Smutno opuszczać przepiękny Quebec City, pozostaje ogromny niedosyt... Pierwsza myśl jak przyszła do głowy, kiedy wieże Zamku Fronternac powoli znikały za nami, to myśl o powrocie w to miejsce okresie letnim na kilka dni, zaczęły się rozważania i plany... Warto już teraz nawiązać kontakty z mieszkańcami Quebec. Ciekawą opcją jest bardzo popularny w Ameryce CouchSurfing i polega na udostępnianiu (wymianie) miejsc noclegowych we własnych domach przez uczestników tej społeczności - ja przyjmę Ciebie pod swój dach, a Ty lub ktoś inny odwdzięczy się tym samym. I na to bardzo liczę, bo koszty noclegu – zwłaszcza, te w tutejszych hotelach - nie są małe:(.
Następny cel na naszej trasie to Montreal, wielokulturowe miasto z przepięknymi starówkami pamiętającymi XVII - XIX wiek. To nie będzie moja pierwsza wizyta i wiem, że to miasto jest u mnie na 3 miejscu lokacji, gdzie bym chciał żyć-mieszkać. Jedynie 4 pory roku zniechęcają mocno, ale... kto wie może wszystko się zmieni. W drodze powrotnej postanowiłem przejechać autostradą numer 20 - od południowej strony rzeki Św. Wawrzyńca. Do pokonania było 250 kilometrów - co powinno było zając niecałe 3 godziny. Jazda wieczorem ma swoje plusy, droga była w miarę pusta i można było utrzymywać dobrą prędkość. Plan zakładał nocleg gdzieś pod Montrealem, człowiek nie bardzo ma ochotę na szukanie hoteli po mieście po całym dniu zwiedzania i jazdy. A poza tym był mróz! Poszedłem na łatwiznę i na kilka kilometrów przez miastem znalazłem całkiem przystępny motelik z parkingiem. Jak to bywa w takich miejscach w recepcji znalazłem dużo broszurek i darmowych mapek miasta - najbardziej cieszą mnie takie z trójwymiarowymi modelami budynków, łatwo odnaleźć i zlokalizować obiekt. Przez noc napadało trochę śniegu i pojawiły się chmurki co mnie mocno zmartwiło. Zaopatrzony w szczotkę z wypożyczalni odgarnąłem "białe" z samochodu i poczekałem aż szyby się odmrożą. Jeszcze tylko śniadanie w pobliskiej kawiarni i o poranku wjechaliśmy w granicę Montrealu.
Miasto położone jest na ... wyspie, ale nie takiej jak człowiekowi od razu przychodzi do głowy. Wyspa jest na rzece i przypomina bardzo inną wyspę - Manhattan. Ale przyznam, że gdybym nie czytał o tym i nie patrzył na mapkę, nigdy bym na to nie wpadł. Faktycznie tylko od strony południowo-wschodniej Św. Wawrzyniec jest na tyle szeroki, że trzeba było zbudować solidne mosty. I właśnie przez jeden taki stalowy most Pont Jacques-Cartier wjechaliśmy do Starego Montrealu. Pozostało teraz trudne zadanie znalezienia parkingu. Przy zjeździe z mostu zauważyłem znaki kierujące do miejsc parkingowych - zielone P ze strzałeczką. Po chwili dotarłem do nabrzeża przy dużej ulicy Rue de la Commune, gdzie znajdowały się przystanie i jedna z nich z ogromnym hangarem okazała się przerobioną na parking. W środku było całkiem dużo miejsca i co ważne samochody stały pod dachem. Byliśmy w Vieux-Port czyli Starym Porcie, pozostawionym ponad 30 lat temu przez stocznię a obecnie zagospodarowanym pod kątem publicznym. "Nasz" hangar sąsiadował z Tour de l'Horloge - ponad 50 metrową wieżą zegarową zbudowaną w latach 20 tych XX wieku, zbudowanej ku pamięci poległych w I wojnie światowej marynarzy. Spacer po promenadzie wzdłuż przystani dał nam