wtorek, sierpnia 19, 2008

Wyprawa na Wschodnie Wybrzeże - część 3

Opuszczamy Nowy Jork ze smutkiem, miasto bardzo przypadło nam do gustu pomimo niektórych "słabszych" dzielnic. Celem jest Filadelfia w stanie Pensylwania. Jadąc przez New Jersey nie ma szans na ciekawe widoki, więc mkniemy szybko. Odcinek nie jest długi i w południe zjawiliśmy się na Starym Mieście. Znalezienie słynnego Independence Hall w którym podpisano Deklaracje Niepodległości Stanów Zjednoczonych nie stanowiło problemu, wielkie połacie zielonej trawy prowadzą do tego budynku i widać go z daleka. Znalezienie parkingu było proste, po ostatnich problemach tego obawialiśmy się najbardziej, ale akurat to było najłatwiejsze. Zostawiliśmy samochód i po kilku krokach byliśmy pod budynkiem Liberty Bell Center, w którym można zobaczyć dzwon symbol amerykańskiej rewolucji. Przeszliśmy całą wystawę i wyszliśmy na trawnik z którego mieliśmy panoramiczny widok na cały kompleks budynków Independence Hall. Niestety trzeba zamawiać bilety z wyprzedzeniem w okresie wakacji i nie udało się wejść z wycieczką zorganizowaną do środka. Budynek jest niewielki i zbudowany w stylu georgiańskim z wysoką wieżą, czerwona cegłą i białymi okiennicami dodającymi uroku. Miejsce jest silnie strzeżone i wszędzie stoją policjanci przy rozciągniętych taśmach, ale można podejść na tyle, żeby mieć obraz tego miejsca. Przeszliśmy się na tyły do pięknego parku Independence Square, gdzie można spotkać ludzi ubranych w stroje z tamtej epoki, nadają oni temu miejscu pewien klimat. Budynki w okolicy zostały nienaruszone i zwiedzanie okolicy jest bardzo przyjemne, daje obraz jak wyglądało życie w XVIII wieku w koloniach angielskich. Przeszliśmy jeszcze przez pobliski Washington Square z pomnikiem Nieznanego Żołnierza i powoli przedzieraliśmy się małymi uliczkami w stronę Market Street głównej ulicy miasta. Jest to bardzo ruchliwe miejsce i to potwierdza fakt, który gdzieś wyczytałem, że miasto posiada dużą społeczność murzyńską, co widać bardzo dobrze właśnie na Market Street. W połowie ulicy znajduje się Ratusz, wybudowany w 1901 roku był do połowy lat 80-tych najwyższym budynkiem w mieście. Budynek jest w kształcie czteroboku wysoką wieżą zegarową i wielką "studnią" w środku gdzie mieści się stacja metra. Spacerując dalej doszliśmy do wielkiej fontanny na JFK Plaza, która jest dość dobrym miejscem na odpoczynek po męczącym dniu, a pobliskie wieżowce dzielnicy finansowej zasłaniają od palącego słońca. Kilka metrów za fontanną zaczyna się bardzo widokowa ulica Benjamin Franklin Pkwy, która prowadzi do Filadelfijskiego Muzeum Sztuki, wzdłuż drogi rozwieszone są flagi krajów całego świata poukładane alfabetycznie, wyjątkiem jest Polska! Nie było jej w miejscu, gdzie powinna być, czyli w szeregu państw zaczynających się na P, to wywołało u nas lekką konsternację i dopiero w drodze powrotnej znaleźliśmy biało czerwoną flagę umieszczoną obok skweru na którym znajduję się pomnik upamiętniający Mikołaja Kopernika i bliźniacze miasto polskie Toruń :). Ale wracając do Benjamin Franklin Pkwy, dotarliśmy do podnóża Muzeum Sztuki słynnego bardziej z filmu Rocky, niż z eksponatów które zawiera. Pamiętna scena wbiegającego Stallone po wysokich schodach i stającego z uniesionymi w górę rękami doczekała się naśladowców (masa turystów biegających opętanie po schodach może naprawdę rozbawić) i pomnika (można go znaleźć w małym parku u podnóża schodów). Bez