Zostawiamy za sobą wodospady Niagara i jedziemy na wschód. Kilka kilometrów za miastem natrafiliśmy na coś osobliwego. Bardzo wielką chińską pagodę, kilka kondygnacji. A obok piękną zdobioną bramę i figurki typowe dla wschodniej Azji. Oczywiście wjechałem do środka na małą sesję zdjęciową, wyglądało to jak świątynia połączona z fabryką figurek. Ale było bardzo egzotycznie :).
Jadąc dalej przy Whirlpool Rapids, gdzie rzeka gwałtownie skręca, natrafiliśmy na lokalną atrakcję Spanish Aero Car - kolejka linowa nad wąwozem. Wagonik zawieszony na rozciągniętych po dwóch stronach punktach na skarpie. Tą samą odległość można pokonać pieszo lub samochodem, ale dla niektórych przejazd na dużej wysokości na rzeką jest wielką atrakcją. W ulotkach była informacja, że ta atrakcja czynna jest do października, ale widać to nie była prawda i przedłużyli ofertę. Wszystko działało, a chętnych było sporo.
Mijaliśmy duże połacie winorośli, co mnie bardzo zdziwiło, tego typu widoki to owszem, ale u mnie - w Napa, Sonoma lub gdzieś na południu Europy, a nie w zamarzniętej Kanadzie. Ale jednak wino z tego rejonu ma dobrą markę, a nawet jest lokalna winna atrakcja pod postacią Ice Wine - jest to rzadko spotykane słodkie wino, produkowane z zamarzniętych owoców, które następnie są wyciskane przed rozmarznięciem.
Czas zimowy nieubłaganie gonił nas i po chwili byliśmy w pobliżu naszego celu miasta Niagara-on-the-Lake. Ale zanim wjechaliśmy na główną ulicę zrobiliśmy mały postój w pobliskim Fort Gorge - brytyjskiej placówce granicznej z XIX wieku. W zimę nikogo w biurach nie ma i zwiedzać można za darmo. Fort jest dość skromny, kanciaste palisady i wykopane rowy miały chronić przez wojskami amerykańskimi - tak tak Kanadyjczycy mieli swój poważny epizod i małą wojnę z Amerykanami w 1812 roku i gdyby politycy zza południowej granicy uparli się bardzo, dzisiejsza mapa USA wyglądała by bardzo imponująco. W forcie znajduje się kilka drewnianych budynków i kilka armat i to wszystko. Obejście całego fortu nie zajęło dużo czasu i po chwili wjechaliśmy na Queen Street w dawnej stolicy Górnej Kanady.
Niagara-on-the-Lake to chyba jedno z najładniejszych miast Ontario, bo nie śmiem napisać Kanady po pobycie w prowincji Quebec :). Miasteczko jest jak dla mnie mikroskopijne, ale bardzo sympatyczne! Na wjeździe wita nas stary czerwony hotel w stylu wiktoriańskim Prince of Wales i to jest naprawdę perełka. Nieopodal wejścia zaparkowane są dorożki z ubranymi stylowo woźnicami, tak było i tego dnia. Miły XIX wieczny klimat. Troszkę dziwi na pewno wieża zegarowa, która mieści się... na środku ulicy. Zresztą środek ten jest też wykorzystywany jako ... parking, nie wygląda to zbyt ciekawie i nowoczesne samochody oszpecają eleganckie drewniane domki. Zostawiliśmy samochód gdzieś na bocznej uliczce i przespacerowaliśmy się wzdłuż zabytkowych budynków. Powszechnie znaną atrakcją jest sklep z ozdobami na choinkę czynny cały rok, ale teraz przeżywający oblężenie. Małe restauracyjki i kawiarenki, galerie sztuki i sklepiki mają niepowtarzalny klimat. Chętnie widziałbym w tym miejscu wodospad Niagara, wtedy nazwałbym to atrakcją :). Zgodnie z broszurką z wymienionymi atrakcjami znaleźliśmy neoklasyczny kościółek St. Andrews, który mnie niczym specjalnym nie ujął. Wróciliśmy jeszcze długą trasą przy jeziorze wzdłuż plaży z widokiem na amerykański Fort Niagara. Wszystko wydaje się być tak blisko, że dobry pływak spokojnie pokona ten odcinek bez problemu. Doczekaliśmy do zachodu słońca i ruszyliśmy przez pięknie podświetlone miasteczko. W drodze powrotnej zatrzymałem się jeszcze w przemysłowym mieście Hamilton - oczywiście na gorącą czekoladę, a miejsce było wyjątkowe, ponieważ znalazłem pierwszego Tima Hortonsa :) Sklepik numer 1. Niczym specjalnym się nie wyróżnia, a wręcz wydaje się być zapomniany.