całkiem ciekawy widok na rzekę pełną kry i na dwie pobliskie wysepki Ile Ste-Helene i Ile Notre-Dame, które wchodzą w skład ogromnego Parku Jean-Drapeau. Pierwsze co rzuca się w oczy, to ogromna kopuła wystająca ponad drzewa w parku. Jest to Muzeum La Biosphere, gdzie mieści się interaktywne muzeum poświęcone środowisku naturalnemu. Obok mieści się Fort de Ile Sainte-Helene z Museum Stewarta, w którym można podziwiać kolekcje militariów i poznać historię konfliktów zbrojnych, jakie targały miastem przez wieki. Wyspę przecina most, którym niedawno przejechaliśmy i rozdziela ją na dwie części - gdzie znajduje się słynne wesołe miasteczko La Ronde. Druga wysepka to ... słynny tor wyścigów Formuły 1 i Kasyno. Latem są tu świetne warunki do uprawiania sportów na powietrzu, trasy rowerowe i rolkowe oraz dużo zieleni i... nawet małe plaże. Zimą miejsce dużo traci na atrakcyjności - niektóre przejścia i mostki są pozamykane, zresztą przy dużych zaspach trudno o przyjemność w spacerach – chyba, że wypożyczymy "rakiety śnieżne", ale to już dla tych co mają dobrą kondycję :).
Wróciliśmy na starówkę zostawiając za sobą pięknie ośnieżony port. Teraz pozostało przemyśleć trasę - było kilka opcji i wybrałem najbardziej popularną. Zaczęliśmy od Starego Miasta - Vieux Montreal. Przeszliśmy szeroką ulicę de la Commune i pierwszy ładny budynek na jaki wyszliśmy okazał się być przepiękną budowlą Marche Bonsecours. Kiedyś była to siedziba władz miejskich, a od ponad 15 lat jest to wielka 4 piętrowa hala targowo-restauracyjna. Marche Bonsecours jest bardzo charakterystyczny dla panoramy miasta, dobrze widoczny z portu i z wysp zawsze "załapie" się na jakieś zdjęcie panoramy miasta. Usytuowany jest na froncie Starego Miasta, równolegle do nabrzeża, a jego srebrna kopuła widoczna jest z daleka. Kilka kroków dalej skręciliśmy na Plac Jacques-Cartier, który jakoś specjalnie mi placu nie przypominał, a raczej szeroka aleję. Brukowana uliczka i stare budynki nadają miejscu przyjemną atmosferę, gdyby tylko nie szpeciły tego jakieś sceny koncertowe lub budki obklejone reklamami można by się poczuć jak w zamierzchłych czasach. Zimą wszystkie kawiarnie pochowały się we wnętrzach, teraz brakowało gwaru ulicy...
Na końcu placu stoi pomnik Admirała Nelsona, replika tego z Trafalgar Square w Londynie tylko trzy razy mniejszy - to chyba pomysł złośliwych Anglików, którzy chcieli podrażnić Francuzów :). Po wschodniej stronie znajduje się malutki Placyk De La Douversiere, dziwne że ma swoją nazwę, wygląda jak część Placu Cartiera. Zimą przykryty białym puchem z rzadkimi drzewami, z pięknym zegarem jest bardzo "pocztówkowy" zwłaszcza, kiedy w tle widać bogato zdobiony XIX wieczny Hotel de Ville, który pełni rolę ratusza. To właśnie tutaj w 1967 roku francuski prezydent de Gaulle podburzał Francuzów wykrzykując słynne słowa "Niech żyje wolny Quebec". Przy tymże samym mały placu de la Douversiere znajduje się jedna z najstarszych budowli w Ameryce Północnej - Zamek Ramezay. Malutki dwukondygnacyjny zameczek bogaty jest w historyczne eksponaty, które można podziwiać wewnątrz za drobną opłatą. Przebiega tędy Rue Notre-Dame, co bez patrzenia na mapkę pozwoliło nam zorientować się, że idziemy w dobrym kierunku w stronę katedry.
