Wczesnie wstalismy i sprawnie (co nie udawalo mi sie z innymi ekipami hehe), slonko na tablicy z napisem arizona przywitalo nas szybko. To prawda arizona to bardzo sloneczny stan. Pierwszy powazny przystanek na trasie to stolica stanu Phoenix. W sobote w poludnie wygladala na wymarle miasto, zwlaszcza downtown. W parkach kolo state capitol rosna drzewka pomaranczowe uginajace sie pod ciezarem swoich owocow. Srodek zimy ! Od razu robi sie milej. Samo downtown to duza przestrzen z duza iloscia pomnikow zwiazanych z wojnami, poczawszy od wojny o niepodleglosc a konczac na wojnie w iraku. Sa tu fragmenty zatopionego w Pearl Harbour pancernika Arizona, tablice konfederackie i nawet groby psow z jednostki policyjnej K-9. To jedno wielkie miejsce pamieci... Przejezdzamy przez miasto i stwierdzam ze klimat i miejsce przypadly mi do gustu. Miasto lezy na plaskim terenie i ale uroku dodaja mu wystajace gdzieniegdzie "kopce-gory" wygladajace bajkowo. W poblizu i na kopcach staja budynki i slynne na calym swiecie katusy, lub hotele ktore napewno nie naleza to tanich. Mieszkancy maja swietne widoki. Dominuje niska zabudowa a w centrum w jak w kazdym wiekszym miescie drapacze chmur ale nie za wielkie i ladnie wkomponowane w krajobraz. Podobno zyje tu spora ilosc polakow. Co do klimatu to w zime jest spokojnie ponad 20 stopni a latem to juz .... miejsce dla fenixa. W miescie warte odwiedzenia jest Desert Botanical Garden z kaktusami z calego swiata w Papago Park. Punktem dnia bylo misteczko Scottsdale, jedna z "dzielnic" Phoenix. Glowna ulica to typowe miasteczo z dzikiego zachodu, masa knajp i sklepow. Brakowalo tylko rewolwerowcow ;) ale byl za to samotny cowboy na koniu z gitara ktory nucil piosenki country. To miejsce spotkan mlodych ludzi wieczorami po pracy i weekendy, wtedy to miejsce ozywa na maxa. W dzien to cel wycieczek dla turystow. Szkoad opuszczac Scottsdale... ale czas goni. Wjazd na I-10 i kierujemy sie na Tucson, po drodze nijamy pola bawelby hm... nie pasuja mi do tego miejsca hehe. Przebijamy sie przez miasto zeby dotrzec za dnia do San Xavier del Bac, hiszpanskiej misji polozonej na poludnie od Tucson na terenie rezerwatu indian. Na zewnatrz porozstawiane sa stragany wyrobami sztuki indianskiej. W ofercie jest tez posilek ale to dla osob, ktore maja pancerne zoladki :) Misja jest odnowiona wiec robi wrazenie. W srodku odbywa sie msza na ktora sciagaja duze grupy ludzi w tym indian. Zapada zmrok i pora szukac jakiegos miejsca na nocleg. Mijamy slynny Saguaro National Park z katusami charakterystycznymi dla Arizony i dla westernow :), nie zatrzymujemy sie bo juz za ciemno na zwiedzanie. (kilka miesiecy wczesnie juz zwiedzilem to miejsce). Dluga jazda noca i zatrzymujemy sie juz w New Mexico w miescie Las Cruces. Pora odpoczac. Rano wita nas mocne slonce i ... szrona szybach, chyba jest mrozno. Temperatura z rana ledwie przekracza zero. Peter rusza ostro i szybko, jeszcze nie dobudzony i ..... mamy za soba mrugajace swiatelka. Sheriff nas dopadl, speed limit przekroczony o 20 mil, co jest rownoznaczne z utrata 150 usd... i 75 usd za brak zapietego pasa przez pasazera... Bywa :) zawsze sa straty w ludziach i sprzecie i ... kasie
[ San Francisco, CA - San Jose, CA - Blythe, CA - Phoenix, AR - Tucson, AR - Las Cruces, NM ]
F O T K I
•••
•••