szaleństw wdrapaliśmy się na szczyt schodków skąd rozpościera się piękna panorama na całe centrum miasta, widok warty wysiłku :). Dzień dobiegał końca i powoli wracaliśmy przez miasto w stronę parkingu, mijana chińska dzielnica rozczarowała. Wyjechaliśmy z miasta i skierowaliśmy się do Baltimore z nadzieją na jakiś nocleg, dotarliśmy szybko ale widok brzydkiego, przemysłowego miasta odstraszył nas na tyle, że postanowiliśmy dotrzeć w okolice Waszyngtonu. Na przedmieściach miasta znaleźliśmy motel w całkiem przyjemnej cenie i zapadliśmy w sen. Rankiem zabrałem moich znajomych do centrum miasta, znalezienie miejsca postoju dla samochodu w stolicy kraju było jednak dużym wyzwaniem i skończyło się na odległym parkingiem. Pogoda jak to latem w tym rejonie była koszmarna dla turysty, wielki upał i duża wilgotność z chmurami kłębiącymi się w oddali złowrogo wróżące burzę (niesamowite ile razy jestem w Waszyngtonie to trafiam na burzę!). Najbliżej mieliśmy do Białego Domu siedziby Prezydenta USA, najbardziej znany widok na to miejsce jest silnie obwarowany i pilnowany przez agentów Secret Service, nie ma tam możliwości podjechać samochodem. Zdjęcia można zrobić przez płot a budynek jest na tyle blisko, że wszystko dobrze widać - a nas też obserwują panowie z bronią snajperską na dachu :). Przechodząc dalej doszliśmy pod Washington Monument, wysoką wieżę zakończoną piramidą widać prawie z każdego miejsca, jest w centralnym miejscu tak, że stojąc pod nią mamy widok na Kapitol, Biały Dom i Lincoln Memorial. Chętni podziwiania panoramy mogą wjechać na górę windą. My poszliśmy w stronę Kapitolu, odległość jest spora - mimo złudzenia, że jest to blisko... Im bliżej byliśmy od budynku tym wydawał się większy, naprawdę robi wrażenie jego ogrom i wygląd. Zwiedzanie wnętrz tylko w wycieczce zorganizowanej z wcześniejszą rezerwacją. Nas zadowoliła zewnętrzna fasada i przed frontem budynku spędziliśmy trochę czasu (też pod czujnym okiem panów z karabinami, hm... jak dla mnie lekka paranoja). Wróciliśmy Pensylvania Avenue do naszego samochodu i wtedy rozszalała się burza, trzeba było chwile poczekać z wyjazdem, widoczność była prawie zerowa. Pół godziny poźniej ruszyliśmy na objazd miasta, przejechaliśmy ulicami Old Downtown i okolic. Główne atrakcje miasta można zobaczyć w jeden dzień właściwie na piechotę lub korzystając z wagoników rozwożących za opłatą turystów po wyznaczonych miejscach. Jedynie trudne jest zobaczenie bez samochodu cmentarza Arlington i Pentagonu. Wpisując w nasz GPS namiary na cmentarz nie przewidywaliśmy ile będziemy mieli problemów z dotarciem na miejsce. Przejechanie Potomacu było łatwe ale skręcenie we właściwy wyjazd z autostrady było trudniejsze... ale dzięki temu objechaliśmy Pentagon pięć razy :) i 3 razy prawie udało się dotrzeć na cmentarz Arlington. W końcu się udało po zignorowaniu pomocy satelitarnej i mocno rozbawieni przygodami zaparkowaliśmy samochód. Przy wejściu na teren ogromnego cmentarza otrzymaliśmy mapkę z układem pomników, pierwsze kroki skierowaliśmy pod miejsce spoczynku rodziny Kennedych, przy JFK płonie wieczny ogień a brat Robert leży nieopodal w tak skromnym miejscu że łatwo je ominąć. Nie ma tu wystawnych pomników są tylko tabliczki na trawie... Potem przeszliśmy alejkami między grobami żołnierzy poległych na wojnach prowadzonych przez USA na całym świecie, był tam pomnik załogi promu kosmicznego Challenger i tablica pamiątkowa