Mijamy cały kompleks Pałacu Sprawiedliwości, na który składa się kilka sąsiadujących ze sobą budynków, z których największe wrażenie robi Edifice Ernest Cormier ze swoimi kolumnadami i secesyjnymi lampami. Ulica prowadzi pomiędzy starymi wysokimi kamienicami - co nie pozwala przejść obojętnie. Montreal zaczyna czarować i cokolwiek zobaczę potem, myślę - że miasto jest bezdyskusyjnie jednym z najładniejszych na tym kontynencie. Jeszcze kilka kroków i lądujemy na Place d'Armes - co oznacza Plac Broni i trochę mnie zaskakuje, do tej pory wszystkie Place Broni jakie spotkałem były hiszpańskie teraz widzę pierwszy francuski. Po środku znajduje się wysoki pomnik założyciela Montrealu Paula Sieur Chomedey de Maisonnneuve, a na czterech jego bokach znajdziemy mniejsze posągi przedstawiające min Irokeza. Największą atrakcją tego placu jest replika Paryskiej Bazyliki Notre-Dame. Na szczęście skończyły się wszelkie remonty i można podziwiać kościół w pełni bez rusztowań. Wielkie masywne wrota prowadzą przez ... kasę biletową do środka bazyliki. Wnętrza powalają, trudno to opisać, ale są przepiękne, witraże, rzeźby, zdobienia, ołtarz i niesamowite organy mogą poruszyć nawet najbardziej nieczułego na piękno - człowieka :). Warto tu przyjść wieczorem na 35 minutowy pokaz świateł i dźwięku "And Then There Was Light". O równej godzinie zegar na wieży wybija melodię. Ciekawostką jest że do bazyliki przylega XVII wieczny kościółek Seminaire de St-Sulpice z najstarszym publicznym zegarem w Ameryce Północnej. Po kilku godzinach - jedno muszę przyznać, że takiej ilości kościołów w jednym mieście - to jeszcze nie widziałem. Pierwszy cel został osiągnięty, teraz pozostało wybrać kierunek następnej trasy. Ruszyliśmy dalej wiekowymi uliczkami Montrealu w stronę nowoczesności...
Następny cel na naszej trasie to Montreal, wielokulturowe miasto z przepięknymi starówkami pamiętającymi XVII - XIX wiek. To nie będzie moja pierwsza wizyta i wiem, że to miasto jest u mnie na 3 miejscu lokacji, gdzie bym chciał żyć-mieszkać. Jedynie 4 pory roku zniechęcają mocno, ale... kto wie może wszystko się zmieni. W drodze powrotnej postanowiłem przejechać autostradą numer 20 - od południowej strony rzeki Św. Wawrzyńca. Do pokonania było 250 kilometrów - co powinno było zając niecałe 3 godziny. Jazda wieczorem ma swoje plusy, droga była w miarę pusta i można było utrzymywać dobrą prędkość. Plan zakładał nocleg gdzieś pod Montrealem, człowiek nie bardzo ma ochotę na szukanie hoteli po mieście po całym dniu zwiedzania i jazdy. A poza tym był mróz! Poszedłem na łatwiznę i na kilka kilometrów przez miastem znalazłem całkiem przystępny motelik z parkingiem. Jak to bywa w takich miejscach w recepcji znalazłem dużo broszurek i darmowych mapek miasta - najbardziej cieszą mnie takie z trójwymiarowymi modelami budynków, łatwo odnaleźć i zlokalizować obiekt. Przez noc napadało trochę śniegu i pojawiły się chmurki co mnie mocno zmartwiło. Zaopatrzony w szczotkę z wypożyczalni odgarnąłem "białe" z samochodu i poczekałem aż szyby się odmrożą. Jeszcze tylko śniadanie w pobliskiej kawiarni i o poranku wjechaliśmy w granicę Montrealu.
