Rano znowu slonko zaglada do pokoju, tym razem wielkiego apartamenu z jeszcze wiekszym balkonem :) Zbieramy sie ciezko, poprzedni wieczor byl upojny. Peter rusza do pracy a ja z Dori ruszamy posnuc sie po miescie. Kolo poludnia pojawil sie fog i przykryl troche okolice. Jedziemy do Point Loma dlugiego sopelka ktory zaslania wyspe coronado ale w polowie drogi wracamy. Nic nie widac we mgle. Wrocimy potem. Relaks i kawa na plazy. Jazda waskimi ulicami La Jolla. I powrot do hotelu. Tu przesiadamy sie do cabrio Petera i ruszamy do downtown. Ten typ wozu sprawdza sie swietnie w warunkach San Diego, tu zawsze jest cieplo nawet jak jest zimno :) Zatrzymujemy sie na piwko w barze slynnym z filmu Top Gun. Zachodzi slonce i zaczyna sie nocne zycie. Ogladamy Gaslamp District gdzie mieszcza sie prawie wszystki knajpy. Ma swoj klimat. Stylowo i klimatycznie. Trąci delikatnie Bourbon street w New Orleans :) Tu toczy sie zycie po zmroku. Maisto jest bardzo nowoczesne ale zrobione ze smakiem. Laczy stare budownictwo z nowym w sposob bardzo subtelny. Nie mozn pominac wyspy coronado polaczonej z miastem dlugim mostem. Mieszcza sie tam mariny i rezydencje. ktore zapieraja dech w piersiach.... Krazymy po ulicach. Zapada juz noc i wybieramy droge przez mierzeje w strone granicy z Mexico. Przecinamy San Ysidro i tu trzeba uwazac bo z I-5 mozna niechcacy wjechac do Tijuany nawet nie wiedzak kiedy :) Do Mexico latwo wjechac, nie ma kontroli na granicy ale trudno wrocic jesli sie zapomnialo dokumentow. Po stronie usa trzeba czytac uwaznie drogowskazy i pilnowac ostatniego zjazdu. Potem no return. Zrobilismy maly spacerek i ogladalismy samo przejscie. Potem rundka wzdluz muru i siatek ktore odgradzaja dwa kraje. W hotelu ladujemy dosc pozno.
Nastepny dzien to nowe cele. Powracamy na Point Loma gdzie juz jest dobra widocznosc. cJest tam pomnik Juan Rodriguez Cabrillo pierwszego europejczyka ktory dotarl tu w 1542 roku. Jesli ktos byl w Lizbonie i widzial pomnik odkrywcow to uzna ten za brakujaca postac w szeregu portugalskich zeglarzy. Z tego miejsca widac wejscie do zatoki i baze lotnicza w Coronado. Jest tu latarnia morska i punkt z ktorego widac migrujace wieloryby. Czas wracac. Kolejny cel to plaza w La Jolla. Dzisiaj jest surferow ! Tego dnia ma nadejsc najwieksza fala w tym roku i zjechac sie ma cala smietanka mistrzow deski. Na miejscu jest juz mega korek, Trudno zaparkowac samochod, Niektore czesci plazy sa zamkniete, lifeguard nie chce ryzykowac i nie wpuszcza ludzi. Docieramy na plaze. Faaaaaaaale sa wielkie. Zawijaja sie i rozbijaja o skaly i piasek. W wodzie siedza dziesiatki surferow czekajacych na TĄ fale. Wygladaja jak rodzynki rozrzucone po wielkim torcie. Co chwila nieliczni lapia fale a reszte przykrywa biala piana. Trwac to bedzie dlugo... my powoli sie zbieramy. Napewno jest no new tego dnia. Telewizja i kamery sa wszedzie. Wracamy na noc do hotelu. Rano ostatni dzien.
Po sniadanku w planie jest muzeum lotnicze marines gdzie stoja maszyny uzywane w roznych wojnach. Bladzimy troche i nawet udaje mi sie wjechac niechcacy do bazy Marines. Do niedawna TOP GUN. Czas w San Diego dobiegl konca. Powrot do San Jose zrobilismy troche duzym lukiem. Przez miasteczko Niland, gdzie jest Salvation Mountain, bardzo kolorowe i "wychwalajace boga" wzgorze. Potem wzdluz Salton Sea dotarlismy do granic Los Angeles a tam odbilismy na Solvang (opis znajdzie sie w osobnym poscie) gdzie spedzilismy noc. Opisalem to w duzym skrucie. Troche pomieszalem dni i obsade za co przepraszam osoby biorace udzial w wyprawie.