środa, stycznia 21, 2009

Z ciepłej Kalifornii do mroźnej Kanady...

Pierwszy raz w życiu zapragnąłem świadomie pojechać do "zimnego" i na dodatek byłem tym podekscytowany. Pogoda w gorącej Kalifornii rozpieszcza i człowiek przywykł do słońca i całorocznej zieleni za oknem. Okres świąteczny nieodłącznie kojarzy się ze śniegiem, a moje dotychczasowe święta przeważnie spędzałem w jakichś tropikalnych rejonach świata. Tym razem spragniony prawdziwej świątecznej atmosfery skorzystałem z zaproszenia moich starych znajomych z Kanady. Rezerwując bilet za oknem miałem 23 stopnie Celsjusza, a miasto do którego zmierzałem, czyli Toronto pokryte było grubą warstwą śniegu, a temperatura była odwrotnością mojej - czyli 23 stopnie Celsjusza. To dopiero wyzwanie. Wbrew pozorom w Kalifornii nie trudno o ciepłe ubrania, ale z czystego lenistwa nie zaopatrzyłem się w nic specjalnego - poza zimową kurtką, która wyglądała na solidną.

Przelot musiałem tak zaplanować, żeby znaleźć się jak najbliżej granicy z Kanadą - loty bezpośrednie są kosmicznie drogie i kosztują prawie tyle samo co do Europy! Szaleństwo. Zakupiłem przelot z San Francisco do Chicago, a tam przesiadka do Buffalo - miasta w stanie New York, które leży prawie na granicy z Kanadą. Bałem się tylko niespodziewanych burz śnieżnych, które potrafią zamknąć każde lotnisko na wschodzie USA.
Na miejsce doleciałem bez większych kłopotów, jednak na lotnisku okazało się, że mój bagaż nie zdążył się przesiąść tak szybko jak ja i pozostało wypełnić odpowiedni druczek z podanym adresem, gdzie mają dostarczyć mi moją walizkę. Nie miało znaczenia, że podane namiary były w Kanadzie. Dzień wcześniej zarezerwowałem sobie on-line przejazd specjalnym busem, który kursuje pomiędzy lotniskiem w Buffalo a lotniskiem w Toronto. Wygodny, przestronny i co ważne przy przekraczaniu granicy - mniej formalności. Było późno w nocy i nie mogłem skorzystać z zwykłych autobusów|: Coach Canada czy Greyhound, których godziny kursowania nie bardzo mi pasowały. Oczekiwany transport zjawił się znacznie przed czasem i szczęśliwy, że nie muszę czekać pojechałem z jeszcze jednym pasażerem.
Dojazd do granicy zajął kilka minut, a pustki w budkach świadczyły o słabym ruchu. Niestety trafiła nam się pani, która chyba miała zły dzień lub pierwszy tydzień w pracy. Wymaglowała nas niesamowicie, aż zrobiło się nieprzyjemnie. Dostałem nawet tak głupie pytanie czy nie zamierzam przypadkiem pracować w Kanadzie - na co ja zrobiłem chyba wielkie oczy i bez zastanowienia odpaliłem "Ale tutaj jest zimno!" i chyba tym przekonałem służbistkę. Pasażera obok mnie też spotkał zestaw męczących pytań, a człowiek był jakimś wiceszefem wielkiej firmy, dla nich nie ma to znaczenia. Generalnie bardzo nie lubię przekraczać granicy USA lub Kanady, o ile oficer sprawdzający paszporty jest w miarę miły, to celnik może zgnoić równo każdego i samopoczucie po takim maglu może się bardzo zepsuć. Na szczęście nie kazali wyjmować bagaży i ruszyliśmy dalej dyskutując z mocno zdziwionym kierowcą, którego też ostro przemaglowano. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim od Kanadyjczyków, widać to kwestia ludzi i humoru. Oglądałem zza okna zaspy śniegu jakich dawno nie pamiętałem. Moje wszystkie ciepłe rzeczy były w zagubionej walizce :(. Bus odstawił mnie na wyznaczony "przystanek", gdzie czekał na mnie mój znajomy. Dotarcie do domu zajęło małą chwilkę, a wszystko przez ogromne zaspy i pługi które nie nadążały ze zgarnianiem śniegu. No to miałem swoją zimę!
W domu czekało mnie miłe powitanie, piękna choinka i ciepły kominek. Rano zaspy były tak wielkie, że trzeba było wykopać wejście do domu, oczywiście zabrałem się na ochotnika i latałem z łopatą jak nawiedzony, nawet sąsiedzi patrzyli dziwnie. Odśnieżanie wystarczyło na 2-3 godziny i potem trzeba było powtarzać wszystko od nowa. Kilka dni przed świętami spędziłem w mieście Mississauga, które można właściwie nazwać sypialnią Toronto. Osiedla domków jednorodzinnych wyglądają tutaj tak samo i szczerze nawet wprawny tropiciel indiański mógłby łatwo się zgubić. Wszystko wygląda identycznie. Nudno. Przywykłem do ciekawych widoków zza okna, a w tym rejonie nie miałem czego się spodziewać. Tylko piękny biały puch i przebijające słońce dodawało miejscu uroku.
Trudno zwiedzać miejsca przy dużych ujemnych temperaturach, ale spróbowałem, pojechaliśmy do starej dzielnicy Missisauga - Streetsville, gdzie jedna ulica po obu stronach z pięknymi starymi domkami pozwalała odczuć atmosferę świąt. Piękne ozdoby, światełka i choinki tworzyły trochę bajkowy krajobraz na małej przestrzeni. Po kilku minutach na mrozie - człowiek nie był w stanie już funkcjonować i szybko uciekliśmy do samochodu.
Po 24 godzinach o zagubienia bagażu pod drzwiami pojawił się Hindus (trzeba wiedzieć, że port lotniczy w Toronto to chyba interes rodzinny i pracują tam głównie ludzie z Pakistanu lub Indii, co troszkę szokuje) - dostarczył mi moją walizkę i coś tam marudził, że nie mógł się dodzwonić na numer podany na formularzu. Nie miał szans, nie dodał +1 przed moim numerem! Tak to wygląda, roaming jest automatyczny, numery podobne (w San Francisco zaczyna się od 415 a w Toronto od 416) ale na miejscu trzeba niestety dodać jedynkę przed numer wtedy dopiero uzyskamy połączenie.
Polubiłem bardzo lokalną sięć sklepów alkoholowych LCBO za Polskie browary, jest tutaj prawie wszystko co potrzeba :)

Winter Impression - Mississauga