Miasto położone jest na ... wyspie, ale nie takiej jak człowiekowi od razu przychodzi do głowy. Wyspa jest na rzece i przypomina bardzo inną wyspę - Manhattan. Ale przyznam, że gdybym nie czytał o tym i nie patrzył na mapkę, nigdy bym na to nie wpadł. Faktycznie tylko od strony południowo-wschodniej Św. Wawrzyniec jest na tyle szeroki, że trzeba było zbudować solidne mosty. I właśnie przez jeden taki stalowy most Pont Jacques-Cartier wjechaliśmy do Starego Montrealu. Pozostało teraz trudne zadanie znalezienia parkingu. Przy zjeździe z mostu zauważyłem znaki kierujące do miejsc parkingowych - zielone P ze strzałeczką. Po chwili dotarłem do nabrzeża przy dużej ulicy Rue de la Commune, gdzie znajdowały się przystanie i jedna z nich z ogromnym hangarem okazała się przerobioną na parking. W środku było całkiem dużo miejsca i co ważne samochody stały pod dachem. Byliśmy w Vieux-Port czyli Starym Porcie, pozostawionym ponad 30 lat temu przez stocznię a obecnie zagospodarowanym pod kątem publicznym. "Nasz" hangar sąsiadował z Tour de l'Horloge - ponad 50 metrową wieżą zegarową zbudowaną w latach 20 tych XX wieku, zbudowanej ku pamięci poległych w I wojnie światowej marynarzy. Spacer po promenadzie wzdłuż przystani dał nam całkiem ciekawy widok na rzekę pełną kry i na dwie pobliskie wysepki Ile Ste-Helene i Ile Notre-Dame, które wchodzą w skład ogromnego Parku Jean-Drapeau. Pierwsze co rzuca się w oczy, to ogromna kopuła wystająca ponad drzewa w parku. Jest to Muzeum La Biosphere, gdzie mieści się interaktywne muzeum poświęcone środowisku naturalnemu. Obok mieści się Fort de Ile Sainte-Helene z Museum Stewarta, w którym można podziwiać kolekcje militariów i poznać historię konfliktów zbrojnych, jakie targały miastem przez wieki. Wyspę przecina most, którym niedawno przejechaliśmy i rozdziela ją na dwie części - gdzie znajduje się słynne wesołe miasteczko La Ronde. Druga wysepka to ... słynny tor wyścigów Formuły 1 i Kasyno. Latem są tu świetne warunki do uprawiania sportów na powietrzu, trasy rowerowe i rolkowe oraz dużo zieleni i... nawet małe plaże. Zimą miejsce dużo traci na atrakcyjności - niektóre przejścia i mostki są pozamykane, zresztą przy dużych zaspach trudno o przyjemność w spacerach – chyba, że wypożyczymy "rakiety śnieżne", ale to już dla tych co mają dobrą kondycję :).
Wróciliśmy na starówkę zostawiając za sobą pięknie ośnieżony port. Teraz pozostało przemyśleć trasę - było kilka opcji i wybrałem najbardziej popularną. Zaczęliśmy od Starego Miasta - Vieux Montreal. Przeszliśmy szeroką ulicę de la Commune i pierwszy ładny budynek na jaki wyszliśmy okazał się być przepiękną budowlą Marche Bonsecours. Kiedyś była to siedziba władz miejskich, a od ponad 15 lat jest to wielka 4 piętrowa hala targowo-restauracyjna. Marche Bonsecours jest bardzo charakterystyczny dla panoramy miasta, dobrze widoczny z portu i z wysp zawsze "załapie" się na jakieś zdjęcie panoramy miasta. Usytuowany jest na froncie Starego Miasta, równolegle do nabrzeża, a jego srebrna kopuła widoczna jest z daleka. Kilka kroków dalej skręciliśmy na Plac Jacques-Cartier, który jakoś specjalnie mi placu nie przypominał, a raczej szeroka aleję. Brukowana uliczka i stare budynki nadają miejscu przyjemną atmosferę, gdyby tylko nie szpeciły tego jakieś sceny koncertowe lub budki obklejone reklamami można by się poczuć jak w zamierzchłych czasach. Zimą wszystkie kawiarnie pochowały się we wnętrzach, teraz brakowało gwaru ulicy...
