się całkiem niezła panorama dwóch granicznych miast. To zabawne i zarazem ciekawe, że po stronie angielskiej stoi pomnik francuskiego podróżnika i odkrywcy, który spędził kilka lat w niewoli u Anglików. Całe miasto dobrze zwiedza się na piechotę i wszystkie atrakcje znajdują się blisko siebie, co czyni z Ottawy - całkiem przyjemny przystanek w drodze do Montrealu.
Ottawa - Ontario |