Plan byl ambitny, dotrzec do Las Vegas na noc. Wyruszylismy z San Francisco po 4pm. Droga zapowiadala sie na dluga i meczaca. Przez Bay Bridge do Oakland i potem przebic sie (korki) do I-5. Tam juz ruch byl plynny. Jedyne na co cierpia kierowcy to 2 pasma tej autostrady i ... speed limit. 65-70 mph. Staralismy sie nie przeginac i uniknac spotkania z CHP. Do celu dotarlismy po 12 w nocy, nawet w dobrym stanie (red bull pomagal). Mieslismy nawet sile polazic jeszcze po kilku kasynach. Podejscie do nocowania w kasyno-hotelu skonczylo sie fiaskiem. Ceny w weekendy powalaja mimo ze to zimowy okres. Pozostaly motele obok Stripa. Trudno bylo teraz zasnac, balem sie ze rano bede nieprzytomny. Wstalem jednak wypoczety. Poranna sesja zdjeciowa pod hotelami i ruszamy w strone tamy Hoovera. Pogoda nas rozpieszcza :) slonko i czyste niebo. Maly stop na tamie i podziwianie tej konstrukcji. Teraz trwa tam budowa mostu dzieki ktoremu bedzie mozna szybko przejechac ten krety odcinek drogi. Welcome to Arizona. Dodajemy godzinke na zegarkach. Zmiany stref czasowych w takich miejscach sa dla mnie zabawne. Stajac posrodku tamy przez chwile czlowiek jest w dwoch strefach na raz ;) A pomyslec o sylwestrze hehe. Mozna go obchodzic dwa razy w przeciagu godziny. Jedziemy do pierwszego celu. Grand Canyon West Rim. Po 40 milach jazdy droga 93 odbijamy w lewo, na pomniejsza droge Pierce Ferry Road a potem na Diamond Bar Road ktorej juz nie mozna nazwac droga. Jedziemy po ubitych kamieniach. Podczas jazdy tym tym odcinkiem zostajemy zatrzymani przez sheriffa za zbyt szybka jazde. Staral sie nas przestraszyc ze 20 mph ponad speed limit to wizyta w jego wiezieniu. Okazal sie jednak wyrozumialy i usmiechniety. Darowal nam. Kazda po wybojach w tumanie kurzu konczy sie przy terminalu. Tam zostawiamy samochod na duzym parkingu (2o $). To miesjce z ktorego startuja helikoptery i awionetki. Mozna w ten sposob zobaczyc kanion. Ale to spory koszt. Kupujemy wejsciowki na teren parku. Przyznam ze niezle rozwiniete jest zaplecze turystyczne w tym miejscu. Indianie zarabiaja tu na wszystkim. Duzo zarabiaja. Wejscie na Skywalk i zwiedzanie Eagle Point to w sumie ponad 65 $. do tego parking i jakies jedzenie i turysta zamyka sie w 100$ (do tego pamiatki i zdjecia to drugie 100$). Z biletami w dloni udajemy sie do autobusu. Kilak mila trasa widokowa i zatrzymujemy sie w Hualapai Indian Reservation. To tu jest slynny (albo i nie) Skywalk. To platforma wychodzaca w glab kanionu. Nic w tym atrakcyjnego gdyby nie to ze... podloga jest ze szkla ! Niestety nie wolno zabierac ze soba aparatow. Nawet jak sie przemyci to i tak obsluga pilnuje zeby nikt nie fotografowal. A dlaczego ? A dlatego ze na robieniu zdjec na platformie zarabiaja duze pieniadze. Stoi tam fotograf i za oplata fotografuje turystow, prawde mowiac chcial nie chcial szkoda nie przywiesc z takiej wyprawy zdjecia. Koszt jednego zdjecia to 25$ a pakiet 6 zdjec i jednej lub wicej odbitek to ... 99$. Chodzenie po szklanej podlodze to niesamowite uczucie. Na poczatku czlowiek czuje sie nieswojo. Wisisz w powietrzu ! ale z czasem zaczyna sie delektowac. Nie chcialo mie sie schodzic :) . Ale jak zwykle czas mnie pogonil. W Eagle Point wszedzie gdzie sie nie rusze jacys indianie :) Przy krawedzi kanionu pilnuja zeby ludzie nie pospadali. Podziwiam niesamowite widoki. Wczesniej widzialem South Rim i wieksza czesc Grand Canyonu. Tutaj jest inaczej, bardziej kameralnie i bardzo dobrze widac Colorado river. To nowe miejsce i widac ze inwestycje sa w toku. Trwa rozbudowa skywalka. Kulture indiam mozna poznac przez zwiedzanie tipi i wigwamow oraz malych pueblo zbudowanych w tym celu. Tancza tez indianie w rytm muzyki. Autobus zabiera nas do nastepnego punktu Guano point. Zostajemy tam dluzej. Jemy odiab w lokalnej jadalni :). Potem slonko powoli zaczyna zachodzic co daje pole do popisu fotografom. Cieple swiatlo na czerwonych skalach. Ach co za kolory i widoki. Aparat nie ma chwili wytchnienia. Lazimy po skalach i po krawedziach. Chwila na refleksje na szczycie gory z widokiem na zachod