Późno w nocy zaparkowałem samochód w zaspie pod domem, rano trzeba było znowu wykopać podjazd i maszynę. Dobrze, że w wypożyczalniach nie zapomnieli o szczotkach i „zdrapywaczkach". Niagara zimą dużo traci na swym uroku ale nie każdemu dane jest być tam w lecie.
Mijaliśmy duże połacie winorośli, co mnie bardzo zdziwiło, tego typu widoki to owszem, ale u mnie - w Napa, Sonoma lub gdzieś na południu Europy, a nie w zamarzniętej Kanadzie. Ale jednak wino z tego rejonu ma dobrą markę, a nawet jest lokalna winna atrakcja pod postacią Ice Wine - jest to rzadko spotykane słodkie wino, produkowane z zamarzniętych owoców, które następnie są wyciskane przed rozmarznięciem.
Czas zimowy nieubłaganie gonił nas i po chwili byliśmy w pobliżu naszego celu miasta Niagara-on-the-Lake. Ale zanim wjechaliśmy na główną ulicę zrobiliśmy mały postój w pobliskim Fort Gorge - brytyjskiej placówce granicznej z XIX wieku. W zimę nikogo w biurach nie ma i zwiedzać można za darmo. Fort jest dość skromny, kanciaste palisady i wykopane rowy miały chronić przez wojskami amerykańskimi - tak tak Kanadyjczycy mieli swój poważny epizod i małą wojnę z Amerykanami w 1812 roku i gdyby politycy zza południowej granicy uparli się bardzo, dzisiejsza mapa USA wyglądała by bardzo imponująco. W forcie znajduje się kilka drewnianych budynków i kilka armat i to wszystko. Obejście całego fortu nie zajęło dużo czasu i po chwili wjechaliśmy na Queen Street w dawnej stolicy Górnej Kanady.
Niagara-on-the-Lake to chyba jedno z najładniejszych miast Ontario, bo nie śmiem napisać Kanady po pobycie w prowincji Quebec :). Miasteczko jest jak dla mnie mikroskopijne, ale bardzo sympatyczne! Na wjeździe wita nas stary czerwony hotel w stylu wiktoriańskim Prince of Wales i to jest naprawdę perełka. Nieopodal wejścia zaparkowane są dorożki z ubranymi stylowo woźnicami, tak było i tego dnia. Miły XIX wieczny klimat. Troszkę dziwi na pewno wieża zegarowa, która mieści się... na środku ulicy. Zresztą środek ten jest też wykorzystywany jako ... parking, nie wygląda to zbyt ciekawie i nowoczesne samochody oszpecają eleganckie drewniane domki. Zostawiliśmy samochód gdzieś na bocznej uliczce i przespacerowaliśmy się wzdłuż zabytkowych budynków. Powszechnie znaną atrakcją jest sklep z ozdobami na choinkę czynny cały rok, ale teraz przeżywający oblężenie. Małe restauracyjki i kawiarenki, galerie sztuki i sklepiki mają niepowtarzalny klimat. Chętnie widziałbym w tym miejscu wodospad Niagara, wtedy nazwałbym to atrakcją :). Zgodnie z broszurką z wymienionymi atrakcjami znaleźliśmy neoklasyczny kościółek St. Andrews, który mnie niczym specjalnym nie ujął. Wróciliśmy jeszcze długą trasą przy jeziorze wzdłuż plaży z widokiem na amerykański Fort Niagara. Wszystko wydaje się być tak blisko, że dobry pływak spokojnie pokona ten odcinek bez problemu. Doczekaliśmy do zachodu słońca i ruszyliśmy przez pięknie podświetlone miasteczko. W drodze powrotnej zatrzymałem się jeszcze w przemysłowym mieście Hamilton - oczywiście na gorącą czekoladę, a miejsce było wyjątkowe, ponieważ znalazłem pierwszego Tima Hortonsa :) Sklepik numer 1. Niczym specjalnym się nie wyróżnia, a wręcz wydaje się być zapomniany.
Późno w nocy zaparkowałem samochód w zaspie pod domem, rano trzeba było znowu wykopać podjazd i maszynę. Dobrze, że w wypożyczalniach nie zapomnieli o szczotkach i „zdrapywaczkach". Niagara zimą dużo traci na swym uroku ale nie każdemu dane jest być tam w lecie.
Niagara On The Lake |