Na końcu placu stoi pomnik Admirała Nelsona, replika tego z Trafalgar Square w Londynie tylko trzy razy mniejszy - to chyba pomysł złośliwych Anglików, którzy chcieli podrażnić Francuzów :). Po wschodniej stronie znajduje się malutki Placyk De La Douversiere, dziwne że ma swoją nazwę, wygląda jak część Placu Cartiera. Zimą przykryty białym puchem z rzadkimi drzewami, z pięknym zegarem jest bardzo "pocztówkowy" zwłaszcza, kiedy w tle widać bogato zdobiony XIX wieczny Hotel de Ville, który pełni rolę ratusza. To właśnie tutaj w 1967 roku francuski prezydent de Gaulle podburzał Francuzów wykrzykując słynne słowa "Niech żyje wolny Quebec". Przy tymże samym mały placu de la Douversiere znajduje się jedna z najstarszych budowli w Ameryce Północnej - Zamek Ramezay. Malutki dwukondygnacyjny zameczek bogaty jest w historyczne eksponaty, które można podziwiać wewnątrz za drobną opłatą. Przebiega tędy Rue Notre-Dame, co bez patrzenia na mapkę pozwoliło nam zorientować się, że idziemy w dobrym kierunku w stronę katedry.
Mijamy cały kompleks Pałacu Sprawiedliwości, na który składa się kilka sąsiadujących ze sobą budynków, z których największe wrażenie robi Edifice Ernest Cormier ze swoimi kolumnadami i secesyjnymi lampami. Ulica prowadzi pomiędzy starymi wysokimi kamienicami - co nie pozwala przejść obojętnie. Montreal zaczyna czarować i cokolwiek zobaczę potem, myślę - że miasto jest bezdyskusyjnie jednym z najładniejszych na tym kontynencie. Jeszcze kilka kroków i lądujemy na Place d'Armes - co oznacza Plac Broni i trochę mnie zaskakuje, do tej pory wszystkie Place Broni jakie spotkałem były hiszpańskie teraz widzę pierwszy francuski. Po środku znajduje się wysoki pomnik założyciela Montrealu Paula Sieur Chomedey de Maisonnneuve, a na czterech jego bokach znajdziemy mniejsze posągi przedstawiające min Irokeza. Największą atrakcją tego placu jest replika Paryskiej Bazyliki Notre-Dame. Na szczęście skończyły się wszelkie remonty i można podziwiać kościół w pełni bez rusztowań. Wielkie masywne wrota prowadzą przez ... kasę biletową do środka bazyliki. Wnętrza powalają, trudno to opisać, ale są przepiękne, witraże, rzeźby, zdobienia, ołtarz i niesamowite organy mogą poruszyć nawet najbardziej nieczułego na piękno - człowieka :). Warto tu przyjść wieczorem na 35 minutowy pokaz świateł i dźwięku "And Then There Was Light". O równej godzinie zegar na wieży wybija melodię. Ciekawostką jest że do bazyliki przylega XVII wieczny kościółek Seminaire de St-Sulpice z najstarszym publicznym zegarem w Ameryce Północnej. Po kilku godzinach - jedno muszę przyznać, że takiej ilości kościołów w jednym mieście - to jeszcze nie widziałem. Pierwszy cel został osiągnięty, teraz pozostało wybrać kierunek następnej trasy. Ruszyliśmy dalej wiekowymi uliczkami Montrealu w stronę nowoczesności...
Montreal - Quebec |