slonca.... Pora wracac. Jestesmy chyba ostatnimi ktorzy opuszczaja rezerwat. Powrot po wyboistej drodze. Sciemnia sie szybko wiec trzeba jechac uwaznie. W ostatniej chwili mijamy kamien na srodku drogi. Samochod jadacy przed nami nie mial tyle szczescia... na drodze widac slad oleju i wody. Po kilku milach zatrzymuja nas ludzie z uszkodzonego pojazdu. Urwali cos pod wozem i sa unieruchomieni. Pomagamy im i wszystko dobrze sie konczy. Ciemno juz a kawalek drogi przed nami. Nastepny ambitny plan dotrzec pod granice z Utah. Jedziemy do Kingman a tam odbijamy na Route 66. Jazda slynna droga nie trwa dlugo szkoda czasu i wbijamy sie na szybki I-40. Mijamy Flagstaff i wita nas snieg. Zaspy przy drogach. Skrecamy na polnoc na US 89. Pedzimy, droga pusta.... nagly skret, kontra i ufff wychodzimy calo ! Na srodku naszego pasa leza zabity jelen. Milimetry brakowaly do tragedii. Niestety to sa uroki tych rejonow. Trzeba bardzo uwazac na przebiegajace zwierzeta. Adrenalina na max. Docieramy do celu. Wita nas Page przy granicy z Utah. Nocujemy w bardzo milym hotelu z sieci Days Inn. Mial obsluga tlumaczy nam co warto zobaczyc w okolicy. Padamy. Niedziela zapowiada sie ciekawie. Prawie jak w wojsku. Wstajemy bez ociagania. Sniadanie na szybko i US 89 jedziemy do US 98 :) To bardzo blisko od naszgo hotelu. Najciekawszy punkt jak dla mnie. Ze wzdgledow wizualnych :) Antelope Canyon. Dokladnie Upper. Tyle razy widzialem zdjecia z tego miejsca nie wiedzac gdzie byly zrobione. W koncu tu dotarlem. Na 299 markerze skrecamy na wielki parking. Pusto. Stoi jeden samochod terenowy. Wita nas Indianin Navajo. Opcja jest taka (wiadomo indianie staraja sie zarobic ile sie da) 26 $ od glowy i zabiera nas pos wejscie do kanionu. Ruszamy, po kilku milach koniec drogi i waska szczelina w skale. To jest chyba to. Wchodzimy, kilka krokow i staje jak wryty. Jezu co za widoki. Powiem tak, moze zdjecia oddadza chociaz troche. Nie umiem opisac tych barw, odcieni i faktury skal. To tak naprawde krotki odcinek a doznan estetycznych duzo. Waski przesmyk i gra swiatel. Wpadaja z roznych miejsc i odbijaja sie na skalach. Zdjecia wychodza tylko ze statywem. Przechodzimy zauroczeni na drugi koniec. Tam chwila i wracamy znowu ta sama droga. Mysle ze bede chcial tu jeszcze przyjechac ale juz na dluzej. Wracamy na parking. Przesiadka do naszego wozu. Nie jedziemy do Lower Antelope Canyon. Tam jest duzo wspinaczek po linach i drabinach a w zime to slabo wyglada. Wracamy w strone Page i na 545 mili skrecamy w polna droge. Docieramy do parkingu. Tuatj mala wspinaczka. Na gorce stajemy. Plaski teren na przestrzeni kilkunastu mil a w oddali gory. Zdaleka przed nami mala pozakrecana rysa. Idziemy w tym kierunku. Po kilku minutach rysa sie powieksza... przed nami wielka pozakrecana wyrwa w skale. To koryto rzeki Colorado. Wielki kanion na kilka mil gleboki. Trzba uwazac zeby nie spasc. Na czworaka podchodzimy do krawedzi. Co za widok. W tym miejscu rzeka zakrecajac wyzlobila cos podobnego do konskiego kopyta. Stad nazwa miejsca Horseshoe Bend. Nastepne miejsce ktore mnie oczarowalo. Posiedzialem sobie chilke na krawedzi. Polezalem na skalach z widokiem na urwisko. Porobilem duzo zdjec i z niechecia wrocilem na parking. Szybko przejechalismy przez miasteczko i zjechalismy na punkt widokowy Glen Canyon Dam. Tu widac idealnie tame na rzece i wielki kanion z zielona w tym miejcu Colorado. Niezla seria widokow i panoram. Aparat ciezko pracuje :). Jedna z wiekszych atrakcji w tym rejonie to Lake Powell. Najlepiej zwiedzac lodzia. Arche i kaniony. Ale to idealne na lato. Wracamy na droge i przejezdzamy most na tamie. Kierunek na polnoc w strone Utah. Jest mala dygresja i skrecamy polna droga na punkt widokowy na cala okolice. Teraz to jest panoramka. 360 stopni i same kaniony, gory i rzeki ! Obowiazkowe fotki i wbijamy sie na trase. Docieramy do znaku Welcom to Utah.
[San Francisco, CA - Bakersfield, CA - Las Vegas, NV - Hoover Dam, NV - Grand Canyon West Rim, AR - Flagstaff, AR - Page, AR - Antelope Canyon, AR - Horseshoe Bend, AR - Glen Canyon Dam, AR]