po Ignacym Paderewskim pochowanym na tym cmentarzu ale przeniesionym do Polski w 1992 roku. Opuściliśmy Arlington dość późno i trzeba było nadrobić trochę czasu żeby dotrzeć do następnego celu (dla mnie najważniejszego) - miasta Gettysburg w Pensylwanii. Po drodze zatrzymaliśmy się na kolację w przydrożnej gospodzie, która była irlandzka, tam zamówiliśmy tradycyjne dania z kraju zielonej koniczynki, popite dobrym ciemnym piwem. Na miejsce dojechaliśmy bardzo późno i z lekką obawą o miejsce do spania, ale na szczęście obawy były przedwczesne. Znaleźliśmy hotel sieciowy stylizowany na czasy z okresu wojny secesyjnej. Pozostało zasiąść na balkoniku z widokiem na główną ulicę i podelektować się chwilą. Rano śniadanie w hotelu pod obrazami scen batalistycznych i małe zakupki w pobliskim sklepie z pamiątkami. Ja byłem w siódmym niebie, moją pasją i bzikiem jest Wojna Domowa zwana Secesyjna która miała miejsce w latach 60-tych XIX wieku na tych właśnie terenach. Gettysburg było sceną najważniejszej bitwy całej wojny i odwróciła bieg historii... Miasteczko przygotowane jest dla turystów bardzo dobrze , zabudowa z tamtych czasów oddaje klimat perfekcyjnie, domki, drużki i sklepiki oferujące dużą ilość pamiątek zadowolą nawet wybrednego maniaka historii. Łatwo trafiliśmy do centrum turystycznego gdzie zaopatrzeni w mapki terenu ruszyliśmy zwiedzać. Pole na którym rozegrała się słynna bitwa jest ogromne i odtworzone z bardzo dużą dokładnością, po stronie gdzie była linia wojsk północy mamy co kilka kroków armaty i pomniki z opisami regimentów i dowódców, mnie bardziej interesowała linia wojsk Konfederacji i tam się udaliśmy samochodem, bo nie było blisko. Z tej strony pomniki są bardziej okazałe i podobnie rozstawione i znaczone miejsca gdzie stały poszczególne armie stanów południa. Gdybym miał więcej czasu - poświeciłbym temu miejscu kilka dni, ale że reszta członków wyprawy nie podzielała mojego entuzjazmu co do miejsca - trzeba było się zbierać... ale mimo to mam satysfakcje że widziałem miejsce, o którym tak dużo czytałem. Następny cel wyprawy wybrałem z czystej ciekawości - było to miasto York - gdzie znajduje się fabryka motorów Harley-Davidson. Podjechaliśmy tuż przed zamknięciem, ale udało nam się zwiedzić małe muzeum i sklep firmowy, gdzie obkupiliśmy się w koszulki i inne gadgety. Ale najciekawsze w Yorku było to, że ulice pełne były poprzerabianych, mocno podrasowanych samochodów, naprawdę super maszyny i zastanawiałem się, czy tutaj nie znajduje się światowa stolica tuningu samochodów. Nie kłamiąc co - trzecia maszyna była z serii "dziwny pojazd" :). Opuściliśmy miasto i pojechaliśmy na szybko do Hershey słynnego z produkcji czekolady - to właściwie tak jakby w Polsce pojechać do fabryki Wedla w mieście Wedel :). W USA marka Hershey jest najbardziej czekoladowo-rozpoznawalna. Noc zaplanowaliśmy w Buffalo w stanie Nowy Jork - kawałek drogi był przed nami. Na trasie powrotnej była jeszcze ciekawostka miasto... Warsaw :). Oczywiście pojechaliśmy, zabawne uczucie kiedy się widzi na budynkach napisy - Warsaw Fire Dept, Warsaw City Hall itd. ale to taka mała dygresja :). Do celu dojechaliśmy bardzo późno w nocy. Buffalo oferuje sporo hoteli i nie było problemów ze znalezieniem miejsca do spania. Miasto nie oferuje niczego ciekawego do zobaczenia o czym przekonali się również moi znajomi... Mogliśmy więc spokojnie pojechać w stronę wodospadów Niagara.
East Coast Part 3