Przez chwilę osiadłem na laurach i z satysfakcją stwierdziłem, że Kalifornię mam już tak prze eksplorowaną, że nic mnie nie zaskoczy i wszystko już widziałem po kilka razy... Przyznaję się, że nic bardziej błędnego nie mogło mi przyjść do głowy. Co jakiś czas - spotkanych mieszkańców tego stanu wypytuję o atrakcje, co mogliby polecić wartego zobaczenia, zwykle wymieniają "przewodnikowe" miejsca, ale po chwili rozmowy, kiedy orientują się, że już trochę widziałem zaczynają wyciągać na światło dzienne różnego typu perełki. I właśnie w ten sposób dowiedziałem się o - kompletnie zignorowanych przeze mnie – okolicach, gdzie w okresie gorączki złota koncentrowało się życie. Mowa tu o Gold Country.
Długo czekać nie było trzeba, pogoda jak zwykle dopisała i w sobotni ranek ruszyliśmy na wschód. Drogą na Yosemite, a potem na północ dotarliśmy do pierwszego miasta na naszej liście - Jamestown. Kolega, który kierował swoim samochodem postanowił kompletnie nie zwracać uwagi na ograniczenia prędkości i na miejsce dotarliśmy w rekordowym tempie. Malutkie miasteczko - to tak naprawdę główna ulica, kilka domów rozsianych po okolicy i stacja kolejowa z muzeum. Zaparkowaliśmy przy największym hoteliku pamiętającym zapewne czasy strzelanin w saloonach i odwiedzin szczęśliwych poszukiwaczy złota pragnących przehulać znalezione grudki złota. Przez chwilę miałem wrażenie, że jestem gdzieś w Universal Studios, o dookoła mam scenografie do jakiego westernu. I właściwie nie pomyliłem się zbytnio, właśnie tutaj kręcono słynny film " W samo południe", a pociąg pochodzący z planu filmu można oglądać w pobliskim muzeum kolejnictwa. Zresztą Tuolumne County jest dość wdzięcznym miejsce i kręcono tutaj ponad 300 filmów, głównie westernów.
Zgłodnieliśmy troszkę i wypytaliśmy napotkaną mieszkankę miasteczka o warte odwiedzenia lokale gastronomiczne :). Wskazała meksykańską knajpkę w starym stylowym domku i tam się udaliśmy na pyszne burito, zresztą wyglądało na to, że jest to jedyna knajpka w mieście czynna tego dnia. Spacer troszkę nas rozczarował, spodziewałem się czegoś większego, a przejście główną ulicą zajęło niecałe 5 minut. W pamięci miałem Virginia City w Nevadzie, gdzie można spokojnie spędzić cały dzień. Tutaj wszystko było skromne i mniejsze. Oczywiście zabudowa ładna i jedynie zakazałbym nie ruchu kołowego. Zaparkowane wielkie amerykańskie wozy szpecą każdą fotkę :).
Spacerkiem obeszliśmy całą okolicę - taki mały hiking i zatrzymaliśmy się dopiero przy Railton 1897 State Historic Park, gdzie mieści się duże muzeum kolejnictwa. Miejsce wykorzystane było w filmie, do którego mam duży sentyment a mianowicie "Powrót do Przyszłości III". Wejście za opłatą co według mnie nie jest najlepszym pomysłem, oglądanie kilku lokomotyw i baraków nie powinno kosztować. W okresie wiosenno-jesiennym można przejechać się prawdziwym pociągiem napędzanym przez stary parowóz, jak za starych czasów. Miłe miasteczko do zatrzymania się po drodze, ale nie jako cel wyprawy.
Ruszamy dalej, jednak nie udaje się nam rozpędzić dobrze... a już jesteśmy w sercu Sonory na ulicy Washington. Miasto wydaje się być trochę wymarłe. Nie przypomina odwiedzonego wcześniej Jamestown. Sonora jest sporym miasteczkiem, z ładną wiktoriańską zabudową i pięknym czerwonym kościółkiem St. James Church na końcu ulicy. Po przeciwnej stronie od kościoła mieści się Street-Morgan Mansion z 1896 roku, które urodą przyćmiewa wszystkie budynki w okolicy. Główną ulicę upodobały sobie galerie i sklepy z antykami oraz muzea. Budynki rozsiane są po pobliskich wzgórzach co nadaje Sonorze klimatu, momentami przypomina mi to jazdę po San Francisco :). Zwiedzenie tego miejsca nie zajmuje dużo czasu, ale przyjemny klimacik zapada w pamięci.
Jedziemy dalej i za chwilkę jesteśmy na parkingu w mieście Columbia. Miasteczko jest teraz zamienione na Park Stanowy - skansen. Już z daleka widziałem, że to jest to miejsce jakie szukałem. Nareszcie coś w stylu Virginia City tylko z tą różnicą, że traktowane jest jako "wymarłe". Po obu stronach głównej ulicy znajdują się świetnie zachowane "westernowe" domki, sklepy, hotel i bank. Brakowało tylko gwaru ulicy, koni i strzelaniny pod saloonem :). W latach świetności była drugim co do wielkości miastem Kalifornii i gdyby nie dwa głosy podczas głosowania nad lokalizacją stolicy, dzisiaj Columbia byłaby centrum politycznym stanu. To zdecydowanie jedno z najładniejszych miasteczek w stylu dzikiego zachodu i bardzo "wdzięczna" lokalizacja do zrobienia świetnych zdjęć. Chodząc po zakamarkach Columbii doczekaliśmy się zachodu słońca i z ciekawością przyglądaliśmy się turystom, którzy usilnie starali się wypłukać jakieś grudki złota z czynnych jeszcze miejsc -pozostawionych przez poszukiwaczy złota.
Jamestown - Sonora - Columbia |